Rozdział 20

2.2K 110 17
                                    

Obudziłam się na chwilę tylko po to, żeby przenieść się w kolejny koszmar jeszcze gorszy od poprzedniego. Oh nie, to jest jawa. Ja już nie śpię. Nie leżę bezpieczna w swoim łóżku. Kawałek dalej nie ma matki, która pomoże mi w każdej chwili jej i mojego życia. Nie jestem w domu.

Owiał mnie delikatny wiaterek. Moje jasne włosy zatrzepotały lekko wokół twarzy. Twarz... czy można było nazwać tak ciągle blade wychudłe policzki o mocno zarysowanych kościach policzkowych, zapadnięte niebieskie oczy, które straciły już swój dawny blask, a pod nimi fioletowe półksiężyce. Były one spowodowane ciągłym zmęczeniem, co natomiast powodował brak snu, a jeżeli nawet udało mi się zdrzemnąć się na parę godzin to tylko i wyłącznie z koszmarami, które nie chciały się skończyć. Usta... ich prawie nie było widać od ciągłego zaciskania w prostą linię. Nie uśmiechałam się. To już trwa od jakiegoś czasu. Zaczęło się w dniu... nie potrafię nawet o tym myśleć, a co dopiero powiedzieć na głos. Jednak ta okropna prawda musi wreczcie do mnie dotrzeć pomimo bezskutecznych prób nieprzyjęcia jej do świadomości. Ale to prawda, Rose odeszła. Już nigdy jej nie zobaczę. Nie dane mi będzie widywać jej promienny uśmiech, który zawsze dodawał mi otuchy. Nie usłyszę dźwięcznego głosu, ani śmiechu, od którego od razu się rozweselałam. Dlaczego nie potrafię się z tym pogodzić pomimo tego, że nie ma jej już od paru miesięcy? Nie potrafię na to odpowiedzieć. Chcę krzyczeć z frustracji, ale się powstrzymuję, ponieważ stoję na środku cmentarza. Sama. Nie chciałam, żeby ktokolwiek zobaczył moje łzy. Zbierałam je już od dawna. Właśnie na ten moment. Tutaj, w cieniu ogromnej wierzby mam idealną kryjówkę. Poza tym nikt nie przychodzi do zimnych granitowych nagrobków w środku październikowej nocy. Tylko ja. Nasłuchuję cichnących odgłosów ulicy. Wszyscy pędzą do domu, aby położyć się spać, spokojnie zapaść się w nicość, a następnego dnia rankiem otworzyć jedno oko, a potem drugie i stwierdzić, że zaczynają kolejny wielki dzień. Wstaną, zjedzą obfite śniadanie i już dość wypoczęci pojadą do pracy lub szkoły. Później ponownie wrócą do domu styrani całym ciężkim dniem i położą się, aby spokojnie dospać jutra.

Dlaczego ja tak nie mam? Co zrobiłam źle? Może to nie była tylko i wyłącznie moja wina, ale w takim razie kogo? Davida? Andrew? A może Emmy? Oh Emma. Moja malutka córeczka. Ogólnie opiekuje się nią mama, ponieważ uważa, że nie jestem "wystarczająco dorosła". Ale jeżeli nie jestem taka teraz, to kiedy będę? Za dziesięć, może dwadzieścia lat?

Czuję jak po moich policzkach płyną gorzkie łzy. Jakie to prawdziwe uczucie. Dosłownie czuję ich gorycz. Z mojego niezwykle zacięniętego gardła wygobywają dię zduszone jęki. Wiem, że nikt teraz mnie nie usłyszy. Raczej żaden pożądny człowiek nie idzie tak po prostu w środku nocy na ciemny cmentarz pełen nieznanych odgłosów i stworzeń. Powoduje to tylko i wyłącznie strach. Ale kto powiedział, że jestem normalna, czyli taka jak wszyscy? A może to ja jestem zwyczajna, a pozostali są szaleńcami? Nie potrafię przyjąć tego do świadomości. To ja jestam dziwna. Inna. Zmieniła mnie śmierć. Śmierć bliskiej osoby i świadomość, że nigdy nie powróci. Nie zobaczę jej więcej ani ja, ani jej rodzice, ani Andrew... tego ostatniego to się cieszę. Nareszcie będzie zupełnie bezpieczna. Nikt jej nie pobije. Nie porzuci.

Robi się co raz zimniej. Czuję jak powoli zaczynają zamarzać mi stopy oraz dłonie. Reszta ciała jest szczelnie zakryta grubą kurtką. Cieszę się, że pod wpływem emocji nie zdjęłam jej i nie rozszarpałam jej na strzępy. W tym wypadku musiałabym już dawno być w domu. Jednak ja nie chcę. Nie mam ramiaru opuszczać dość chłodneko, jednak przytulnego i w miarę bezpiecznego miejsca, o ile można tak nazwać cmentarz o północy. Te przesądy są zasadniczo śmieszne. Parskam cicho myśląd o wyimaginowanych potworach czających się w cieniu nagrobków. Takie coś nie istnieje. Nigdy nie wierzyłam w takie bajki mające na celu wystraszenie dzieci. Jednak nawet niektórzy dorośli ludzie wolą omijać szerokim łukiem złowieszczy cmentarz. Owszem, sama podskakuję słysząc szelest liści, albo trzask łamanej gałęzi. Ale pozostaję na swoim miejscu. Cisza, choćby przerywana nagłym szumem wiatru mnie uspokaja. Do tego wiem, że jestem niedaleko Rose, a w każdym razie jej ciała. Zimnego organizmu bez życia. Pocieszam się myślą, że nawet jeśli jej tutaj nie ma, to jest w lepszym miejscu. Czuję jednak nieodgadniony ból, gdy czytam informacje z ciemnej tabliczki. "Śp. Rosaline Pattinson". Każde słowo to jak nóż w plecy. "Śpieszmy się kochać ludzi, bo tak szybko odchodzą." Ten cytat widnieje na wielu pomnikach. W szczególności przy noworodkach lub dzieciach, które nie zdążyły nawet przeżyć roku. Życie jest niesprawiedliwe. Los to jakiś nieśmieszny żart. Podobno nie ma szczęścia bez cierpienia, ale dlaczego tego cierpienia jest tak wiele? Czemu musimy smucić się dwa razy więcej i mocniej, aby odczuć szczęście? Dlaczego nie ma księgi, która mogłaby odpowiedzieć na te i wszystkie pozostałe pytania?!

Gdzie Jest TataOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz