Rozdział 14

144 16 0
                                    

Dni stawały się coraz bardziej mroźne, a noce spędzane w jaskiniach nie należały do najwygodniejszych. Każdego wieczoru przed snem Nathan dorzucał drewna do ogniska i kładł się obok. Wtedy nie mogłam spać, myśląc o swoim mate, zastanawiając się, czy również tęskni. Chciałam wrócić, przytulić go, ale przede mną było jeszcze siedem długich miesięcy. Podniosłam się z ziemi bezszelestnie, tak żeby nie zbudzić towarzysza. Powoli wyszłam na zewnątrz, gwiazdy i księżyc były przysłonięte chmurami. Otrzepałam spodnie z kurzu, ruszając w leśną gęstwinę. Z oddali słyszałam wycie wilków. Wzywały mnie, mój pierwotny instynkt szalał. Czułam, że moje oczy zaczęły zmieniać kolor. Nie chciałam się kontrolować, nie miałam zamiaru, w jednej chwili wylądowałam na czterech łapach, rozrywając swoje jedyne ubrania. Do moich nozdrzy ze zdwojoną siłą dotarł zapach lasu. Znowu byłam wolna, zawyłam głośno, zapraszając nieznanych towarzyszy. Łapy ślizgały się, gdy wbiegłam na tafle zamarzniętego jeziora, jednak bardziej interesowały mnie cztery duże wilki znajdujące się po drugiej stronie. Jedne z nich wysunął się na przód, przybierając ludzką formę, a ja w nieznacznym zdziwieniu postawiłam krok w tył. Mężczyzna warknął ostrzegająco. Z lekcji Katherine wywnioskowałam, że tych lasów nie zamieszkuje, żadna wtacha.

-Spokojnie.- Powiedział ciemny blondyn.- Jestem alfą tutejszej watahy. Powiedz kim jesteś i po co przybyłaś, a nie stanie ci się krzywda. Zmień się.- Głos alfy nie zrobił na mnie wielkiego wrażenia, ale nie chciałam ryzykować. Wróciłam do ludzkiej formy, od razu zakrywając piersi rękami.

-Nazywam się Madison. Nie musicie się obawiać, nie posiadam watahy.- Powiedziałam spokojnym głosem.

-Dlaczego weszłaś na nasz teren?

- Nie wiedziałam, że do kogoś należy, przepraszam, zaraz odejdę i nigdy więcej mnie nie zobaczycie.- Odwróciłam się na pięcie gotowa do przemiany.

-Stój! Zostań u nas, ruszysz rano.- Zawahałam się, ale ostatnie słowa, jakie wypowiedział, pomogły mi dokonać wyboru.-Chyba że coś ukrywasz.

-Mogę u was zostać, skoro nie dajesz za wygraną.- Przed parę minut toczyliśmy walkę na spojrzenia, niczym małe dzieci.- Ruszamy?

-Oczywiście.- Nie ufali mi, gdy tylko zmieniliśmy formę, brązowy wilk stanął za mną, popychając mnie łbem do przodu. Będąc już w połowie drogi, poczułam, jakby jakaś niewidzialna siła chciała dostać się do mojego umysłu. Jednak bez skutecznie. Trwało to tylko kilka sekund, ale tyle wystarczyło, żeby wzbudzić podejrzenia w alfie. Moja wampirza strona domagała się krwi. Od zawsze oddawałam się instynktom, ufałam im, ale w tym momencie wbicie kłów w szyje jednemu ze zmiennych wydawało się głupie. Dom watahy nie znajdował się daleko. Przebiegliśmy może pięć kilometrów. Ogromny mur nie pozwalał zobaczyć budynków, a na wieżyczkach stali strażnicy, broniący mieszkańców przed niebezpieczeństwem. Wilki zawyły, dając sygnał, aby otworzyć bramę. Tak też się stało. Mosiężne wrota otworzyły się z łoskotem, a my z powrotem zmieniliśmy się w ludzi. Niespokojnie przekroczyłam próg, ale widok, który zastałam, przerastał moje najśmielsze oczekiwania. Hektary drewnianych domów, targowiska, i jedne główny budynek, wyglądający niczym pałac. Czas stanął w tym miejscu, wszystko przypominało średniowiecze. 

-To miejsce nie ma specjalnej nazwy, jest po prostu domem. Żyjemy daleko od cywilizacji, jesteśmy samowystarczalni i nikt nie wie o naszym istnieniu.- Zamknął na chwilę oczy.- Niestety musi tak pozostać. Mam nadzieję, że rozumiesz.- Postawiłam krok w tył.- Nie mogę odczytać twoich myśli ani wspomnień. Jesteś dziwnym przypadkiem. Nigdy jeszcze coś takiego nie miało miejsca.- Powiedział zirytowany.- Wszyscy likantropi zamieszkujący tę osadę są potomkami pierwszych wilkołaków. Wywodzimy się z pierwszej linii i sparujemy się tylko między sobą, żeby czystość krwi została zachowana.

-Chcesz mnie zabić?- Mój głos załamał się pod wpływem przerażenia.

-Tak, nie możesz zdradzić naszego sekretu swojej watasze, a ja nie mogę uwierzyć na słowo, że tego nie zrobisz.- Wysunął pazury. 

-Czekaj!- Krzyknęłam w panice.- A jeśli otworze mój umysł.

-Nie mogę ci ufać. Nie znam twojej mocy, a co jeśli zmienisz wspomnienia?

-Może jest inny sposób?- Zapytałam błagalnie. Mężczyzna zawahał się i już wtedy byłam pewna, że uda mi się przeżyć.

-To bardzo bolesny zabieg.- Przeciął pazurami moją dłoń. Syknęłam z bólu.- Wypiję trochę twojej krwi, potem ty mojej.- Otworzyłam szeroko oczy.

-Nie mogę...- Mężczyzna mimo protestów, napił się czerwonej cieczy, a potem rozciął swoją skórę i przystawił mi dłoń do ust. Wampir we mnie szalał z rozkoszy. Nie mogłam powstrzymać kłów, które wysunęły się z dziąseł. Czerwień przeszyła moje tęczówki, ale zanim zdążyłam wbić się w jego tętnicę, ktoś pociągnął mnie do tyłu. Szarpałam się, mając szaleństwo w oczach.

-Spokojnie. Wejdziemy razem do twoich wspomnień.- Dotknął mojego czoła, malując na nim jakiś symbol. Potem wszystko stało się białe, aż wspomnienia zaczęły przelatywać przez moją głowę ze zdwojoną prędkością. Widziałam rodziców, ucieczkę, pierwszą przemianę, spotkanie z moim mate. Gdy myślałam, że to koniec, pojawiło się coś jeszcze, ale to nie było moje wspomnienie.

Stała tam kobieta w białej sukience. Przed nią był jej przeznaczony. Rozmawiali. Trzymał w dłoni srebrny sztylet. Chcąc usłyszeć, o czym rozmawiają, wytężyłam słuch.

- Musisz to zrobić.- Powiedziała rozpaczliwie. Podeszła bliżej wiedząc, że i tak mnie nie zobaczą. Mężczyzna zacisnął wargi, mówiąc ostrym tonem.

- Nie zrobię tego! Na pewno jest inny sposób, nie pozwolę ci zginąć! 

-Znajdziesz lunę, sparujecie się i będziecie mieć gromadkę pięknych dzieci.- Dotknęła jego policzka.- Proszę, musisz to zrobić. Życie razem nie było nam przeznaczone.- Płakała, całe policzki miała mokre od łez.

- Zrozum, kocham cię, nie dam rady tego zrobić.- Zbliżyła się i pogładziła go po policzku. Uniosła sztylet na wysokość serca, dając mu rękojeść do ręki.- 

- Nie chcę.- Popatrzył w jej przeszklone oczy ze smutkiem. 

-Wiem.- Zatracił się w jej pocałunkach, a kobieta z bólem  pchnęła, jego ręką sztylet. Po chwili padła na ziemię. On patrzył na nią z przerażeniem. Uklęknął koło prawie martwej mate. Chciał wyjąć broń, ale ona nie pozwoliła.

- Zostaw, bo inaczej moje poświęcenie pójdzie na marne.- Wychrypiała.

- Nie zostawiaj mnie, proszę. Nie dam sobie rady. Kocham cię.- Płakał, nie mogąc przestać.

- Zawsze będziesz moim mate, ale musisz zrozumieć, że śmierć jednego istnienia jest warta uratowania milionów. Kocham cię. - To ostatnie zdanie przekazała mu w myślach. Po tej wypowiedzi zasnęła na zawsze. Przyłożył ust do jej czoła i starł łzy wierzchem dłoni.

- Dla ciebie będę silny, nigdy nie znajdę nikogo lepszego.- Nagle z jej ciała zaczęło wypływać światło. Białe światło, które rozbłysło tak jasno, że przez chwilę go oślepiło. Zaraz jednak znikło. Zobaczył, jak dziewięć świateł pędzi w różnych kierunkach. Jedno z nich padło na jego ręce, zmieniając się w mały kamyczek, przypominający serce. Wróciłam do rzeczywistości tak samo, jak mój towarzysz. Posłałam mu mętne spojrzenie, po czym zamknęłam oczy. Chciałam zasnąć, ale donośne krzyki młodego alfy nie dawały mi spokoju. Chwycił mój podbródek i szepnął.

-Zajmiemy się tobą, możesz spać. 

WyjątkowaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz