10

37 5 0
                                    

- Dzisiaj zajęcia będzie prowadził doktor McCras. Powinniście wszyscy kojarzyć tego pana z książek, jakie każę wam czytać. Kto czyta, ten wie. Zapraszam pana doktora – Cała sala zaczęła bić brawa. Nie spodziewałam się dzisiaj takiego czegoś. A jeszcze większą niespodzianką był nowy uczeń, który wparował do sali w środku wykładu. Bardzo długo szukał wolnego miejsca, aż w końcu znalazł je obok mnie. To ci przypadek...

- Jestem Clarence Campbell. A ty? – Spojrzał się na mnie. Odwróciłam wzrok w jego stronę, moja mina nie wyrażała niczego, dosłownie.

- Żeby poznać jej imię, trzeba na to zasłużyć – wtrącił się Luke, któremu postanowiłam odpuścić jego wczorajsze zachowanie i dać szansę na zaprzyjaźnienie się ze mną, a ja wybuchłam śmiechem. Szybko pohamowałam ten wybuch, odwróciłam głowę w stronę Clarence'a i powiedziałam:

- On ma rację.

Wróciłam do słuchania wykładowcy. Po zajęciach Luke postanowił mnie odprowadzić do domu.

- Kiedy lecisz do rodziców?

- Za pięć tygodni. Wiem, że to dużo czasu, ale na razie nie mam kompletnie pieniędzy. Muszę poczekać do końca miesiąca, za nim zapłacę za bilety.

- Rozumiem – odparł.

- Chcesz ze mną lecieć?

- Nie mogę, brat urządza za jakiś czas remont i chce żebym mu pomógł.

- Rozumiem. Znasz tak w ogóle tego Campbell'a?

- Pierwszy raz o nim słyszę. Ale widziałem, że się na ciebie gapi. Raz zajrzał ci nawet w cycki! – Z oburzeniem podniósł ręce do góry.

- Zazdrościsz mu? – podniosłam jedną brew.

- Nie.

- Nie?

- Nie – uparcie się tego trzymał. – Może trochę. Są fajne. - Niekontrolowanie się zarumieniłam. Pod domem pożegnaliśmy się i każdy poszedł w swoją stronę.

***

- Zacznij z kimś się spotykać! Nawet z Luke'iem! – Od pół godziny moja współlokatorka robiła mi kazania na temat mojego spotykania się z chłopakami.

- Nie rozumiesz, że nie mam czasu? Mam dużo nauki.

- No proszę cię! Mam kogoś i chcę z nim tutaj przychodzić i wolałabym być sama. Proszę... - Zrobiła maślane oczka. Słodka Hope, to przekonująca Hope.

- Dobra! Idę do parku, potem może do Luke'a. zobaczę. Brać ciuchy na zmianę?

- Gdybyś mogła. – Spakowałam ciuchy i wyszłam z domu. Poszłam na moją kochaną kawę do parku.

- Ta co zawsze, Rosalie? – zapytał się mnie starszy pan sprzedający kawę w małej budce. Przychodziłam tutaj od małego, więc bardzo dobrze się znaliśmy. Wtedy nie piłam kawy, lecz czekoladę, która i tak była wyśmienita. Nic nie pobije czekolady z piankami i podwójną ilością domowej bitej śmietany posypanej wiórkami mlecznej czekolady. Czasami nawet załapywałam się na wisienkę na górze.

- Oczywiście, Edwardzie.

- Hej! – Odwróciłam się i przed sobą zobaczyłam Clarence'a. Był wysoki i miał ciemne włosy oraz oczy. Nie lubię brązowych oczu.

- Cześć, też przyszedłeś na kawę? – zapytałam go, po czym Edward podał mi moją zamówioną kawę. Kiedy wyciągałam portfel, Clarence postanowił za mnie zapłacić. Zamówił także sobie kawę.

- Usiądziemy gdzieś? – zapytał kiedy dostał swoje zamówienie.

- Jasne. – Gdyby nie dzisiejsza rozmowa z Hope, pewnie bym go przeprosiła i szybkim krokiem poszła do Luke'a domu.

- Czyli, że chodzisz na studia pedagogiczne.

- Tak, od małego o nich marzyłam. A ty co robisz na tych studiach? Student z przymusu, czy z zamiłowania? – Pomieszał w kubku i upił trochę kawy.

- Z przymusu. Moi rodzice to wybitni doktorowie. Dzisiaj na zajęciach wykładał jeden z ich „przyjaciół" – Ostatnie słowo powiedział z podkreśleniem.

- Ja kiedyś tutaj mieszkałam, lecz tata dostał awans, więc w wieku szesnastu lat zmieniłam miejsce zamieszkania.

- Ale wróciłaś.

- Tak. Nie było łatwo, bo rodzice chcieli, żebym się uczyła gdzieś bliżej nich, ale tutaj mam też swoją dawną przyjaciółkę, z którą obecnie mieszkam. To znaczy... ja ją przygarnęłam pod swój dach. Dzisiaj mnie wygoniła z domu, bo chciała spędzić noc z chłopakiem.

- I tak tutaj sama siedzisz? – zapytał z uśmiechem.

- Właściwie to miałam zamiar iść właśnie do przyjaciela i u niego przenocować.

- U tego niemiłego chłopaka, który kazał mi się od ciebie odczepić w dość miły sposób?

- Cały on!

- Jak chcesz, to możesz u mnie. – Zaśmialiśmy się obydwoje z jego żartu.

- Może innym razem, ale dzięki za propozycję. Muszę się już zbierać.

- Ja w sumie też, to do jutra? – Wystawił rękę w moją stronę.

- Do jutra. – Podałam mu ją, lecz on jej nie uścisnął, tylko złapał i pocałował wierzch dłoni.

- Jednak na tym świecie jeszcze żyją dżentelmeni – stwierdził Edward przyglądając się nam. – Nie daj mu uciec, Rosalie!

Nie zapomnij o mnie 1.0Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz