Historia Andromedy Black i kulisy Pierwszej Wojny. Czekają na nas skomplikowane relacje rodzinne, starożytne magiczne rody, źli mężczyźni, piękne arystokratki i bardzo dużo lat siedemdziesiątych.
Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.
Roger, circa 1923
Madame Malkin wiedziała o szyciu więcej niż Coco Chanel, a przy tym wypowiadała się z autorytetem godnym Churchilla. Nigdy nie owijała w bawełnę. Jeśli robiłam coś źle, nie wahała się tego wytknąć i nie przebierała też w słowach — choć być może to ostatnie zrobiłoby na mnie o wiele większe wrażenie, gdybym już od dzieciństwa nie była przyzwyczajona do dużo gorszego rozstawiania po kątach. Śmiem twierdzić, że na tym etapie już chyba mało co mogło mną wstrząsnąć. Madame nie znała mojej historii, a nawet jeśli, to prawdopodobnie otrzymała wybrakowane informacje z drugiej ręki. Przypuszczam, że to dlatego mnie nie chroniła i od razu kazała oddzielić przeszłość grubą kreską. Ignorowała moje wycofanie i zmuszała do jak najczęstszej interakcji z klientkami. Początkowo czułam wyłącznie wewnętrzny sprzeciw, ale teraz wiem, że mam za co jej dziękować. Zanim ją poznałam, wierzyłam, że życie to podła droga prowadząca do powolnej śmierci. Nie zaprzeczyła moim poglądom, ale utwierdziła w przekonaniu, że w czasie tej pełnej wybojów trasy trzeba dbać przede wszystkim o siebie — wtedy jest zwyczajnie łatwiej.
Madame miała również dość niekonwencjonalne podejście do krawiectwa. Według niej, odpowiednia jakość materiału stanowiła dziewięćdziesiąt procent sukcesu. Dobry projekt i solidny warsztat to tylko kosmetyka. Dlatego właśnie większość z dostępnych w jej zakładzie tkanin była importowana aż z Indii i Japonii. Lokalnie zamawiała wyłącznie nici, a wysyłała po nie skromną niżej podpisaną. Muszę przyznać, że gdy po raz pierwszy od kilku tygodni miałam wyjść sama na Pokątną, nieustannie zaciskałam dłoń na różdżce i oglądałam się przez ramię, a chociaż byłam ukryta pod peleryną z szerokim kapturem, to i tak czułam się jak kaczka na celowniku. Każda postać w czarnej szacie wzbudzała we mnie niepokój i wzmożoną czujność. Madame Malkin pozostawała jednak nieugięta i konsekwentnie zbywała moją paranoję, aż w końcu pewnego dnia ja sama też o niej zapomniałam.
Pierwszego września, z samego rana, wracałam do sklepu z paczką nici pod pachą i głową pełną pomysłów na nowe szaty. Podobała mi się moja praca. Czułam, że odnalazłam swoje miejsce. Od jakiegoś czasu podczas spacerów po Pokątnej nie chowałam się już pod kapturem, bo po przeprowadzonej przez moją szefową metamorfozie musiałam otwarcie przyznać, że nawet ja sama miewałam problemy z rozpoznaniem własnego odbicia w lustrze. Nie myślałam też o różdżce w mojej kieszeni, ani o ludziach w czarnych szatach. Jedyną osobą, o której nie przestawałam myśleć, był wujek Alden. Brakowało mi go. Czasem wyobrażałam sobie, jakie złośliwe komentarze padłyby z jego ust na temat mojego nowego l'image i robiło mi się odrobinę ciężko na sercu. Zastanawiałam się, ilu bliskich jeszcze przyjdzie mi stracić. Wojna pomiędzy czarodziejami stawała się przerażającą rzeczywistością. Coraz częściej widywałam ludzi szepczących do siebie konspiracyjnie, nagle odwracających wzrok, gdy dostrzegali kogoś w oficjalnym umundurowaniu aurorskim.
To też było zastanawiające. Ostatnio widywałam aurorów coraz częściej, nie tylko na Pokątnej. Nie były to do końca patrole, ale wycieczki krajoznawcze z pewnością też nie. Nadal prenumerowałam „Proroka Codziennego". Moja skromna na razie pensja nie pozwalała na zbyt wiele, ale te kilka sykli byłam w stanie poświęcić. Nieustannie śledziłam każdy trop, który mógłby pokazać, co teraz knuje Riddle. Przynajmniej nie czułam się już jak mała dziewczynka pozostawiona samej sobie na samym środku wielkiej sali. Teraz umiałam się bronić.