2

91 7 0
                                    

- Słyszałaś co mówiłam? – zapytałam się Hope. Nawijałam do niej przez całe dziesięć minut, a ona nawet nie drgnęła. Mieszała w swoim kubku i nawet na mnie nie spojrzała. Jej mina jest bardzo smutna. Znam ją od pieluszki, ale nie widziałam jej w takim stanie ani razu. Była bliska płaczu.

- Nie, przepraszam. - Spojrzała się na mnie swoimi zmęczonymi oczami. Ich piwny kolor zamienił się w gorzką czekoladę. Coś mi tu nie gra. - Wszystko dobrze? Bo coś czuję, że nie najlepiej.

- Tak, wszystko dobrze.

- Na pewno? Hope, znam cię bardzo długo. Widzę, że coś cię gryzie.

- No bo... Życie jest niesprawiedliwe. Moja mama ma raka. Rozumiesz? Dlaczego takie rzeczy spotykają dobrych ludzi? Chodzi co niedziela do kościoła, nie kłóci się z tatą, ma wspaniałą pracę o jakiej marzyła... I nagle pięknego i słonecznego dnia, w którym nawet byś nie pomyślała, że stanie się coś takiego, przy rodzinnym obiedzie, jak wszyscy siedzą przy stole, oznajmia nam, że ma raka. - Kończy ze łzami w oczach. Biedna pani Cooper. Ja tu się użalam nad moim życiem, nie wiedząc nic o tym, a Hope siedzi sztywno na tym krześle i nawet nie pomyśli żeby mi przerwać.

- Chyba odwiedzę panią Cooper na niedzielnym obiedzie. Zgadzasz się?

- Tak, nawet nie wiesz jak jej ciebie brakowało. Nie słucha nas w ogóle, siedzi i się pogrąża w smutku. Może ty dasz radę ją z tego wyciągnąć. - Uśmiechnęła się lekko.

Moje relacje z mamą Hope były bardzo dobre. U mnie nie było w domu czegoś takiego, jak niedzielne obiady, więc zawsze przychodziłam do nich i udawałam, że to moja prawdziwa rodzina. Tylko ja potrafiłam tak rozbawić panią Cooper, nawet jej mąż się dziwił i powtarzał: "Nie mam pojęcia jak ty to robisz, ale dziękuję ci. Potrafisz ją wyciągnąć z najgłębszego smutku. Pamiętaj, że drzwi u nas są zawsze dla ciebie otwarte, a zwłaszcza kiedy moja żona nie ma humoru". Wybuchaliśmy wtedy szczerym i wesołym śmiechem.

- A jak myślisz, znajdę coś na ten temat w bibliotece?

- Na jaki temat?

- W domu ci opowiem jeszcze raz. - Ucałowałam Hope w policzek i szybko poszłam do biblioteki w poszukiwaniu książki, z której może w końcu czegoś się dowiem.

- Dzień dobry, potrzebuję takiej jednej książki... Jest może jakaś o zachowywaniu się wśród ludzi... gesty, mimika. - Nie pamiętam kiedy byłam tak speszona. Muszę coraz więcej rozmawiać z ludźmi, bo coś czuję, że mi się to nie raz przyda.

- Zaprowadzić cię? - zapytała kobieta w podeszłym wieku. Miała usta wymalowane różową szminką, pieprzyk po lewej stronie nad ustami i kocie okulary. Typowa bibliotekarka.

- Gdyby pani mogła. - Sztucznie się wyszczerzyłam i poszłam za niską kobietą. Nie to, że ja jestem jakaś wysoka, bo nie jestem, no ale ona ma chociaż metr czterdzieści? Ta droga była tak kręta, że cieszę się, iż ta mała istotka mnie zaprowadziła.

- Proszę kochaniutka. Cały regał dla ciebie. - Mlasnęła ustami i poszła. Ludzie naprawdę piszą o tym książki? Czuję, że trochę tutaj posiedzę.

- Dobra, Rosie, zacznijmy od tej. – Wzięłam pierwszą lepszą książkę. Patrząc na tytuł, myślę, że coś znajdę. - Hm, siedział spokojnie, nie wiercił się... Czyli że nic nie ukrywa. Ale dalej nie wiem nic o uśmiechu... Cholera jasna. Dlaczego on jest taki nieziemski... nieziemsko... Wiedziałam, że to nie człowiek! Chwyciłam kolejną, lecz w niej także nic nie znalazłam. Nic, nawet jednego zdania nie ma o długim uśmiechu. Ugh! Weź się w garść, po co to patrzysz. Jutro go nie będzie, usiądziesz sobie spokojnie i zanotujesz bez żadnego problemu to, co wykładowca mówi.

Nie zapomnij o mnie 1.0Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz