Prolog

930 76 47
                                    

Mówi się, że prawda wyzwala. Że jest wartością samą w sobie... bezwzględnie dobrą i równie sprawiedliwą, co surową. Mówi się, że sprzyja szlachetnym i pomaga czynić świat lepszym.

Dla Eliandir Lavellan jednak prawda była śmiertelnym wrogiem. Mogła zniszczyć wszystko, na co pracowała z obecnymi w sali narad osobami, całą wiarę w Inkwizycję, przekreślić ich wysiłki zanim zdążyli zbliżyć się w ogóle do celu. Do Koryfeusza. Tego skurwysyna, przez którego zginęło tak wielu, przez którego kolejny dobry człowiek stracił życie, od którego pochodziło to przekleństwo na jej dłoni...

Wdech... I wydech.

Panuj nad sobą. Jesteś liderem, a dla nich również wybrańcem Andrasty, w którego chcą wierzyć.. w którego MUSZĄ wierzyć. Jesteś... kłamstwem, oszustką... Stop, przestań! Nie teraz. Nie tutaj. Później, w samotności.

Atisha...

Robiła więc to, w czym zaczynała mieć wprawę, a czym dotąd gardziła– udawała. Opanowanym głosem zdawała relację, co wydarzyło się w Twierdzy Adamant.

Przez cały ten czas Komendant Sił Zbrojnych Inkwizycji krążył po całej komnacie, co jakiś czas przystając i zerkając na nią z ukosa. Jego szare spojrzenie było twarde, niezłomne, doskonale wyrażało żelazną wolę zaprawionego w boju żołnierza. Mocno zarysowana szczęka i blizna przecinająca górną wargę zaciśniętych ust zdradzała zaś jego bezkompromisowość i determinację w osiąganiu celów. Był postawnym, dobrze zbudowanym dzięki codziennemu treningowi mężczyzną, ubranym w lżejszą wersję płytowej zbroi, z narzuconym na ramiona futrem. NAPRAWDĘ przypominał lwa, szkoda tylko że głodnego i zamkniętego w klatce. Druga natura Cullena w pełnej okazałości. W takich chwilach autentycznie się go bała.

Jest zły.

Jest bardzo, bardzo zły.

Co będzie, gdy pozna prawdę?

Josephine Montilyet, szlachetnie urodzona antivanka o ciemnej karnacji i kruczoczarnych włosach odpowiedzialna za szeroko pojętą dyplomację, słuchała relacji praktycznie bez ruchu, co jakiś czas tylko mechanicznie maczając pióro w inkauście... i w zasadzie nie robiąc nic innego, bo nie napisała ani słowa. Josie znana była z tego, że wszędzie zabierała swoją pracę, chodząc z przenośnym pulpitem, żeby zawsze być gotową robić notatki.

Rudowłosa Szpiegmistrzyni o jasnej, delikatnej urodzie natomiast studiowała twarz Inkwizytorki, jakby chcąc dowiedzieć się więcej z niej samej niż ze słów, które usłyszała. Co chyba jej się udało, gdyż na końcu skwitowała całą relację:

- Czegoś nam nie mówisz.

Herald westchnęła, dając poznać po sobie zmęczenie walką i późniejszą podróżą. Prawdę mówiąc, ledwo trzymała się na nogach. Poza tym, potrzebowała czasu, aby przemyśleć sobie ostatnie wydarzenia i rozmówić się z tymi, którzy towarzyszyli jej w Pustce. Miała nadzieję, że doradcy zlitują się nad nią i dadzą jej odpocząć, by nazajutrz wznowić zebranie.

- Komendancie... - Odrzuciła długie, jasne włosy do tyłu i wbiła zmęczone spojrzenie fioletowych oczu w jedynego w pomieszczeniu mężczyznę, który zatrzymał się nagle wpół kroku. - Byłeś tam, widziałeś...

- Widziałem smoka, krążącego wokół muru – przerwał jej niskim tonem, ściągając gęste, jasne brwi ton ciemniejsze od jego blond włosów. - Widziałem gwałtowną burzę z piorunami, czyli twoją magię w najgorszym jej wcieleniu, która o mało co nie usmażyła kilku moich żołnierzy.

- Naszych żołnierzy – poprawiła go, nie ukrywając rosnącej irytacji. Brak zaufania Cullena do magów coraz bardziej działał jej na nerwy, choć ta racjonalna część jej osobowości wiedziała, ze nie można go za to winić. Skrzyżowała ręce na wysokości piersi.- I już ci tłumaczyłam, że panuję nad każdym piorunem który spada z nieba, więc nie było żadnego niebezpieczeństwa.

Po raz kolejny nie wiedziała, czy uwierzył w jej zapewnienia. Nie skomentował jej słów, tylko nerwowo potarł bliznę przecinającą wargę jakby nagle zaczęła mu doskwierać i podjął wędrówkę od jednej ściany do drugiej, podejmując wątek.

- Później widziałem, jak ktoś spada i rozbłysk zielonego światła. A niedługo po tym wyłaniasz się ze Szczeliny jak gdyby nigdy nic i zamykasz ją za sobą.

- A odkąd wróciłaś, Varric i Dorian stali się dziwnie małomówni... – dodała Leliana.

Eliandir nie odpowiedziała. Nie wiedziała, czy powinna, czy ma prawo odzierać tych ludzi z nadziei. Byli jej doradcami, wierzyli w nią... I jednocześnie byli jej przyjaciółmi. To oni uczynili ją Inkwizytorką, byli jej największym wsparciem. Bez nich, Inkwizycja nie miałaby prawa istnieć.

Och, Mythal, pomóż mi...

Zagubiona we własnych myślach nie zauważyła nawet, kiedy Leliana podeszła i położyła jej rękę na ramieniu.

- Co cię trapi, Elia? – zapytała cicho, z wyraźną troską.

Gdyby to był ktoś inny, Josie albo Cullen, może nie byłoby to takie trudne, żeby trzymać język za zębami. Ale to była Leliana, której wydarzenia z Pustki bezpośrednio dotyczyły...

Przestała więc udawać. Nie miała już siły odwlekać w czasie tego, co (jak widziała teraz jasno) było nieuniknione. Jak mogłaby ukrywać przed nimi coś tak ważnego?

- Nie jestem tym, kim wszyscy myślą, że jestem. Nie jestem niczyim wybrańcem, a już na pewno nie waszego boga czy Andrasty.

Zapadła cisza.

Taka, która nie daje ukojenia a jedynie niepokój i napięcie mięśni. Od której powietrze zdaje się gęstnieć i nabierać prawie że materialnej formy. Nie było odwrotu. Zrobiła jeden krok, teraz czas na kolejne. A potem, prawdopodobnie, czekał ją upadek...

W miarę, jak odsłaniała przed nimi prawdę o wydarzeniach na konklawe Zakonu, Koryfeuszu, znamieniu... ogólnie wszystkim, czego się dowiedziała w Pustce, ich twarze zmieniały się coraz bardziej. Tylko Leliana nie dawała niczego poznać po sobie... tego zaskoczenia, zmieszania, niedowierzania... smutku i rozczarowania.

Czy zdążyli żałować już swojej decyzji uczynienia ze mnie Inkwizytorki?

Choć nie mówili tego głośno, każde z nich chciało wierzyć, że Eliandir jest wybrańcem Andrasty. To stanowiło o słuszności ich działań. Tej niezachwianej. To było siłą napędową całej organizacji, przekonywało nowych rekrutów do wstąpienia w ich szeregi, dawało nadzieję dla tych, którzy byli już jej członkami.

A teraz?

Teraz okazało się, że rzekome błogosławieństwo było skutkiem niczego innego, jak tylko kradzieży na Koryfeuszu, czymś, co miało otworzyć wrota do Czarnego Miasta i wypuścić wszystkie demony Pustki, by bez przeszkód błąkały się po świecie, siejąc chaos. Czymś plugawym, siejącym zniszczenie i śmierć.

To sprawiało, że Eliandir Lavellan, dalijska elfka wysłana w charakterze szpiega na konklawe, która oddawała cześć dawnym bogom, była oszustką, która zakpiła sobie ze świętej Andrasty. Czy właśnie tak ją teraz będą widzieli? Czy ją znienawidzą? Czy to, że ratuje życia, unicestwia demony, zamyka szczeliny, walczy z Koryfeuszem będzie miało jakiekolwiek znaczenie?

Gdy patrzyła w tej chwili na swoich doradców i przyjaciół... nie była pewna odpowiedzi. I nie mogła tego znieść. Zamknęła oczy. Nigdy w życiu nie czuła się tak samotna... i winna. Zapragnęła wrócić do swojego klanu, do szepczących strumieni, kojącego zapachu wilgotnego, leśnego poszycia, do bezpieczeństwa... Zapragnęła być w domu, jak najdalej od zimnej twierdzy i lodowatego strachu, który ją teraz ogarnął.

Odwróciła się na pięcie i ruszyła w stronę drzwi.

Nikt nie próbował jej zatrzymać.

[Dragon Age Inkwizycja] W cieniu szaleństwa ✔︎Where stories live. Discover now