Rozdział 30.

7.2K 349 41
                                    

Pod koniec roku szkolnego zdobyłam szacunek wielu uczniów. Wszyscy oprócz nielicznych wyjątków słuchali moich opowiadań o Czarnym Panie, jego dzieciństwie, drodze do władzy czy ideach. I tak w czerwcu utworzyłam małą „armię" młodych czarodziei, gotowych zrobić wszystko w imię tego, w co wierzyli. A przyjęli doktrynę stworzoną przez Voldemorta.

Riddle już dawno przeorganizował swoich Śmierciożerców i w tych kilka miesięcy, podczas których uczyłam w Hogwarcie, zdobył wielu innych, ważnych sojuszników. Między innymi Przedstawiciela Rosyjskiego Ministerstwa Magii – Vladimira Monakov. Poparcie jednego z mocarstw europejskich wielokrotnie zwiększało naszą szansę na zwycięstwo.

Wracając do dworu Slytherina, przygotowywałam plan pierwszego ataku, który miał wstrząsnąć Magiczną Wielką Brytanią. Nie chodziło o to, by przekonać społeczeństwo o powrocie Czarnego Pana, ale by wzbudzić strach i panikę. Cywile będą domagali się złapania przestępców, a Departament Przestrzegania Praw Czarodziei oraz Aurorzy będą mieli pełne ręce roboty. Oprócz tego zostaną oni przyciśnięci i zmuszeni do działania, a gdy zawiodą... A na pewno tak będzie, obywatele stracą do nich zaufanie, a tym samym do ministerstwa. To ludzie rządzą państwem, a nie na odwrót. Rząd bez obywateli jest niczym. Tak samo Ministerstwo Magii będzie niczym bez czarodziei. Politycy będą mieć związane ręce, będąc bezsilnymi wobec zdarzeń, które miały się rozegrać.

Nie zaprzeczę, że moje działania były również kierowane chęcią zemsty na rodzinie. Chciałam wziąć odwet za te jedenaście lat męki, które mi zagwarantowali. Myślałam, że mój ojciec po wydarzeniach, które spotkały go w dzieciństwie, będzie unikał krzywdzenia kogokolwiek oprócz przestępców. Jednak się myliłam. Stosował na mnie głównie takie same metody, które wypróbowywano na nim. Byłam zamykana w piwnicy, gdy matka nie mogła patrzeć na moją tak podobną do młodego Toma Riddle'a twarz. Dosyć często byłam traktowana bolesnym, acz nieszkodliwymi urokami. Moje rodzeństwo widząc zachowanie rodziców w stosunku do mnie, zaczęło zachowywać się podobnie. Uważali, że to jakaś zabawa? Być może dla nich. Bicie, kopanie czy podtapianie nie należało do moich ulubionych rozrywek... Wcale rozrywką nie było.

Wuj Ronald zapewne nie widział, albo nie chciał widzieć moich ran. Inaczej było z ciotką Hermioną, która od razu, gdy rzuciły jej się w oczy – leczyła je. Była chyba jedyną osobą, która się o mnie jako tako troszczyła. Zawsze próbowała „wbić" mojemu ojcu i matce rozum do głowy, krzycząc, że mnie krzywdzą i nie są wcale lepsi od Śmierciożerców. Zawsze po takiej kłótni traktowano mnie kilkakrotnie gorzej, jednak ciotka nie dawała za wygraną i powtarzała takie dyskusje raz po raz, sprowadzając na mnie jeszcze większy ból.

Gdy już bardziej zrozumiałam otaczający mnie świat, zaczęłam „uciekać" w książki. Coraz bardziej się w nie zagłębiałam, powiększając swoją wiedzę i umiejętności, by pewnego dnia zemścić się na nich za wszystkie krzywdy jakich doznałam. Wiele razy musiałam powstrzymywać się od przeklęcia moich braci czy siostry. Wiedziałam jednak, że wtedy nie miałam takiej siły ani możliwości, by poradzić sobie z nimi wszystkimi i wyjść z tego bez szwanku, nie będąc narażoną na pobyt w Azkabanie lub szybką egzekucją ze strony Aurorów. Spokojnie czekałam więc na list z Hogwartu. Pomimo, iż wszyscy myśleli, że jestem charłakiem, ja wiedziałam, że mam więcej mocy niż się spodziewają.

Córka Wybrańca | Harry Potter FanfictionOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz