Rozdział 9.

8.3K 378 76
                                    

Dziś rano przyszło zaświadczenie o tym, że wszystkie papierkowe sprawy zostały załatwione i już oficjalnie w świetle prawa jestem absolwentem Hogwartu i pełnoletnim czarodziejem.

Zgłoszenia do zawodów były już złożone. Wszyscy uczniowie i nauczyciele siedzieli na trybunach w Wielkiej Sali, które ustawiono przed wielkim podestem do pojedynków. Nagle drzwi do Wielkiej Sali się otworzyły i weszli przez nie moi rodzice w otoczeniu trzech aurorów, w którym rozpoznałam Mike'a Abermana, Deana Thomasa oraz Seamusa Finnigana. O ile dobrze pamiętam to dwóch ostatnich było kolegami ojca z jego lat szkolnych. To, że tu byli, musiało oznaczać, że są nieźli w pojedynkowaniu się. Mike'a znałam dosyć dobrze. Przychodził często do moich rodziców w odwiedziny i niejednokrotnie ucinałam sobie z nim pogawędkę. Można powiedzieć, że jesteśmy dobrymi kolegami.

- Witajcie - zaczął mój ojciec, gdy wszedł na podest. - Nazywam się Harry Potter i jestem szefem aurorów. Wraz z moimi znajomymi i żoną będę oceniał tegoroczne zmagania w turnieju pojedynków.

Rozległy się głośne brawa. Mój ojciec zszedł z podestu i wraz z pozostałymi zajął miejsce na specjalnym podwyższeniu, skąd mógł dokładnie obserwować odbywające się walki. Widziałam jak wyjmują notatniki i pióra, by zapisywać swoje spostrzeżenia. Gdy oklaski ucichły, wystąpiła profesor McGonagall.

- Z racji tego, iż poziom pojedynków jest wysoki, nie pozwalamy na uczestnictwo uczniom poniżej czwartego roku. Jednak dziś mamy wyjątek i to od niego zaczniemy dzisiejsze walki. Panna Mirianna Potter pod nadzorem egzaminatora z ministerstwa, zdała OWTMy z najwyższym wynikiem w historii. Stała się tym samym absolwentem Hogwartu i pełnoprawnym czarodziejem. Panno Potter, proszę na podest.

Wstałam z miejsca i odprowadzana zdumionymi i niedowierzającymi spojrzeniami, stanęłam koło dyrektorki. Rozległy się szepty. Nikt nie mógł uwierzyć, że zdałam OWTMy w pierwszej klasie i to z najwyższym możliwym wynikiem. Rzuciłam ukradkowe spojrzenie rodzicom. Ojciec siedział z otwartymi szeroko ustami i oczami. Matka zakrywała usta ręką, niedowierzając.

- Minister Magii składa pozdrowienia rodzicom panny Potter i gratuluje wychowania córki. Informuje również, że od tej pory panna Potter jest samodzielnym czarodziejem i nie potrzebuje pańskich pozwoleń na podjęcie jakiejkolwiek pracy - zakończyła dyrektorka. - A teraz zacznijmy nasz turniej. Panna Potter będzie walczyła z Tylorem Abernonem, Gryffindor, siódmy rok.

Z tłumu wyszedł postawny blondyn i uśmiechając się zwycięsko, wszedł na podwyższenie. Wyjął różdżkę z kieszeni. Ja zrobiłam to samo.

- Tylko za bardzo jej nie poturbuj, Tylor! - krzyknął jakiś gryfon.

Mój ojciec w końcu otrząsnął się z szoku i zaczął wyjaśniać zasady.

- Żadnych zaklęć niewybaczalnych ani czarnomagicznych. Nie możecie zabić swojego przeciwnika. Walka kończy się w momencie, gdy któryś z zawodników nie jest w stanie dalej walczyć lub się podda. Czy wszystko jasne?

Oboje skinęliśmy głowami, nie spuszczając z siebie oczu. Podeszliśmy do siebie i wykonaliśmy ukłon.

- Zniszczę cię, dziewczynko. - Zaśmiał się.

Nic nie odpowiedziałam, wiedząc, że to najbardziej go wkurzy. Wróciliśmy na swoje miejsca i ustawiliśmy się w pozycjach wyjściowych. Od razu widziałam jego błędną postawę. Przygotowany był, by jak najszybciej rzucić zaklęcie ofensywne, całkowicie zapominając o defensywie. Do tego cały swój ciężar opierał na przedniej nodze. Sprawiało to, że trudno mu będzie uniknąć ataku.

- Stawiam barierę - poinformowała McGonagall.

Chwilę potem poczułam zawirowanie magii. Bariera została ustawiona.

- Rozpoczynacie na trzy. Raz...

Postawiłam przed sobą niewerbalną tarczę.

- Dwa...

Wyczarowałam niewidzialną pułapkę. Zaklęcie, które włącza się po upływie określonego czasu. Od tej chwili Tylor miał dziesięć sekund, zanim straci wzrok i oplotą go więzy magiczne. Było to starożytne zaklęcie używane do składania ofiar z ludzi. Uniemożliwiało człowiekowi ucieczkę. Dodatkowo paraliżował go strach z powodu utraty wzroku. Wprawny czarodziej powinien wyczuć obcą magię na sobie i zorientować się, że został na niego rzucony urok. Jeśli jednak nie jesteś zdolny, to nie wyczujesz zmian struktury magii naokoło ciebie.

- Trzy.

Tak jak podejrzewałam, Tylor wystrzelił w moim kierunku zaklęcie ofensywne.

- Expelliarmus.

Promień odbił się od mojej tarczy i został wchłonięty przez barierę otaczającą podest. Dziewięć...

- Myślisz, że bariera mnie powstrzyma? Duratus!

Usunęłam się z toru lotu zaklęcia. Siedem...

- Drętwota! Everte Stati!

Uchyliłam się przed dwoma kolejnymi zaklęciami, posyłając w jego stronę niewerbalne Expulso. Tylor ledwo uniknął zaklęcia. Cztery...

- Myślisz, że zrobisz mi coś tymi marnymi zaklęciami?

- Dwa...

- Co?

- Jeden. - Uśmiechnęłam się.

Naokoło Tylora rozbłysło światło, a on sam krzyknął z zaskoczenia i upadł na podest związany czarnymi wstęgami pulsującej magii. Nagle wrzasnął i zaczął się wyrywać.

Profesor McGonagall opuściła barierę i podbiegła do wijącego się na ziemi chłopaka.

- Panno Potter, uwolnij go.

Machnęłam różdżką, a czarne wstęgi rozpłynęły się.

- Nic nie widzę. Coś ty mi zrobiła?! - krzyknął Tylor.

- Odzyskasz wzrok za jakieś trzy minuty z racji tego, iż zaklęcie zostało zdjęte. Niestety nie mogę tego przyspieszyć.

McGonagall przywołała dwóch gryfonów, by zaprowadzili Tylora na jego miejsce.

- Panno Potter, może mnie pani poinformować co to było za zaklęcie?

- Gerel Zohin. Pochodzi z Azji z około 300 roku. Było używane do wiązania przeciwników i jeńców wojennych oraz ofiar dla bogów.

- Co ono powoduje?

- Związanie wstęgami magii rzucającego zaklęcie oraz ślepotę. Urok ten jest niepraktyczny, gdyż jest trudny do wykonania oraz zmniejsza siłę. Gdy jednak zostanie ono zdjęte, magia rzucającego powraca do niego, jednak z pewnymi ubytkami.

- Kiedy je rzuciłaś? Nie zauważyłam tego.

- Na początku walki. Ustawiłam wyzwalacz czasowy. Im potężniejszy i bardziej skupiony czarodziej tym krótszy czas może ustawić. Do tego cały czas musi utrzymywać zaklęcie, dopóki się nie włączy oraz w trakcie jego trwania.

- Rozumiem. Możesz wrócić na miejsce. Przechodzisz...

- To było czarnomagiczne zaklęcie! - krzyknął jeden z gryfonów.

- Nieprawda. Zostało zakwalifikowane przez ministerstwo jako szare i starożytne zaklęcie. Nie złamałam więc zasad.

- Dobrze, panno Potter. Przechodzisz dalej. Proszę wróć na miejsce.

Gdy usiadłam z powrotem na trybunach, Scorpius przytulił mnie i uśmiechnął się szeroko.

- Pokazałaś tym głupim gryfiakom. To było zwycięstwo całego Slytherinu!

Odwróciłam się, by spojrzeć na pozostałych ślizgonów. Uśmiechali się do mnie i szeptali gratulacje. Wiedziałam jednak, że za tymi maskami radości kryją się grymasy złości i strachu. Zawsze trzeba uważać na potężnego czarodzieja. Udawać, że jesteś po jego stronie, ale jednocześnie knuć za plecami. Taki już był Slytherin. Przynajmniej nie byli gryfonami, którzy rzucali się bezmyślnie do walki i ginęli z głupoty, uważając swoją śmierć za bohaterską.

Córka Wybrańca | Harry Potter FanfictionOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz