Rozdział 7

3.2K 127 12
                                    

-Andrew Harper - zaczęła Rose. Znałam to nazwisko. Harper, Harper... - Jest to syn znanego amerykańskiego biznesmena. - dodała. No tak, musiałam kiedyś gdzieś przeczytać o jego ojcu.

-Skąd się znacie? - zapytałam.

-Spotkałam go raz w klubie. Wymieniliśmy się numerami... no, tak to się zaczęło. - mówiąc to patrzyła uparcie na swoje ręce. Czułam, że ktoś się jej podoba, ale nie spodziewałam się, że ten chłopak jest aż tak nadziany.

Dziewczyna najwidoczniej zauważyła, że jej się przyglądam, bo kąciki jej ust lekko zadrgały i odparła:

-Jest... fajny.

Na to stwierdzenie szeroko się uśmiechnęłam. Możliwe, że moja przyjaciółka będzie miała chłopaka. Będzie trzeba tylko jakoś nakłonić go chociażby do zaproszenia jej do kina, albo na spacer...

Wtedy taksówka się zatrzymała. Spojrzałam przez okno i zamarłam z wrażenia. Stała tam ogromna jasna willa w kolorze beżu. Niewątpliwie to był dom niejakiego Harpera. Przeszłyśmy przez nieskazitelnie czysty chodnik prowadzący do drzwi domu. Można ująć, że chłonęłam wzrokiem cały ten widok: soczyście zielony trawnik, drewniana altanka, niewielki staw, krzewy przycięte w różne kształty, przeróżne drzewa i wiele, wiele więcej.

-Dzień dobry. - przywitał nas kamerdyner ubrany w czarno biały strój. 

-Witam, my przyszłyśmy do Andrew. - powiedziała Rose.

-Proszę wejść, panicz Harper niedługo przyjdzie. - zrobił nam miejsce w progu, a my gęsiego wmaszerowałyśmy do domu. Czułam się skrępowana widząc te luksusy. - Proszę iść za mną. - powiedział i poprowadził nas do ogromnego salonu. Przez całą drogę rozglądałam się dookoła nie chcąc pominąć żadnego szczegółu w tym jakże barwnym i bogatym domu. W pomieszczeniu stała duża kanapa bordowego koloru, a kawałek przed nią czterdziesto trzy calowy telewizor wisiał na ścianie. Wszędzie wokoło były zawieszone obrazy, od których czasem nie dawało odwrócić wzroku.

Parę minut później do w drzwiach pojawił się dość wysoki chłopak o blond włosach. Ubrany był w białą koszulę rozpiętą przy szyi, na którą miał nałożoną kremową marynarkę, oraz w ciemne jeansy. Według mnie było to dość dobre połączenie, a w oczach przyjaciółki, która cały czas była w niego wpatrzona zobaczyłam zachwyt, który chciała za wszelką cenę ukryć. Nieznajomy przeszedł przez pokój i stanął obok kamerdynera.

-To wszystko, możesz już iść Frank. - szepnął do niego i mężczyzna wyszedł.

Młody Harper odwrócił się w naszą stronę i przywitał się. Rose grzecznie odpowiedziała, a ja pod nosem mruknęłam ciche "cześć". Nigdy nie byłam typem osoby, która szybko zawiera znajomości.

-Jestem Andrew. - powiedział to takim tonem jakby było to oczywiste stwierdzenie.

-Ja nazywam się Rose, a to jest Lena. - odparła wskazując na mnie. 

Od tego zaczęli swoją rozmowę o imprezie u dziewczyny i tego co z niej wyszło. Wiedziałam, że przyjaciółka jest strasznie skrępowana, ale jakoś nie paliłam się do tej rozmowy. Wolałam w tym czasie próbować przypomnieć sobie jakiś moment z sylwestra, który kojarzyłby mi się z tą twarzą. Czy ja widziałam kiedyś te błękitne oczy? Ciekawe, czy przyszedł na zabawę w krawacie...

W pewnym momencie zrobiło się kompletnie cicho. Rose i Andrew patrzyli na mnie jakby coś mi się stało. Wtedy zorientowałam się, że cały czas rozmyślając wpatrywałam się z uśmiechem w chłopaka. Odchrząknęłam i zmieniłam pozyjcję siedzenia, ale oni nadal wzrok mieli zwrócony w moją stronę.

-Co? - zapytałam patrząc zaniepokojona to na nią, to na niego. - Mam coś na twarzy? - odruchowo dotknęłam dłonią policzka.

-Yhym... Nie miałem założonego krawatu u Rose. - powiedział lekko się uśmiechając.

O nie, ja to powiedziałam na głos? Czy ja myśląc mówiłam to wszystko? Spojrzałam na przyjaciółkę, ale ona nadal siedziała jak wryta. Co ja takiego nawygadywałam? Dziewczyna się zarumieniła. To oznacza, że zaczęłam gadać coś o nich, o tym, że on jej się podoba. Zabije mnie za to! Ponownie odchrząknęłam i chcąc lekko ją udobruchać spróbowałam dokończyć rozmowę.

-No to wiesz, kto to zrobił? - zadałam to pytanie patrząc prosto w oczy Andrew. Wydawał się lekko zagubiony w tej sytuacji, ale gdy wskazałam na mój brzuch, który nawiasem mówiąc był już wystarczająco nabrzmiały, żeby można było się domyślić o co chodzi, zrozumiał

-Raczej nie. Nawet nie znam tych facetów, którzy tam byli.

Po tym zdaniu wszystkie światła zgasły, a ja poczułam dość mocne uderzenie w głowę...

________________________________________________

Jeżeli spodobał ci się rozdział, to zostaw komentarz, albo chociażby zagłosuj. Dla ciebie to tylko kilka słów, albo jedno kliknięcie, a dla mnie to ogromna radość i chęć pisania następnej części.

Gdzie Jest TataOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz