XI

352 31 4
                                    


Tom II

And All Hell Followed With Her


Dorcas Meadowes, 1978 

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

Dorcas Meadowes, 1978 

Z okna gabinetu profesor McGonagall rozciągał się malowniczy widok na błonia, Wielkie Jezioro i Zakazany Las. W obliczu tak wielkiego stresu wydało mi się wręcz idiotycznym, że zauważam takie szczegóły, ale najwidoczniej ludzki umysł jest bardziej skomplikowany, niż sądziłam. Gdy kończyłam moją opowieść, a mówiłam nieprzerwanie już od dobrej godziny, zaczynało zasychać mi w gardle. Stopniowo mówiłam już tak cicho i ochryple, że szalejące przy Wielkim Jeziorze cykady wydawały mi się coraz głośniejsze. Wicedyrektor początkowo tylko stała i patrzyła na mnie w skupieniu. Światło świec i dogasające płomienie kominka odbijały się w jej prostokątnych okularach, a ja mówiłam i mówiłam. Nie przestawałam mówić nawet wtedy, gdy usiadła ciężko na fotelu za biurkiem i, nie spuszczając ze mnie badawczego spojrzenia, powtarzała co jakiś czas „Wielki Merlinie". Teraz dzielenie się z kimś moimi myślami przychodziło mi dużo łatwiej, niż kiedyś. Wiedziałam, jaką ulgę przynoszą zwierzenia. Już raz zrzuciłam ten ciężar na kogoś innego. Gdy w końcu umilkłam, profesor McGonagall wpatrywała się we mnie chwilę, aż, niezwykle cicho, rozkazała:

— Poczekaj tu na mnie.

Gdy podniosła się sztywno zza biurka, pomyślałam, że być może mi nie uwierzyła i zaraz wpadnę w tarapaty, ale ona podeszła tylko do kominka i rzuciła na niego skomplikowane niewerbalne zaklęcie, którego nie rozpoznałam. Potem wyszła z gabinetu. Usłyszałam szczęk zamka. Nawet hałasujące za oknem cykady jakby ucichły. Teraz dopiero poczułam, że drżą mi ręce i nie wiedziałam czy to z zimna, czy ze zdenerwowania. Tak naprawdę nie miałam pojęcia, do czego właśnie się przyczyniłam, zwierzając się właściwie z najczarniejszych sekretów — i to nie tylko moich własnych, ale i kilku pokoleń Blacków. Istotnie, w pewnym sensie wpadłam w kłopoty. Tyle, że nie w takie, jakich się spodziewałam.

Nie wiem dokładnie, ile czekałam na powrót profesor McGonagall, ale gdy w końcu usłyszałam szczęk zamka, zamiast niej do gabinetu wszedł dyrektor Dumbledore. Natychmiast podniosłam się z miejsca, ale on zaraz pokręcił głową i uśmiechnął się dobrotliwie, gestem pokazując mi, żebym usiadła. Profesor Dumbledore był osobą, z którą dotąd nie miałam zbyt wiele styczności i szczerze mówiąc nie wiedziałam, jak się zachować. Widywałam go tylko na korytarzu, na ucztach powitalnych i pożegnalnych, czasem w porach posiłków. To jedna z tych postaci, o której wiele się słyszy i w gruncie rzeczy mało wie. Teraz natomiast najpotężniejszy czarodziej dwudziestego wieku uśmiechał się do mnie, jakbyśmy byli starymi znajomymi. Wyczarował sobie krzesło, widocznie nie chcąc naruszać prywatności profesor McGonagall poprzez usadowienie się w jej fotelu. Musiałam przyznać, że gdyby usiadł naprzeciwko mnie w tak oficjalnym tonie, jak przedtem zrobiła to wicedyrektor, nie byłabym taka pewna, czy udałoby mi się zebrać myśli w jakkolwiek koherentny ciąg.

Wielka ucieczkaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz