ROZDZIAŁ 15. O wilku mowa

282 33 20
                                    

Tara

Siedząc na drzewie w środku na wpół spalonego lasu na arenie, na której każdy mój krok mógł się okazać ostatnim, a pod sobą mając watahę wygłodniałych i nienaturalnie wielkich wilków pojęłam znaczenie powiedzenia: "sytuacja bez wyjścia".

Jeśli zejdę na dół - wilki mnie zabiją; jeśli zostanę na drzewie przez dłuższy czas, może mi zabraknąć jedzenia i picia, a ponadto organizatorzy na pewno wymyślą coś, abym nie siedziała tu bezczynnie. 

Wilki czekały cierpliwie, nie ruszając się ze swojego miejsca pod drzewem i stale mnie obserwując. Według moich obliczeń był dziś trzeci dzień na arenie, więc zdecydowanie nie powinnam jeszcze umierać. Tymczasem beznadziejne położenie, w jakim się znajdowałam, nie napawało mnie optymizmem. Póki co postanowiłam czekać na dalszy rozwój sytuacji na względnie bezpiecznym punkcie, jakim było drzewo.

Noc spędziłam na jednej z grubszych gałęzi, śpiąc i czuwając na przemian. Gdy nadszedł ranek, obudziłam się, czując ból w ścierpniętych kończynach i w karku. Zamrugałam oczami, aby odpędzić resztki snu. Uniosłam głowę i spojrzałam na czerwone niebo z ciemnymi chmurami wiszącymi złowrogo nad ziemią. 

Sięgnęłam do plecaka i męczona wilczym ( o ironio! ) głodem zjadłam niemal całą paczkę sucharów i suszonej wołowiny oraz wypiłam pół termosu wody. Nałożyłam również znalezioną w apteczce maść na oparzoną rękę i zawinęłam ją bandażem. Maść przyjemnie chłodziła bolące miejsce i dawała kojące uczucie, ale reszta mojego ciała - jak dłonie i skóra były wysuszone i zaczerwienione, a w wielu miejscach popękane. Na domiar złego coś niepokojącego działo się z moimi płucami; po trzech dniach spędzonych na zanieczyszczonej pyłem arenie zaczął męczyć mnie ciężki, świszczący kaszel, który brzmiał, jakbym co najmniej była chora na gruźlicę. Starałam się oddychać nosem, a nie ustami, ale niewiele to pomagało. W powietrzu areny musiało się znajdować coś, co powoli, ale postępowo niszczyło wszelkie życie. Drzewa, piasek, spaloną ziemię...

A w końcu pewnie trybutów.

Zamknęłam oczy i położyłam dłoń na nożu przypiętym do paska. Czuwałam w ciszy przez kilka godzin.

W południe coś zaczęło się dziać.

Jeden z wilków podniósł się z ziemi i podszedł bliżej pnia drzewa, węsząc. Był nieco większy od reszty grupy, sierść miał rdzawoczerwoną i nastroszoną. Jego czerwone oczy wpatrywały się prosto we mnie z wielkim skupieniem niepodobnym zupełnie do żadnego zwierzęcia. Po kilku pełnych napięcia chwilach wilk warknął na resztę stada, rozglądnął się, stanął na dwóch łapach i oparł przednie o korę drzewa, po czym rozpoczął powolną wspinaczkę na górę.

Nigdy wcześniej nie widziałam wilka, który umiałby wspinać się na drzewo. Temu szło to całkiem nieźle. Jego pazury wbijały się w zagłębienia w korze, wilk posuwał się w górę, aż drzewo zaczęło się niebezpiecznie chwiać. Kilka razy prawie spadł, ale nie rezygnował i wspinał się dalej, korzystając z siły mięśni łap. Z szeroko otwartymi oczami patrzyłam na tę bestię, próbując sobie wmówić, że niemożliwe jest, aby weszła na sam szczyt. Dopiero, kiedy wilk znalazł się kilka metrów ode mnie, zaczęłam panikować.

Zarzuciłam plecak na ramię, chwyciłam do ręki nóż i zaczęłam powoli, ostrożnie przesuwać się po jednej z gałęzi. Wybrałam możliwie grubą i mocną, ale i tak szłam wolno, pochylona i trzymając się mocno.

Wilk dotarł na szczyt i wdrapał się na gałąź, na której stałam, a ta ugięła się niebezpiecznie. Zwierzę przylgnęło do konara i ruszyło wolno w moją stronę. Dokładnie widziałam ostre kły, błyszczące ślepia, napięte mięśnie. To morderca, zwierzę wysłane na arenę dokładnie po to, aby mnie zabić.

Beyond Reality | book multifandomOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz