Rozdział 6 - "Niewłaściwe czyny"

586 32 6
                                    

  -Straże, natychmiast znajdźcie moją matkę! Sprawdźcie każdy dom, niczego nie przegapcie. Tutaj chodzi o moją matkę. Jeśli.. cokolwiek jej się stało, nie zostawię nikogo z was żywego. - Każde jego słowo, było nasiąknięte goryczą i nienawiścią. Może i ostatnimi czasy nie potrafił dogadać się z zaborczą matką to i tak uważał ją za swój autorytet.
-Bracie, gdzie matka?! Co się tutaj stało?! - Kasim jako jedyny, zabrał głos ze swojego rodzeństwa.
-Kasim uspokój się i wracaj do pałacu razem z Bayazidem i Ibrahimem.
-Nie pojedziemy, dopóki nie zobaczymy matki żywej. - Ibrahim rzekł pewnie, narażając się na gniew brata władcy.
-Uspokójmy się wszyscy i zacznijmy szukać, już i tak dużo czasu minęło od wydarzenia a nie wiemy, w jakim stanie jest sułtanka. Nie daj Bóg może być ranna, liczy się każda minuta. - Bayazid jako jedyny wykazał się rozsądkiem. Może i sułtanka Kosem nie była jego matką to i tak czuł się z nią związany, w końcu to ona go wychowała.
-Panie! Szybko, to tutaj! - zawołał jeden ze strażników.
Murad razem z Silahtarem i swymi braćmi wbiegli do jednego z domów. Od razu zauważyli postać Kosem leżącej na łóżku a obok niej Kemankesa. Upadł na kolana i zaczął mówić do matki.
-Matko, matko obudź się. Proszę, otwórz oczy!
Po chwili zauważył plamę krwi na swojej dłoni i zobaczył, że sułtanka jest ranna. Od razu wziął ją na ręce i jak najszybciej znalazł się w pałacu. Również Kemankes został wzięty do lecznicy, gdzie opatrzyli jego. Niestety z nim było gorzej, strzała przeszła na wylot, a rana nie została oczyszczona. Nad sułtanką Kosem ciągle czuwał jej syn Murad, który modlił się, aby jego matka wyszła z tego. Zawsze udawało jej się wyjść z każdej opresji to i teraz musi. Po prostu musi. Przy Kemankesu również czuwały pewne osoby. Służąca sułtanki Kosem Meleki, od dawna czuła coś więcej do dowódcy Janczrów. Nie był jej obojętny, siedziała przy nim w każdej wolnej chwili. Gdy Medyczki wyszły do sułtanki, ta nadal siedziała przy jego łóżku.
-Tyle razy mogłeś umrzeć ,ale się nie poddałeś. I teraz nie daj wygrać śmierci. Wierzę w Ciebie.. - ostatnie słowa powiedziała tak, aby usłyszała to tylko jej dusza. Po chwili zaczął wołać kogoś imię. Meleki od razu złapała go za rękę.
-Wybacz mi.. wybacz, że nie potrafiłem Cię uchronić sułtanko. - Jego oczy powoli otwierały się, a wraz z nimi zaczął odzyskiwać przytomność.
Chwilę wcześniej sułtanka Kosem wybudziła się i rozmawiała, ze swoimi dziećmi, które czuwały przy jej łożu.
-Matko czy to nie za wcześnie by wstać? - Gevherhan wolała, by matka jeszcze odpoczęła, zwłaszcza że nadal ledwo trzymała się na nogach.
-Gevherhan.. Dam sobie radę. Muszę pokazać, że moim wrogom znowu się nie udało mnie wepchnąć do grobu. Jak się czuje Kemankes?- mimo że nie czuła się z nim związana, chciała zobaczyć, jak się czuje w końcu, to dzięki niemu nadal żyje.
-Jeszcze się nie wybudził, leży w lecznicy. - Murad był wdzięczny za uratowanie bliskiej mu osoby, ale jedna rozmowa nie ominie Kemankesa. Porozmawia z nim, jak wyzdrowieje.
-Dobrze, więc pójdę teraz do niego. Dam sobie radę, idźcie coś zjeść, całą noc przy mnie czuwaliście.
Po tych słowach wyszła i małymi krokami kierowała się w stronę lecznicy, gdzie chciała sprawdzić, jak się czuję jej przyjaciel? Uratował jej życie, może znajdą wspólny język? Otworzyła drzwi i zobaczyła, to czego nigdy by się nie spodziewała.

******

  Kemankes wstał, a Meleki nadal trzymała jego rękę, co zaczynało go pomału irytować.
-Meleki.. możesz puścić moją rękę?
-Ja.. tak przynieść Ci coś? Potrzebujesz czegoś? - wstała i poszła po szklankę wody. Gdy wracała, nie zauważyła małej kałuży, na której poślizgnęła się i upadła prosto na Kemankesa.
Złapał ją i usłyszał skrzypnięcie otwieranych drzwi. Nie myślał, że sułtanka przyjdzie go odwiedzić, a jednak.. Skupił się na jej osobie zapominając, w jakiej sytuacji się teraz znajduje. Sułtanka Kosem stała i nie mogła uwierzyć, w to, co widzi. Nie mogła na to pozwolić. Widziała, jak na nią patrzy. Poczuła złość i smutek. Stała tam i w końcu, coś w niej pękło.
-Chciałam sprawdzić, jak się czujesz Kemankes, ale widzę, że dobrze.. A Ty Meleki nie masz innych obowiązków? Myślisz, że skoro ja leżałam ranna, to mogłaś tu tak sobie przychodzić? Wynocha stąd, natychmiast! - wszystko buzowało w niej. Nie mogła pojąć dlaczego? Już wiele osób patrzyło na nią jak Kemankes, ale ona nigdy nie odwzajemniła tego. Czy teraz było inaczej? Oczywiście, że nie.
Nie czekając dłużej wyszła mając w oczach łzy, które nie mogły wypłynąć. Szła jak najszybciej do komnaty. Gdy chciała zrobić kolejny krok, ktoś ją złapał za rękę, nie dając pójść dalej.
-Sułtanko, wybacz.
-Meleki dostanie zasłużoną karę w swoim czasie. Myślisz, że mnie obchodzi kto, jest dla Ciebie kim? Jeśli jeszcze kiedykolwiek zapomnisz, kim jestem, to Ci wytłumaczę. Jestem sułtanką, osobą, do której do pięt nie dorastasz. To ja trzymam w ręku całą władzę i państwo. Nie patrz tak na mnie, każde złe spojrzenie może być odebrane za zdradę, nie wiesz tego?
-Nie boję się niczego pani
-Myślałam, że mnie nienawidzisz.. Mogłeś mnie zostawić tam, ale tego nie zrobiłeś. Dlaczego? - W chwili, gdy miał odpowiedzieć, podniosła rękę, zabierając mu głos. - Może, lepiej nie mów. Wolę nie wiedzieć. Nadal masz mnie śledzić, więc chcę się wybrać na miasto. Czekaj na mnie po południu. - Ostatni raz popatrzyła mu w oczy i odeszła, zostawiając go z wieloma myślami.  

,,Nie istnieje większa rana, niż Twoja nieobecność" - Kösem&Kemankeş ZAKOŃCZONE!Where stories live. Discover now