Rozdział 27

18 0 0
                                    

*Zuz*

Razem z Calumem  wyszliśmy od Pixie razem z resztą.
Pożegnaliśmy się i wszyscy  pojechaliśmy do domów.
Kolacja jaką zrobiła Pixie była super i dawno już nie spędzaliśmy takich świąt w tak miłym gronie. Oczywiście wszyscy wiemy ze połowę z tych potraw kupiła bo była za bardzo leniwa żeby zrobić to sama.

Jechaliśmy powoli przebijają się przez śnieg na ulicy. W radiu leciały świąteczne hity do których Calum cicho nucił.

- Wiesz co? - zagadnął.

- No. - mruknęłam w odpowiedzi dalej patrząc się za okno.

- A może byśmy gdzieś pojechali we dwoje? Tak wiesz na wakacje.

"No co z tego ze jest zima, słońce"

Spojrzałam na niego ale on był dalej skupiony na drodze. Przez ostatni (prawie) rok nigdzie nie byliśmy razem on pracował ja też więc czasami się nawet nie widywaliśmy.

-  W sumie byłoby fajnie. - odpowiedziałam po chwili namysłu.

- Też tak uważam. - odpowiedział. Zajechaliśmy pod dom.

- Przydałoby się żebyś odśnieżył podjazd. - powiedziałam kiedy wysiadaliśmy.

- Zrobię to jutro. - odpowiedział.

Weszliśmy do domu gdzie Calum rozpalił w kominku i zaczął robić coś do picia. Podał mi już zrobioną herbatę i razem usiedliśmy w salonie. Było późno i oboje byliśmy zmęczeni. Nagle do chłopaka zadzwonił telefon, spojrzał na mnie pytając czy może odebrać kiwnęłam głową bo czemu by nie mógł tego zrobić. 

- Halo - usłyszałam kiedy wyszedł do kuchni. Wzięłam swój telefon zaczynając przeglądając Twittera. 

- Muszę iść na chwilę do studia. - usłyszałam. Jego włosy zniknęły mi za framugą. Całe szczęście, że chłopak kupił dom z dodatkowym pokojem właśnie na studio i nie musiał mnie zostawiać średnio 2 razy dziennie. Po prostu się tam zamykał a i ja często korzystałam do montowania kawałeczków filmów które nadal tworzyłam i w sumie miałam z nich główny zarobek. 

Czasami zachowywaliśmy się jak stare małżeństwo a nawet nie byliśmy po ślubie. Ale ja przynajmniej nie miałam humorków jak moje przyjaciółki. Przecież kiedyś Michael zadzwonił do Caluma o 1 w nocy pytając się go gdzie kupi ogórki i czy zrobi to w aptece bo tylko to jest otwarte. Oczywiście nie kupił ich w ogóle przez co Juls truła mu duże przez dwa następne tygodnie aż jej przeszło i miała ochotę na pomidory. 


Kiedy przestałam słyszeć głoś chłopaka z gabinetu wspięłam się po schodach i zapukałam delikatnie do drzwi po czym weszłam. 

-Kto to był? - zapytałam opierając się o biurko i patrząc w komputer na którym coś robił.

- Producent z Francji. - odpowiedział. - Wyślę tylko maila i przyjdę.

Zrozumiałam aluzję i wyszłam z pokoju idąc do łazienki gdzie wzięłam długi prysznic. Przebrałam się w piżamę i zeszłam na dół.

- Spider! San! Francis! - zawołałam gwizdając. No co, Pixie miała swoje łyse koty i zaraz łyse dziecko to ja i Hood mieliśmy trzy psy. Najmniejsza była San i była niewidomym mopsikiem, potem był Francis który był starym dużym kundlem i ulubieńcem Hooda i na końcu labrador którego niedawno uratowaliśmy ze schroniska i nazywał się Spider. 

Cała trójka przydreptała do mnie. San jak zawsze szła po miedzy łapami starego Francisa który pilnował żeby sunia szła prosto i w nic nie wpadła. Ta dwójka była nierozłączna i po mimo tego że wiele ich różniło Francis zajmował się nią jakby wiedział że musi to robić.

Pogłaskałam wszystkie trzy psiaki i nasypałam po kolei każdemu odpowiednie jedzenie i nalałam wody. Na koniec dopilnowałam żeby zamknąć drzwi na ogród które zostały uchylone tak żeby psy mogły spokojnie wyjść. 

Gdy wszystko na dole było ogarnięte pogasiłam światła i weszłam na górę mając nadzieję, że Hood jest już ogarnięty i będziemy mogli iść spać. Jak się okazało chłopak właśnie wyszedł z biura.

- Nakarmiłam psy. - powiedziałam przechodząc w drzwiach w których mnie przepuścił. Usiadłam na łóżku.

Patrzyłam jak Cal chodzi po pokoju starając się ogarnąć ale kompletnie mu to nie idzie. W końcu zlitowałam się nad nim wzięłam bluzkę w której spał i wepchnęłam mu ją do rąk pchając w stronę łazienki.

- Wypad. - zaśmiałam się zamykając za nim drzwi od pomieszczenia. Rzuciłam się na łóżko i wyjęłam telefon żeby sprawdzić maila. Przez chwilę siedziałam gapiąc się na wiadomość z dosłownie otwartą buzią. 

"Chcieliśmy serdecznie pani pogratulować wygrania statuetki za film pt: "Mindsomar" w kategorii "filmy krótkometrażowe" Gala rozdania odbędzie się 20 Marca w Nowym Jorku. Prosimy o przesłanie potwierdzenia do następnego tygodnia. Gratulujemy i życzymy dalszych sukcesów!" 

Przeczytałam wiadomość trzy razy zanim zamknęłam buzię i w ogóle się ruszyłam.

- Calum! - wydarłam się na cały głos.

- Co?! - usłyszałam.

- O mój boże, Calum! - już w tym momencie zaczęłam piszczeć i skakać jak opętana. 

Po chwili w drzwiach stał przerażony Hood z ręcznikiem w pasie i cieknąca wodą zostawiając ślady mokrych stup na dywanie.

- Patrz!- wetknęłam mu telefon w dłonie. Patrzyłam jak jego wzrok przesuwa się po ekranie a jego twarz ze zmartwionej i skupionej zmienia się w uśmiech i szok. 

- Boże wygrałaś! Jestem taki dumny! - zaczął krzyczeć i chwilę potem kręcił mną po całym pokoju w ramionach krzycząc "Wygrała!" 

Nie wiem jakim cudem ręcznik nie spadł mu z bioder gdy chłopak szedł ze mną do łazienki. 

- Boże jak się cieszę! Jestem taki dumny! - powiedział stawiając mnie w łazience na mokrej podłodze. - Siadaj nie chcę cię stracić z oczu nawet na sekundę.  - dodał i wszedł znowu pod prysznic, uprzednio rzucając we mnie ręcznikiem. 

- Niesamowite, że mi się to udało. - powiedziałam pisząc na wspólnej grupie dla mnie i  reszty. 

- Ja nie wątpiłem nawet przez chwilę - powiedział Cal, lekko zagłuszony przez wodę. Telefon w mojej dłoni zaczął wibrować i zobaczyłam, że to połączenie od dziewczyn. 

- Halo kurwa udało ci się!  - to była Pixie rozwalona w łóżku. - Nie wątpiłam ani chwili!

- Jestem mega dumny! - w końcu odebrał Michael z telefonu Juls. Michael, jako dobra przyjaciółka. 

Po chwili rozmowy i szczegółów dołączyła również Sierra z Luckiem oboje mi gratulując. Calum w między czasie wyszedł z pod prysznica i chodził po łazience z gołą dupą, ciężko było mi się skupić na nim i na przyjaciołach w telefonie, chociaż mocno próbowałam tylko na nich. 

- Ubierz się w końcu! - powiedziałam tym samym przerywając monolog Luck'a a dążeniu do celów. 



Mieć przyjaciół poznanych w młodości i móc obserwować jak się rozwijają i dorastają to prawdziwy skarb. Dodatkowo, mieć takich którzy uważają tak samo i wspierają cię, niezależnie od czegokolwiek, w tym co robisz to jeszcze większy skarb. 

Wszystko po mimo wielu komplikacji, pod wpływem czasu się układa i normuje. 

A ze zwykłych wakacji, rozwinęła się przyjaźń, przygoda i miłość na całe życie. 




San Francisco/Ashton Irwin,5sosOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz