Rozdział 19

2K 100 23
                                    

Usłyszałam płacz dziecka nasilający się z każdą chwilą. Otworzyłam oczy. Wokół panowała ciemność. Nie chciałam ruszać się z ciepłego łóżka w środku nocy. Odsunęłam miękką kołdrę. Usiadłam i przekręciłam się tak, że moje gołe stopy spotkały się z niewiarygodnie zimną podłogą. Zadrżałam. Czując dreszcze przechodzące przez całe ciało rozejżałam się po pokoju. Nic się tutaj nie zmieniło. Widziałam wszystkie meble w srebrzystej poświacie księżyca w pełni. Spojrzałam na zegarek. Czwarta nad ranem. Odepchnęłam się od łóżka i stanęłam na własnych nogach. Cichutko przeszłam przez całe pomieszczenie. Otworzyłam drzwi. Korytarz spowijała kompletna ciemność. Nie zapalając światła i po omacku przeszłam do niewielkiego różowego pokoiku na środku którego stała kołyska. Podeszłam do niej tłumiąc ból głowy spowodowany głośnym łkaniem dziewczynki. Pochyliłam się nad nią szepcząc uspokajające słowa. Płacz zaczął powoli cichnąć. Dziewczynka wyciągnęła do mnie malutkie pulchne rączki. Podniosłam ją i kołysałam aż do końca się uspokoiła i ucichła. Spojrzałam wtedy jej prosto w oczy. Miały cudowny głęboki odcień nieba. Na czoło opadały kępki krótkich blond włosów. Na buźce widniał uśmiech. Złapała jedną ręką za moje włosy i zaczęła lekko ciągnąć. Moje kąciki ust delikatnie się podniosły. Bawiła się tak moimi włosami jeszcze parę miinut, a może nawet dłużej, a ja w tym czasie powoli ją kołysałam. W pomieszczeniu panowała kompletna cisza. Po jakimś czasie usłyszałam równomierny oddech dziewczynki. Zasnęła. Delikatnie odłożyłam ją do łóżeczka. Byłam tak jeszcze jakiś czas pochylając się delikatnie nad dzieckiem. Gdy poczułam, że powieki zaczynają same mi opadać wyprostowałam się. Mój wzrok padł prosto na okno, przez które było widać dokładnie całą pełnię księżyca. Zapatrzyłam się na nią spod zmrużonych powiek. Okno było uchylone. Podeszłam do niego, żeby je zamknąć i zagrodzić dopływ zimnego powietrza, przez które miałam gęsią skórkę. Sięgnęłam do klamki, gdy coś rzuciło daleki cień na mnie i większość pomieszczenia. Podniosłam wzrok na twarz nieznajomej osoby.

-Witaj złotko. - mruknął, co było idealnie słychać pomimo dzielącego nas szkła. - Tęskniłaś?

Chciałam krzyknąć, lecz powstrzymałam się przez śpiące dziecko. Nie miałam zamiaru znowu jej obudzić. Zamiast tego zatrzasnęłam okno przed nosem Andrew. Po cholerę on tu przyszedł w środku nocy! Tak dawno już się nie odzywał i nie dawał znaków życia, że myślałam, że zostawił nas w spokoju. Mógłby to zrobić po tym, co się stało.

W ręce chłopaka ujrzałam dość duży kamień, którym uderzył o szybę. Podskoczyłam słysząc dość głośny huk. Na całe szczęśnie na szkle nie pojawiła się nawet rysa. Uśmiechnęłam się lekko. Niestety Andrew nie dawał za wygraną. Walił tak w okno aż pojawiła się na nim pajęczyna na wpół rozbytych odłamków. Zbladłam, a do jego twarzy został przylepiony szeroki uśmiech. Jeszcze jedno uderzenie i szyba obróciła się w setki niewielkich kawałeczków, które poszybowały do środka pomieszczenia. Zakryłam twarz rękoma. Czułam jak parę odłamków poraniło mi skórę. Gwałtownie odwróciłam się w stronę dziecka. Na całe szczęście jej łóżeczko nie stało w obrębie rozbitego szkła i nic nie wpadło do kołyski.

-Po co tu przyszedłeś? - warknęłam.

-Hej, nie tak ostro kochanieńka. Chciałem się tylko zobaczyć z tobą i małym bobaskiem. - zwrócił się w stronę dziewczynki, która rozbudzona ponownie zaczęła płakać.

-Nie podchodź do niej! - podniosłam głos chcąc mówić jak najbardziej stanowczo. Nie posłóchał mnie jednak, a czego ja mogłam się spodziewać? Że tak po prostu sobie wyjdzie bez słowa, bo ja tak chcę? Wyśmiałam się w duchu.

-A co? Zrobisz mi coś? - zakpił.

Prawda była taka, że nie mogłam się nawet ruszyć. Wszędzie wokół mnie porozsypywane były odłamki rozbitej szyby, a ja byłam boso. Żeby chociażby zagrodzić mu drogę mysiałabym przebyć prawie cały pokój, a groziłoby to okropnym poranieniem stóp. W sumie i tak całe ręce i nogi miałam w stróżkach krwi, która leciała niewielkimi strumieniami z rozcięć spowodowanych właśnie szkłem. Lecz czego nie zrobi matka dla swojego dziecka? Przebiegłam w stronę rosłego chłopaka czując bolesne ukucia i rozcięcia na stopach tworzące się z każdym krokiem. Stanęłam przed Andrew. Wyglądałam przy nim śmiesznie. Byłam o głowę niższa i musiałam patrzeć na niego w górę, do tego w barkach byłam prawie dwa razy mniejsza i w ogóle czułam się bezbronna, ale musiałam ochronić dziewczynkę łkającą w swojej kołysce.

-Nie pójdziesz dalej. - powiedziałam najbardziej stanowczym głosem na jaki było mnie stać.

-Serio myślisz, że jesteś silniejsza, albo możesz mi rozkazywać? - zaśmiał się. - Odejdź. - odepchnął mnie, przez co upadłam na podłogę pełną szkła.

Jęknęłam z bólu. Dlaczego on to robi?

-Do widzenia ślicznotko. - zawołał.

-Nie zabieraj mi Emmy! - wrzasnęłam na oślep nie chcąc już otwierać oczu. Z mojego gardła wygobyło się jeszcze jedno słowo szeptem zanim straciłam przytomność. - Błagam.

***

Czuję otępienie ogarniające całe moje ciało i umysł. Krzyczę od środka, chociaż na zewnątrz tego nie widać. Przybrałam maskę prawidłowego zachowania na obrzędzie takim jaki teraz trwa. Stoję właśnie w tym miejscu otoczona tłumem łkających, lamentujących, szepczących lub też moglących się ludzi, chociaż najchętniej uciekłabym gdzieś jak najdalej stąd. W miejsce, gdzie mogłabym samotnie wyżalić się i wykrzyczeć.

Dlaczego to się stało?

Dlaczego to tak długo trwa?

Dlaczego nie mogę teraz odejść?

Dlaczego spotka to nas teraz lub w odległej przyszłości?

Dlaczego ją spotkało to tak wcześnie?

Dlaczego nie potrafię teraz tak po prostu jak inni zacząć płakać i cały swój żal przelać w łzy?

Czuję, że ktoś do mnie podchodzi.

-Jak się czujesz? - zapytał mnie głęboki głos Davida.

-Źle. - szepczę nie patrząc w jego stronę. Wiem, że chce mi pomóc, ale ja teraz nie potrzzebuję niczyjej litości, a zwłaszcza jego. Czy nikt nie rozumie, że potrzebuję samotności?

-Lena.

-Mhm?

-Błagam zacznij ze mną normalnie rozmawiać i spójż na mnie. - prosi.

-Ja nie potrafię David. Jeszcze nie teraz. - odpowiadam.

On jednak nie daje za wygraną. Staje przede mną i patrzy mi prosto w oczy.

-Ja dłużej tego nie wytrzymam.

-Przepraszam. - mówię cicho, po czym odwracam się i kieruję w stronę wyjścia z cmentarza. Spoglądam jeszcze jeden raz za siebie, po szym szybkim krokiem oddalam się. Po głowie jednak cały czas chodził mi obraz, którego chyba nigdy stamtąd nie wypędzę:

Duży kopiec kwiatów, za którym wbity jest krzyż z tabliczką

"Śp. Rose Pattinson

23.06.1997r. - 30.11.2013r.

Śpieszmy się kochać ludzi, tak szybko odchodzą"

__________________________________________________________

Według mnie rozdział jest badziewny (wiem, że będziecie pisać, że taki nie jest, albo mam nadzieję, że byście tak pisali, ale nie o to mi chodzi), bo miał być po pierwsze dłuższy, po drugie kompletnie inny, po trzecie miałam go napisać już bardzo dawno temu. Na swoją obronę dodam, że zaczynałam go wiele razy, ale mi nie wychodził.

Pd ostatnim rozdziałem było bardzo dużo komentarzy typu "Napisz II część", dlatego postanowiłam spróbować kontynuować dzieje Leny. Nie obiecuję czegoś świetnego, ani nic w tym stylu, bo ostatnio nie mam kompletnie weny i w ogóle nie mam za bardzo pomysłu, ale spróbuję.

Z mojej strony chyba to wszystko, tylko chciałabym dodać, że proszę o komentarze i gwiazdki bo to bardzo motywuje i cieszy ;)

Gdzie Jest TataOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz