Rozdział 17. - "Kocham Cię."

495 19 17
                                    

-Jak to mój syn wyjechał?! Kto teraz zajmuje się stolicą? -Kosem była wściekła. Jak Murad mógł tak po prostu wyjechać, zostawiając Stambuł ze żmiją. Chodziła po pokoju, nie mogła wysiedzieć w miejscu. -Wezwijcie Kemankesa! Po kilku minutach zjawił się przed nią.
-Sułtanko wzywałaś mnie. Coś się stało? -Widział, jak bije od niej złość, niemal czuł jej oddech na karku. Stała tuż przed nim, zobaczyła w jego oczach strach, ale i troskę. Schyliła wzrok, czuła się niekomfortowo. -Mój syn opuścił stolicę, a ja o tym nie wiem? W liście nic nie pisało. Murad pewnie chciał, żebym się nie dowiedziała.
-Sułtanko, może Kemankes dostał jeszcze jeden list.. -Abaza spojrzał się uśmiechnięty w stronę przeciwnika. Zrobi wszystko, żeby go poniżyć. Sułtanka jemu ufa bardziej niż temu zwykłemu słudze. Silna i niezależna kobieta. Pięknością jednak biła wszystkich. Podeszła do niego.
-Kemankes jest mi wierny. Mnie, dynastii i mojemu synowi. Nie zdradził mnie nigdy i nie wątpię w niego i Tobie też nie radzę! -tym razem powiedziała to, co czuła. Lubiła i szanowała Abaze, ale wstąpił na grząski grunt leżący na jej sercu. -Lalezar przygotuj pokój dla naszego gościa w drugim pałacyku dla gości. Robi się już późno, możecie wyjść. Pokłonili się i wyszli. Żaden z nich nie spojrzał na rywala. -Niech Bóg da mi siłę..
Na dworze było chłodno. Drzewa otaczające pałac kołysały się na boki. Słuchać było tłumione świsty podmuchu wiatru. Kosem napisała list to stolicy, a następnie wyszła z komnaty i poszła na największy taras. Oparła się o marmurową barierkę i spoglądała, jak pojedyncze krople odbijają się od jej dłoni. Szczególną uwagę zwróciła na pierścień sułtanki Hurrem, Nurbanu, Safyie i obecnie jej. Każda z nich była silną sułtanką. Każda z nich kochała. Spuściła wzrok, ona też kocha przecież. Kocha Kasima, Ibrahima, Atike, Gevherhan, każde swoje dziecko tak samo, jak Łucznika. Ahmed - kochała go, kiedyś. Jego już nie ma, a życie leci dalej. "Masz Kemankesa i wiesz o tym."Mimowolnie uśmiechnęła się, przetarła kilka razy szmaragd. Skupiona swoimi myślami nie zauważyła, jak Kemankes stał tuż obok, nie patrząc na nią.
-Abaza Mehmet Pasza, już został przeniesiony do pokoju w drugim pałacyku. - powiedział chłodno.
-Nie mów w ten sposób. Dobrze wiesz, że jako sułtanka muszę zachować dystans, tak samo, jak Ty. Proszę, nie patrz z taką obojętnością. -jej wzrok, wyglądał na przygnębiony.
Odwróciła się i nie napotkała jego wzroku. Mówi, co czuje, a on nawet nie odwróci wzroku. "Chciałabyś spojrzeć w jego oczy, przyznaj się" Nie, to nie prawda. Postawiła krok i już miała odjeść. Nie pozwolił jej, tylko złapał ją za rękę. Pociągnięcie było na tyle mocne, że dzieliły ich centymetry. Czuli swoje oddechy. Czuli jak ich oddech przyśpiesza. Żaden z nich nie odezwał się. Stali i tylko patrzyli sobie w oczy. Na jej policzki mimowolnie wstąpiły lekko różowe rumieńce. Nie potrafili odejść. Nie potrafili i nie chcieli, czuli jakby coś się zatrzymało w tej chwili. Nie liczyło się nic, tylko ich oczy pełne wdzięczności, troski i miłości. Zimny podmuch wiatru sprawił, że Kosem przeszedł dreszcz. Już miała coś powiedzieć, otworzyła usta, ale od razu schyliła głowę zawstydzona i jej nie podniosła. Wyglądała jak niewinna dziewczynka, która wstydzi się, swojego uczucia, w ciele dostojnej i pięknej kobiety.
-Nie mógłbym patrzeć na Ciebie z obojętnością. Nigdy. Wiesz, jak bardzo jesteś mi bliska. Wiesz, że dla Ciebie uchylę niebo i ściągnę wszystkie gwiazdy, a jedną z nich jesteś Ty. -Kemankes, jak zawsze pierwszy zabrał głos. -Powinnaś się cieplej ubrać Pani, niedawno chorowałaś.
-Tak, masz rację. Chciałabym w końcu stąd wyjechać, ale.. Wtedy już nigdy nie popatrzysz na mnie. Nie pocałujesz mnie. Zapomnę, jak bardzo Twój dotyk koił moje rany. A ja znowu będę chłodna, znowu będziemy udawać. Oboje. -mocniej uścisnęła jego dłoń. Odeszła, nie oglądając się za siebie.

******

Rodzeństwo stało nad łóżkiem Kasima i rozmawiali o jego stanie zdrowia. "Tak, to silna trucizna". "Bayazid." "Silna trucizna". Tylko te słowa powtarzały się w ich głowach. Atike postanowiła nie tracić czasu i razem z Ibrahimem poszli prosto do "przybranego" brata. Gevherhan dostała środki uspakajające, po których zasnęła w swojej komnacie, trzymając mocno w ramionach swojego synka Selima. Czy Bayazid mógłby zrobić coś takiego? Matka zawsze im powtarzała, że to jej syn i mamy go traktować równo. Zawsze mówiła przy tym, że sułtanka Gulbahar to uosobienie zła - żmija czekająca na śmierć ich wszystkich. Szli przez wąskie korytarze. Tuż przed komnatą ich "brata" Ibrahim zatrzymał się i pokręcił przecząco głową. Nie mógł pozwolić na podtruwanie jego rodzeństwa, ale nie ma sułtana ani matki.. Nikt ich nie ochroni. Spojrzała pewnym wzrokiem i złapała go za dłoń, uśmiechając się. Odwzajemnił gest i bez pukania weszli prosto do pokoju Bayazida. "Dwie pieczenie na jednym ogniu.." - pomyślała. Sułtanka razem ze swoim synem siedzieli i rozmawiali. Gdy zobaczyła dzieci Kosem, zamarła. Jej oczy błądziły po całym pomieszczeniu.
-Atike, Ibrahim coś się stało? Co tu robicie? -Bayazid czuł się spokojnie, do czasu.
-Matka miała rację co do Ciebie sułtanko.. Nie martw się. Kiedy się dowie o wszystkim, wtedy z pewnością nie daruje Ci życia. -Jej oczy ciskały piorunami. Oskarżała sułtankę tylko na podstawie słów Kasima i sułtanki Matki. Zawsze była zbyt pochopna w działaniach.
-Atike powiedz najpierw, co się stało? Nic nie rozumiem.
-Bayazid, ktoś nas próbował otruć. Kasim ledwo uszedł z życiem. Gevherhan zajęła się listem, który został wysłany do naszej matki. -Ibrahim nie chciał posądzać brata ani jego matki nie mając żadnych dowodów oprócz słów Kasima.
-Sułtanka Kosem mnie nienawidzi to jasne. Nie mam nic wspólnego z tą sprawą. Ani Bayazid, ani ja. Kosem ma wielu wrogów.
-Jeśli coś knujesz Bayazid, to wiedz, że ja tego tak nie zostawię. Jestem córką sułtanki Kosem i sułtana Ahmeda i nie pozwolę, aby ktokolwiek groził życiem mojemu rodzeństwu. Gevherhan musiała wziąć leki uspakajające! Na Boga, mam nadzieję, że matka szybko otrzyma list, tak samo, jak brat sułtan.
Gulbahar miała zabrać głos, ale w tym momencie Ibrahim podniósł rękę. Kiwnął głową ku Atike, dając jej znak, by wyjść i przestać tę bezsensowną kłótnię. Jako jedyny zachował rozsądek i nie pozwolił dać się unieść emocjom. Powrócili do Kasima, usiedli przy kominku i rozmawiali, pilnując brata, który zasnął.

,,Nie istnieje większa rana, niż Twoja nieobecność" - Kösem&Kemankeş ZAKOŃCZONE!Where stories live. Discover now