Pod ciemną osłoną nocy wierny sługa i jego sułtanka wracali, wśród kołyszących się drzew do pałacyku. Ciepły uśmiech sułtanki przyćmiewał wszystkie gwiazdy. Chcieli, aby czas zatrzymał się dla nich. Spędzili ze sobą dużo czasu, a tak naprawdę ciągle mało wiedzieli o sobie. Konie, las, spokój i oni. Tylko to teraz się liczyło. Kosem nadal czuła smak ust Kemankesa. Wiedziała, że przyjdzie jej zapłacić za chwilę zapomnienia. „Bóg mnie ukarze, za moje czyny. Ukarze nas, za nasz błąd"
-Sułtanko, źle się czujesz? Chcesz odpocząć? -Kemankes zwolnił. Zwrócił swój wzrok w jej stronę. Była dla niego najważniejsza. Najlepiej zamknąłby ją w swoich ramionach tak, aby chronić ją przed strzałami, raniąc tym samym siebie.
-Nie. - odpowiedziała niepewnie. „Mogę stracić wszystko.. Dzieci, tytuł lub Ciebie".
Nic nie będzie takie jak wcześniej. Musiała się z tym pogodzić. Strata Kemankesa będzie ją boleć. „Zrobię dla Ciebie wszystko Pani. Umrę w Twoje imię". Jeśli poświęci się dla niej, zostanie sama. Będzie go chronić, ale czy zrobi to za cenę swojego życia? Wielki pełen przepychu gmach wznosił się przed nimi. Bez żadnego słowa zsiadła z konia i przybrała zimny wizerunek sułtanki. Kemankes ukłonił się przed nią. Chwycił uprząż wierzchowca sułtanki i poszedł do stajni.
Sułtanka Kosem szybkim krokiem przeszła do swojej komnaty, unikając wzroku służby. Nadal czuła dotyk Kemankes na swoim policzku. „Nawet się z nim nie pożegnałam". Do pomieszczenia weszła Lalezar, kłaniając się.
-Pani dobrze Cię widzieć. Przygotowałyśmy Ci hamam. -powiedziała, nie nawiązując kontaktu wzrokowego.
-Doskonale.
-Dziewczęta pójdą razem z Tobą Sułtanko. Czy przygotować Ci posiłek?
-Nie. -wstała i oddaliła się, kierując do łaźni tureckich.******
Kemankes wszedł do swojej komnaty, głośno zatrzaskując drzwi. Podszedł do swojego biurka. Zdjął nakrycie głowy i schował twarz w swoich dłoniach. Gdy lekko dotknął swoich warg, przypomniała mu się sułtanka Kosem. Krucha i delikatna w jego silnych ramionach. Chciał znowu dotknąć jej pełnych ust i trzymać swój cały świat. Pragnął ochronić ją przed całym okrucieństwem świata. Czy wystarczy mu siły?
W głuchej ciszy usłyszał krzyki. Zaintrygowany i przestraszony wstał, ale Lalezar okazała się szybsza.
-Kemankes! -zdyszana, próbowała złapać oddech.-Sułtanka.. Zamknęła się w łaźni.
-O czym Ty mówisz.. -zrobił się blady, a przerażenie oblało jego twarz.
-Były razem z nią służki, a ja wyszłam do kuchni. Jak przyszłam to..
Kemankes nie słuchając dalej, wyszedł. Lalezar widziała przed sobą tylko jego przerażoną twarz. Był wiernym pomocnikiem sułtanki Matki, to prawda. Czyżby tak bardzo bał się kary za niedopilnowanie swoich obowiązków? Otrząsnęła się i pobiegła za mężczyzną.******
-Pani.. Jesteś dziś bardzo spięta. Czy stało się coś? -jedna z dziewczyn masowała ramiona sułtanki.
-Od kiedy ja-sułtanka mam się tłumaczyć przed zwykłą służbą? -odpowiedziała gniewnie.
Druga dziewczyna uśmiechnęła się porozumiewawczo. Dotknęła zimnego ostrza, który znajdował się na jej udzie pod osłoną chusty. Brunetka odwróciła się i pokiwała głową. Podeszła do drzwi i lekko przesunęła zamek.
-Pani, co jeśli wśród nas są słudzy sułtanki Gulbahar? Nie boisz się?
Kosem odwróciła się do kobiety. „Boże, dopomóż! Kto wybiera taką służbę?!" Głośno odetchnęła i podniosła wysoko głowę. Szukała jak zawsze pokory w oczach zagubionej dziewczyny. Zamiast tego, zobaczyła iskry pewności siebie i pogardy wobec jej osoby.
-Nigdy niczego się nie bałam i nie będę bać! Uważaj na swoje słowa dziewucho!
Kropelki wody spadały powoli z jej wilgotnych brązowych loków. „Boisz się.. Boisz się straty najbliższych i to Cię zabije". Druga z dziewczyn wyjęła kindżał i stanęła za Kosem, jednocześnie nie dając jej możliwości ucieczki. Rozgniewana sułtanka stanęła w połowie drogi do drzwi, które okazały się zamknięte.
-Co to ma znaczyć! Za kogo wy się uważacie!
Postawiła kolejny krok, ale jedna z kobiet złapała jej nadgarstek. Owinęła swoją dłoń wokół szyi Kosem, trzymając ostrze na jej aksamitnej skórze. Zimny metal sprawił, że po jej ciele przeszedł dreszcz.
-Nadal uważasz, że się nie boisz sułtanko? Zabiłaś tyle ludzkich dusz. Władza przyćmiła Ci wszelkie uczucia, nie sądzisz? Do czasu. To już koniec. -uśmiechnęła się perfidnie, czując strach sułtanki.
Osunęła się na zimną posadzkę. „Gdzie jesteś? Kemankes gdzie jesteś?" Czy tak właśnie przyjdzie jej umrzeć? Na marmurowych kafelkach? Była bezbronna, nie mogła nic zrobić. Poczuła ból powyżej dłoni. Jej przerażony wzrok skupił się na kropelkach krwi. Żadna nadzieja.. Gdyby tylko Kemankes mógł usłyszeć jej cierpienie.
-Sułtanko! Pani, czy coś się stało? -Głos Lalezar doszedł zza zamkniętych drzwi. Było jej słabo. Kałuża krwi powiększała się.
-Kemankes! Idź po Kemankesa..-Kosem ostatnie słowa wypowiedziała ledwo słyszalnie. Lalezar zdenerwowana sytuacją pobiegła po mężczyznę. Dziewczęta spełniając obietnicę daną sułtance Gulbahar, miały się pozbyć Kosem i tak właśnie zrobią. Druga wyciągnęła kolejne ostrze, nacinając coraz większą ranę na nadgarstku kobiety. Syknęła z bólu. Silne ręce jednej z nich uniemożliwiły jej jakikolwiek ruch.******
Mocne, drewniane drzwi oddzielały go od kruchej sułtanki. Bał się myśleć o tym, co mogło się jej stać. Nie sądził, aby jego ukochana była tak nierozsądna, aby zamknąć drzwi i nie dawać żadnych oznak życia. Wołała go.. Miał przyjść i przyszedł. Co, jeśli poślizgnęła się i leży nieprzytomna. „Kemankes zrób coś wreszcie!"
-Sułtanko! Sułtanko, natychmiast otwórz drzwi! -zaczął walić pięściami w wejście, ale ani drgnęły. -Sama tego chciałaś Pani.
Odszedł kilka kroków do tyłu, a na jego twarzy widniało zdeterminowanie i strach. Szybkim krokiem przybliżył się i uderzył nogą w mahoń. Serce biło mu coraz szybciej. Każda sekunda płynęła zbyt szybko. Chciał ją zobaczyć całą i zdrową. Ostatni raz jego but zetknął się z wrotami. Z wielkim hukiem zamek przełamał się.
-Kemankes stój! Nie możesz tam wejść! -nie słuchał poleceń Lalezar.
Leżała w kałuży krwi, która powiększała się z każdą kroplą. Dwie kobiety patrzyły na niego z przerażeniem. Wziął swój sztylet i rzucił w jedną z nich. Złapała ostrze wbite w jej pierś i padła na kamienną posadzkę.
-Co one Ci zrobiły..-uklęknął przy niej.
-Kemankes natychmiast wyjdź!-Lalezar chwyciła twarz sułtanki.
-Nie potraficie nawet zapewnić bezpieczeństwo sułtance! Nie ruszam się nigdzie! -spostrzegł rany cięte na jej skórze.
Rozerwał kawałek chusty zmarłej kobiety. Ujął jej kruchą dłoń i starannie zawiązał materiał. Wyciągnął drugą dłoń, aby dotknąć jej zimnego policzku. Opamiętał się, gdy doszło do niego, że nie są sami w pomieszczeniu.
-Wszystko będzie dobrze Pani. -wziął jej wątłe ciało na ręce i wyniósł z łaźni.
„Boże, dlaczego za każdym razem, starasz się mi ją odebrać. Ukaż mnie, to ja jestem winien!" Przez całe jego ciało przeszedł dreszcz. Po raz kolejny musi oszukać śmierć. Jeśli ona odejdzie, nie będzie miał dla kogo żyć. Stała się jego sercem, powietrzem. Otworzył drzwi i położył ją na łożu. Służki i medyczki od razu zajęły się sułtanką.
-Teraz już naprawdę musisz wyjść.. Przecież chcesz, aby medyczki pomogły sułtance prawda? -Lalezar spojrzała z litością na mężczyznę. Wyglądał na przytłoczonego całą sytuacją. Bał się.. Jego oczy zdradzały wszelkie jego uczucia. „Tak się nie zachowuje zwykły sługa.." Posłusznie pokiwał głową i poszedł do swojej komnaty. Zamknął się w niej i osunął. Schował twarz w swoich dłoniach i pozwolił, aby pojedyncze słone krople łez potoczyły się na jego policzku.******
-Kemankes.. Przygotuj powóz. Sułtanka z pewnością chciałaby spocząć jak najszybciej w stolicy, obok swoich bliskich. -Lalezar stanęła tuż przed nim w czarnej szacie.
-O czym Ty mówisz? -jego głos zaczął drżeć. Serce coraz szybciej wybijało nierówny rytm. Z trudem łapał każdy oddech.
Wybiegł, nie patrząc za siebie. Jego nogi uginały się pod ciężarem słów kobiety. Ona nie mogła umrzeć. To on miał oddać życie, w jej imię. Musi ją zobaczyć żywą. Stał przed drzwiami, za którymi widział ją godzinę wcześniej. Uchylił je i wszedł po cichu, tak aby jej nie zbudzić. Wątłe ciało leżało, okryte jedynie białą chustą. Chwycił ją za zimną dłoń. Wbił w nią swój tępy wzrok.
-Nie zdołałem Cię ochronić. Spójrz na mnie.. Nie możesz odejść beze mnie! -Lalezar chwyciła mężczyznę za rękę, odciągając go od sułtanki.
-Kemankes.. Odeszła bez bólu i cierpienia. Wszyscy będziemy za nią tęsknić. Nie mogliśmy nic zrobić.
-To wszystko moja wina.. -zwrócił się w stronę bladych, zapadniętych policzków. -Pamiętam, kiedy pierwszy raz na mnie spojrzała. Pamiętam, jak trzymałem jej dłoń po ataku na fundację. Pamiętam, jak spotkałem ją w ogrodzie. Wszystko pamiętam. Byłem gotów oddać życie, za jedno jej spojrzenie. Ciągle mam przed oczami nasz pierwszy i ostatni pocałunek. Trzymałem jej kruche ciało. Widziałem jej uśmiech i iskierki w oczach. Moja miłości.. Nie potrafiłem Cię uratować. Boże odbierz mi moje życie. Pozwól być blisko niej.
Kemankes ostatkiem sił podszedł do swojej ukochanej. Uśmiechnął się na wspomnienie jej uśmiechu, dotyku. Odgarnął jej nadal wilgotne brązowe loki. Nachylił się nad nią i pocałował czule w czubek głowy. Lalezar patrząc na cierpienie mężczyzny, schyliła głowę i pozwoliła, aby łzy potoczyły się po jej policzkach.
-Śpij dobrze Moja Iskierko.Hej kochani!
Dopiero skończyłam pisać i od razu Wam daję do oceny kolejny rozdział! Pierwszy raz się popłakałam na zakończeniu :/ Ostatnio mnie wena opuściła i słownictwo mało bogate :( Czyżby była to już końcówka naszego opowiadania?
Zachęcam do komentowania i gwiazdkowania tej części :D Jestem ciekawa Waszej opinii. W głowie mam już plan, jak zakończyć naszą przygodę :/ Najważniejsze, że nasz Kemciu żyje w serialu prawda? Tym razem nie mówię, kiedy będzie kolejny rozdział. Chyba poczułam zbyt dużą presję, aby Wam się podobały kolejne rozdziały i to mnie trochę zgubiło.
Do zobaczenia kochani! <3
YOU ARE READING
,,Nie istnieje większa rana, niż Twoja nieobecność" - Kösem&Kemankeş ZAKOŃCZONE!
FanfictionOdkąd Sułtanka Kösem rozpoczęła okres regencji, minęło 10 lat. Przez ten cały czas, utrzymywała państwo, aby kiedyś oddać je w ręce swojemu synu Muradowi IV. Nie do końca ufając swojej matce, chcę, aby jego wierny sługa Kemankeş Aga pilnował sułtank...