ROZDZIAŁ 24. Dwa kroki od piekła

251 26 27
                                    

Percy

Ocknąłem się w bagażniku furgonetki podskakującej na wertepach.

W pierwszej chwili byłem mocno oszołomiony, ale potem od razu pomyślałem o Annabeth. W bagażniku było ciemno, ale zdołałem zobaczyć dziewczynę, leżącą nieruchomo obok mnie.

- Annabeth! - zawołałem, czołgając się do niej. Potrząsnąłem nią ostrożnie, aż otworzyła oczy. Poruszyła głową.

- Co się... stało? - wykrztusiła, mrugając i siadając prosto.

- Porwali nas - odpowiedziałem. - Jesteśmy w jakimś samochodzie...

- Gdzie są Międzydusze? - przerwała mi.

- Nie wiem - przyznałem, a ona gwałtownie pobladła. - Mam nadzieję, że nic im nie zrobili. Musimy się stąd wydostać, jak najszybciej.

Annabeth przeszukała swoje kieszenie i jęknęła.

- Nie mam broni - westchnęła. - Zabrali mi mój sztylet.

Sięgnąłem dłonią do przedniej kieszeni spodni i odetchnąłem z ulgą, gdy natrafiłem na chłodną zatyczkę długopisu. Wyciągnąłem przedmiot i odetkałem go, a w moich rękach pojawił się lśniący Orkan.

- Zawsze wraca do kieszeni, gdy się go zgubi - przypomniałem, chociaż Annabeth dobrze o tym wiedziała.

- Jaki mamy plan? - zapytała.

Rozglądnąłem się po wnętrzu bagażnika. Pod ścianą leżały jakieś pudła i skrzynie z logo "Thunder Industries" - a więc znajdowaliśmy się w jednej z ich furgonetek. Annabeth zaczęła je przeglądać, szukając w nich czegoś przydatnego. Ja zaś podszedłem pod drzwi.

Były duże, metalowe i zamknięte od zewnątrz na cztery spusty. Spróbowałem podważyć je mieczem, ale nie dałem rady i próba otwarcia ich spełzła na niczym. Po kilku minutach poddałem się i mój wzrok padł na niewielkie okno nad nami, przy suficie. Stanąłem na palcach i wyglądnąłem przez nie na zewnątrz.

Natychmiast uderzył we mnie pęd powietrza. Jechaliśmy ze sporą prędkością nierówną, żwirową drogą. Po obu stronach mieliśmy pogrążone w nocnej ciemności łąki i las w oddali. Zastanawiałem się, dokąd wiozą nas nasi porywacze. I kim w ogóle są.

- Percy - usłyszałem głos Annabeth. Odwróciłem się do niej.

- Znalazłaś coś? - zapytałem.

- Zobacz - pokazała mi jedno z pudeł, większe i zrobione z drewnianych desek. Wskazywała na naklejoną na nim kartkę. Popchnęła je bliżej okna, tak, aby oświetlił je blask księżyca z zewnątrz. - Patrz na adresata.

Wytężyłem wzrok i zmroziło mnie. Czarne, wytłuszczone litery głosiły: "Prezydent Coriolanus Snow".

- Reszta większych pudeł też jest dla niego - dodała Annabeth.

- Może to jego ludzie nas porwali? - myślałem głośno. - Co może być w środku?

- Sprawdźmy.

Spróbowałem otworzyć pudło, ale było zamknięte na kłódkę. Chwyciłem miecz i po kilku chwilach udało mi się ją rozwalić. Potem uniosłem pokrywę i razem z Annabeth zaglądnęliśmy do środka.

Spodziewałem się, że znajdziemy tam broń, bombę albo jakieś mroczne dowody zbrodni, a zamiast tego naszym oczom ukazały się... jagody.

Całe pudło było wypełnione małymi, ciemnofioletowymi owocami. Nic poza tym. Zmarszczyłem brwi i sięgnąłem po nie dłonią.

Beyond Reality | book multifandomOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz