Sułtanka Kosem wiedziała, że przyjazd jej wroga nie jest przypadkowy. Musiała mieć oczy dookoła głowy, zwłaszcza gdy ta żmija czeka, aż się odwróci. Siedziała dumnie w swej czerwonej sukni. Ta rozmowa miała dać Gulbahar do zrozumienia, że jest tylko jedna prawowita sułtanka-ona sama.
-Meleki, wpuść naszego gościa. - Gulbahar, podeszła ukłoniła się. Kosem wskazała na miejsce naprzeciw niej. W tym samym czasie schyliła głowę w geście, iż chcę sama zostać, ze swoim gościem.
-Witaj Pani.
-Witaj w stolicy Gulbahar. - Nie miała zamiaru się z nią kłócić. Szyderczy i cyniczny uśmiech nie znikał z twarzy sułtanki Kosem.
-Nawet, nie wiesz, ile dla mnie znaczy, zobaczyć swojego syna. Dziękuję Ci za to.
-To nie ja Cię sprowadziłam tylko Bajazyd. Nigdy bym dobrowolnie nie wpuściła żmii do pałacu. Nie zapominaj także, że książę jest także moim synem. To ja go wychowałam, podczas gdy Ty zastanawiałaś się, jak się mnie pozbyć. Teraz zapewne, znowu chcesz to zrobić, nieprawdaż?
-Jakbym śmiała Pani.. Nigdy bym nie podważyła twoich rządów. - Kosem wstała i podeszła na niebezpiecznie bliską odległość do rywalki.
-Nie zapominaj, z kim rozmawiasz. To ja jestem tym państwem. Masz się do mnie zwracać z należytym mi szacunkiem Zrozumiałaś? Będę śledzić każdy Twój ruch. Będę twoim cieniem. Przypomnij sobie moje słowa gdy, będziesz chciała ponownie zrobić coś wbrew mnie lub mojemu synowi Muradowi.
-Z tego, co się dowiedziałam Sułtanko, twoja regencja skończyła się. Ja także jestem, matką księcia, następcy tronu Imperium Osmańskiego i wymagam takiego samego szacunku.
-Jak śmiesz porównywać się mnie do Ciebie? W obliczu mojej osoby jesteś nikim. Teraz mam Cię w garści i nie wypuszczę, dopóki Cię nie zabije. - Sułtanka Gulbahar, w tym momencie bała się byłej regentki. Można by powiedzieć, że wyglądała na szaloną. Mimo wszystko nie miała zamiaru odpuścić. - Możesz wyjść. - Pokłoniła się i wyszła.*Fundacja*
-Ester jak się mają sprawy mojej fundacji? - Próbowała zachować spokój, ale widok Kemankesa i fakt, że każde złe słowo wypowiedziane przez nią usłyszy jej syn, doprowadzał ją do szału.
-Dobrze Pani, nie masz się, o co martwić.- Ester kiwnęła głową w stronę Kemankesa. - Pani co on tu robi? Dlaczego z nim przyszłaś?
-Nawet mi nie przypominaj.. Mój syn mi nie ufa i kazał mnie śledzić, będzie za mną chodził jak mój cień. - Odwróciła swój wzrok na niego, a ich spojrzenia spotkały się. Sułtanka szybkim ruchem odwróciła głowę, by pokazać po raz kolejny swą wyższość nad swym sługą.
Za chwilę miała się udać na spotkanie ze swoimi zaufanymi ludźmi, myślała co zrobić, aby to spotkanie nie było odebrane jako zdradę przez Kemankesa. Nie bała się niczego i nie będzie się bać, postanowiła zaryzykować i udać się w końcu nie może tyle zwlekać z tą rozmową. Szybkim ruchem odwróciła się i zaczęła kierować się w stronę schodów. Kątem oka widziała, że sługa dotrzymuje jej kroku i idzie tuż za nią. Już miała wejść na pierwszy stopień, gdy jej noga ześlizgnęła się i wpadła prosto w ramiona Kemankesa, który nie pozwolił jej upaść. Zapadła cisza, chciała już iść dalej, ale w ostatniej chwili spojrzała na niego. W tej chwili nie czuła nic. Jej twarz nie wyrażała żadnych uczuć. Za każdym razem, gdy była zbyt blisko niego czuła tylko ciepło i zdawała sobie sprawę, że jest zimna jak lód.
Spojrzała się na niego.
W tych oczach zawsze widział tylko złość i nienawiść, tylko raz zobaczył jej prawdziwą twarz. Może ona tylko udaję, taką silną? Błękitne oczy biły piorunami, nie była zadowolona z takiego obrotu sprawy. Musiał się skupić na swoim obowiązku, który otrzymał od sułtana, w końcu ufał mu, a on nie mógł go zwieść. Napotykając jej spojrzenie, schylił głowę, nie zamierzał ponownie narazić się na jej gniew. Odwróciła się i poszła, a on ruszył za nią. Szedł krok w krok, czuł, się obserwowany przez nią. Pomału zaczął zdawać sobie sprawę, że ona nigdy go nie zaakceptuje, a będzie jedynie osobą, na której będzie wyładowywać złość. Strome schody tuż za chwilę pokonały sułtankę, która miała za chwilę upaść. Będąc tuż za nią, chwycił ją mocno i uchronił przed upadkiem. Trzymała głowę nisko, jakby nad czymś rozmyślała. Nie spuszczał z niej wzroku, jakby wymusił na niej, by odwróciła głowę ku niemu. Niepewnym ruchem przechyliła głowę. Zawsze była piękna, ale tylko teraz mógł zobaczyć ją z bliska. Wykorzystał sytuację i dokładnie się jej przyjrzał. Twarz jak z porcelany, błękitne oczy i duże malinowe usta tak ją zapamiętał.
-Sułtanko? - postanowił przerwać tę ciszę, która była dla niego wiecznością.
-Meleki zawołaj lekarza! - krzyknął Halil Pasza.
-Nikogo nie wołajcie, czuje się już dobrze. Idziemy? - I tyle ją widział. Podciągnęła długą i obszerną suknię, by wejść na samą górę.
-Paszowie! Zebrałam was tu dziś, ponieważ chcę omówić pewne kwestie dotyczące zakończenia mojej regencji. Chcę wam uświadomić, że nie przestanę rządzić państwem, nadal będę ważną osobą jako Sułtanka Matka. Liczę na to, że nadal będziecie blisko mnie oraz mojego syna, którego muszę wspierać. Wrogowie nie śpią a wręcz przeciwnie, zawiązują sznur na mojej szyi. Macie mieć oczy dookoła głowy, mam pewne podejrzenia, że w szeregach sułtana działa mój wróg, więc tym bardziej proszę was o pomoc. Zakończyła się moja regencja, a nie panowanie. Jak mogliście zauważyć, przyszedł ze mną dowódca Janczarów, który teraz osobiście mnie śledzi na rozkaz mojego syna. Mimo wszystko wydaje mi się, że możecie mu zaufać. Nie mam pewności, że jest wierny mi, ale mojemu synu z pewnością.- Ostatnie słowa wypowiedziała z wyjątkową łatwością. Na znak zgody, Paszowie ukłonili się i wyszli.
-Zejdźmy na dół, chcę poznać skargi mego ludu. Jeśli chcesz Kemankes, możesz już pojechać. Widzisz, jak na razie nic nie knuje.. Zapomniałam, w końcu masz mnie śledzić, tylko Bóg wie co mogę intrygować, wydając posiłki, nieprawdaż? - Cała sytuacja z nim irytowała sułtankę. Czuła się, jakby chodził przy niej jej rodzony syn i patrzył na jej ręce.
-Sułtanko.. Źle mnie zrozumiałaś. Gdyby nie rozkaz władcy, nie musiałbym za Tobą chodzić. Nie traktuj mnie jak swojego wroga, bo nigdy nim nie byłem i nie będę.- Kemankes próbował załagodzić napiętą sytuację, lecz wiedział, że jeszcze długa droga przed nimi.
Sułtanka Kosem wydawała obiady wraz ze swoją służką Meleki i Ester, którym ufała od wielu lat. Kemankes stał na boku, bacznie przyglądając się jej działaniom. Fundacja była zadbana, a sami poddani uśmiechali się serdecznie do sułtanki. Dopiero teraz zaczął widzieć, dlaczego lud tak bardzo kocha swoją sułtankę, skoro troszczy się o każdego z osobna. Zastanawiały go słowa o zdrajcy w szeregach władcy.. Nie myślał na tym długo, gdyż usłyszał strzały z zewnątrz.******
Stary wóz podjechał pod budynek, w którym przebywała sułtanka Kosem. Zdrajcy wyciągnęli strzelby i zastrzelili dwóch strażników. Głośny wybuch spowodował panikę wśród ludzi. Kemankes i Halil Pasza wyszli, przed budynek wyciągnęli miecze i dołączyli do wojska. Dowódca Janczarów dobrze władał mieczem, jednym szybkim ruchem pozbawił głowy jednego z zamachowców. Gdy trzymał broń w dłoni, pokonując kolejnych, rywali nie spostrzegł się, że sułtanka została w środku. Odwrócił się i poczuł ból lewym barku, dotknął miejsca i wyczuł strzałę, która wbiła się głęboko. Bez chwili zastanowienia poszedł dalej by jak najszybciej wynieść sułtankę z tego miejsca.
Sułtanka Kosem stała w tym samym miejscu szukają wzrokiem Haci Age, który właśnie znalazł się w centrum panikującego ludu. Była sama w tej ogromnej przestrzeni i w tym momencie chciała, aby znalazł się przy niej Kemankes, wtedy czułaby się bezpiecznie. Usłyszała ciche, ale stanowcze kroki za sobą. Gdy się odwróciła, zobaczyła zamaskowanego napastnika, który wbił jej kindżał prosto w brzuch, a następnie próbował uśpić, zasłaniając twarz zatrutą chustką. Sułtanka szarpała się, próbowała wziąć oddech, ale nie potrafiła, czuła jak jej nogi miękną, a jej oprawca pada na ziemię. Próbowała się złapać za blat, ale upadła tracąc przytomność.
Kemankes wszedł do pomieszczenia, wszyscy zdążyli uciec. Wzrokiem szukał tylko jednej osoby, nie widział jej. Może uciekła? Nie miała żadnej broni przy sobie. W głębi serca modlił się, aby gdzieś tu była.. Żywa. Było dość ciemno w pomieszczeniu, jedyne światło padało przez małe okna, które wrzucały niewiele słońca. Zdenerwowany jej zniknięciem zaczął rozrzucać wszystkie rzeczy, szafki leżały na ziemi, ale usłyszał lekki stukot obcasów.. Odgłos dochodził z drugiego końca głównej sali. Po cichu zakradł się. Zobaczył ją szarpiącą się z napastnikiem, który usiłował ją uśpić i porwać. Rzucił się na niego, pociągnął głowę i uderzył prosto o kant blatu. Upewniając się, że nie żyje, dobił go mieczem, który wziął ze sobą. Sułtanka leżała nieprzytomna, już wcześniej widział, że jest ranna, ale najważniejsze było wyprowadzenie jej w bezpieczne miejsce. Zobaczył tylko kałuże krwi, w której leżała cała blada jakby całe, życie uszło z niej. Wziął jej wątłe ciało, poczuł ogromny ból w lewym ramieniu. Sam był ranny, ale nie myślał o sobie tylko o Kosem. Wyszedł z nią przez tylne wyjście i wszedł do pierwszego lepszego domu, który był pusty.*Pałac*
Silahtar, w biegu pokonywał kolejne korytarze, by przekazać złe wiadomości władcy. Wiedział, że ostatnio, nie czuł się zbyt dobrze i zaczął nadużywać alkoholu. Martwił się o władcę, ale nie mógł zataić tak ważnej informacji, w końcu chodziło o życie jego matki.
-Panie.. Mam złe wieści, twoja matka.. - przeczuwał już kolejny wybuch złości Padyszacha - została ciężko ranna i zniknęła. Gdy była w fundacji, zaatakowali budynek i zorganizowali zamach na sułtankę.
-Gdzie jest moja matka?! Natychmiast ruszamy, każ przygotować konie!
-Tak, panie.. Zaginął także Kemankes Mustafa.
-Boże daj mi siłę.. Na co czekasz Silahtar! Powiedziałem, że natychmiast wyjeżdżamy. Każ przeszukać każdy dom, nikt nie ma umknąć. Jeśli coś się stanie mojej matce, wy wszyscy za to odpowiecie!******
Plama krwi zwiększała się, z każdą chwilą tworząc na materiale czerwoną kałużę. Położył ją delikatnie na łóżku, które znajdowało się w pomieszczeniu.
-Kemankes.. To już koniec. Proszę, pilnuj mojego syna. Pomyliłam się co do Ciebie, wybacz.. - ostatnimi siłami wypowiedziała te słowa, przytrzymując kindżał, który nadal znajdował się w jej ciele.
-Nie pozwolę Ci umrzeć sułtanko, nie tutaj, nie teraz. Nie zostawię Cię tu samej.
-Po prostu bądź tu ze mną.
Podniosła, lekko dłoń a on objął ją swoimi i mocno trzymał, jakby bał się, że za chwilę opadnie. Bał się, cholernie się bał. Jak mógł do tego dopuścić. Miał ją pilnować, a on pozwolił, by ktoś ją skrzywdził. Wyciągnął chustkę i mocno przycisnął do jej rany, jednocześnie wyciągając ostrze. Zakładając prowizoryczny opatrunek, by zatamować krwawienie, puścił jej dłoń, która opadła. Szybko spojrzał się na jej bladą twarz, z której jakby odeszło wszelkie życie. Dotknął jej zimny policzek swoją dłonią. Ona musiała żyć. Czuł jakby był w jakimś koszmarze, z którego nie może się wybudzić. Zawsze była chłodna, sprawdził jej oddech. Żyje. Oddycha. Opadł, gdy się upewnił, że nadal żyje, tylko to się liczyło. Całą noc siedział i pilnował jej.Kolejna część za mną.. Nie ukrywam, że mam mało czasu na pisanie, ale nadrobię i niedługo postaram się wrzucić następny rozdział :D
YOU ARE READING
,,Nie istnieje większa rana, niż Twoja nieobecność" - Kösem&Kemankeş ZAKOŃCZONE!
Fiksi PenggemarOdkąd Sułtanka Kösem rozpoczęła okres regencji, minęło 10 lat. Przez ten cały czas, utrzymywała państwo, aby kiedyś oddać je w ręce swojemu synu Muradowi IV. Nie do końca ufając swojej matce, chcę, aby jego wierny sługa Kemankeş Aga pilnował sułtank...