XIV

366 33 28
                                    

portret z pracowni Ariadny Malkin

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

portret z pracowni Ariadny Malkin


Niedozwolona i spontaniczna teleportacja to pewien szczególny rodzaj magii z gruntu nieprzewidywalnej. Jako że dotąd miałam z tego tylko ćwiczenia w szkole i nigdy nie udało mi się przemieścić bez szwanku z miejsca na miejsce, uciekając z pola walki mogłam zginąć nie tylko przez jakieś zbłąkane, śmiercionośne zaklęcie. Teleportacja wykonywana przez niedoświadczoną i rozhisteryzowaną czarownicę to czynność bardziej niebezpieczna, niż piknik zorganizowany w lesie zamieszkałym przez akromantule. Mogłam rozszczepić się na pół. Mogłam trafić w miejsce docelowe bez którejś kończyny albo wylądować na samym dnie Tamizy i po prostu się utopić. Świadomość tego faktu trafiła we mnie ze zdwojoną siłą dopiero, gdy tylko poczułam twardy bruk pod stopami. Rozejrzałam się w panice, do moich uszu z opóźnieniem dotarł uliczny hałas i ze zdumieniem zorientowałam się, że oto stoję na samym środku barowej dzielnicy Ulicy Pokątnej. Wokół mnie przesuwał się tłum roztańczonych i pijanych ludzi, a ciężkie, letnie powietrze było przesiąknięte lepką warstwą dymu papierosowego i zapachem alkoholu.

— Hej, ty! Uważaj jak leziesz! — Jakiś czarodziej, wygramoliwszy się z zadymionego baru, nieomal rozlał na mnie zawartość swojego kufla z piwem.

— Przepraszam. — Wycofałam się pod najbliższą ścianę, nie wiedząc, co teraz, gdzie pójść i do kogo się zwrócić.

Chwilę później usłyszałam obok siebie brzęk tłuczonego szkła, na co niemal podskoczyłam ze strachu. Znerwicowana, próbowałam wtopić się w tłum i wyjść w kierunku mniej ruchliwej uliczki, ale nie tak łatwo było przepychać się przez ścianę pijanych ludzi, którzy parli w zupełnie przeciwnym kierunku. Nagle z jednego z barów po mojej lewej stronie wytoczyła się bardzo rozchichotana dziewczyna, ubrana jedynie w kusą sukienkę i niezwykle wysokie szpilki. A zaraz za nią wyszło trzech mężczyzn ubranych w czarne szaty. Zamarłam ze strachu, przyciskając się do ceglanej ściany „Ein Elixier" i wstrzymując na chwilę oddech. Modliłam się w duchu, by mnie nie zauważyli. Lucjusz Malfoy, w towarzystwie Rabastana i Rudolfusa Lestrange we własnych osobach, stanęli przed dziewczyną, złapali ją stanowczo i zaczęli powoli prowadzić w kierunku alejki prowadzącej do Ulicy Śmiertelnego Nokturnu.

— Ma chérie, nie istnieje lepsze wino, niż porzeczkowy samogon madame de Pompadour, zapewniam! — perorował głośno Lucjusz, podczas gdy bracia Lestrange popatrzyli na siebie porozumiewawczo i sięgnęli ukradkiem po różdżki.

Błagałam w duchu wszystkich bogów i boginie, by już sobie poszli. Zamarłam, czekając i mogąc się tylko domyślać, co chcą zrobić pijanej dziewczynie. Nagle Lucjusz stuknął arystokratyczną, niechybnie ukradzioną ojcu, laską w mokry od piwa, śliski bruk i wycelował ją w moją stronę. Oczy aż mu rozbłysły.

— Ależ nie, nie może być! — Uśmiechnął się w sposób, który sprawił, że zrobiło mi się zimno ze strachu. — Moja... szwagierka! Cóż za spotkanie!

Wielka ucieczkaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz