ROZDZIAŁ 28. Łykołak

153 22 10
                                    

Tara

Stworzeń było około dwadzieścia. 

W klatkach znajdowały się trolle ze smętnie zwieszonymi głowami, czujnie obserwujące nas wilkory, kilka wielobarwnych hipogryfów, zmiechy o wyglądzie wilków i małp, lew nemejski, centaur, a nawet jednorożec. Wszystkie wyglądały na lekko otumanione, jakby podano im jakiś środek uspokajający lub nasenny - i całkiem możliwe, że tak rzeczywiście było.

Rozglądnęłam się wokół, lustrując wzrokiem pomieszczenie. Było duże, duszne i pozbawione okien. Pod jedną ze ścian znajdowały się schody prowadzące na prostokątną platformę, gdzie znajdowały się pancerne drzwi z metalu. Znów spojrzałam na klatki.

- Nie rozumiem - mruknęłam. - Po co Snow'owi tyle potworów? Chce na nich eksperymentować, czy jak? 

- Może zamierza zrobić z nich armię - odezwała się Annabeth. Zatrzymała wzrok na jednej z klatek i jej oczy natychmiast się rozszerzyły. - Pompiliusz! Co ty tu robisz?!

Podeszła bliżej do prętów, za którymi znajdował się hipogryf o ciemnobrązowych piórach. Zwierzę popatrzyło na nią smutno, bo czym zaskrzeczało żałośnie i jakby tęsknie. 

- Pompiliusz? Nazwałaś go Pompiliusz? - uniosłam brew. - W życiu nie słyszałam bardziej absurdalnego imienia dla hipogryfa. 

- Laurencjusz! - przerwała mi Annabeth, podbiegając do kolejnej klatki, tym razem z ciemnoszarym zwierzęciem. 

- No dobra, jednak słyszałam - mruknęłam. 

- Co on wam zrobił, biedactwa! - Annabeth wsunęła rękę przez kraty i pogłaskała Laurencjusza między piórami. Spodziewałam się, że zwierzę zaraz odgryzie jej dłoń, ale zamiast tego zaczęło się do niej łasić, mrucząc niczym kot. Widząc moje spojrzenie, dziewczyna szybko wyjaśniła: - To hipogryfy, z którymi zaprzyjaźniłyśmy się kiedyś z Hermioną. To one pomogły nam, gdy szukaliśmy cię w Londynie. Prawda, moje kochane maleństwa? - Laurencjusz zarzucił głową, piszcząc cicho, jakby na potwierdzenie jej słów. 

Pokręciłam głową, nie mogąc wyjść z szoku. 

- No dobra, to co teraz zrobimy?

- Musimy je stąd uwolnić - oświadczyła z mocą Annabeth. 

- Ale jak to sobie wyobrażasz? - zapytałam. - To dzikie stworzenia, jeśli nawet uda nam się je wypuścić, zabiją nas. 

Laurencjusz spojrzał na mnie z wyrzutem i zaskrzeczał. Uniosłam ręce w obronnym geście. 

- No dobrze, przepraszam. MOŻE nas nie zabiją, co nie zmienia faktu, że nie mamy klucza.

Annabeth westchnęła, niechętnie przyznając mi rację. Wysunęła rękę spomiędzy krat i wyprostowała się.   

- Więc co proponujesz? - zapytała. 

- Najpierw Katniss i Peeta - przypomniałam. - Wrócimy tu potem, jak ich uwolnimy. 

"Jeżeli w ogóle uda nam się to zrobić ", dokończyłam w myślach.

Po chwili milczenia Annabeth skinęła głową. Przeniosła wzrok w stronę schodów. 

- W takim razie chodźmy - zdecydowała. Rzuciła ostatnie spojrzenie w stronę hipogryfów przyglądających się jej z nadzieją. - Wrócę po was, obiecuję - powiedziała cicho, a zwierzęta zaskrzeczały zgodnie. 

Ruszyłyśmy po schodach na platformę. Drzwi na szczycie były otwarte, co nieco nas zdziwiło i wzbudziło nasze podejrzenia. Wyszłyśmy z pomieszczenia na korytarz o szarych ścianach. Wokół było cicho i pusto, poruszałyśmy się ostrożnie, wypatrując zagrożenia.

Beyond Reality | book multifandomOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz