Rozdział 18. - "Niechciany gość"

428 22 11
                                    

Wszystkie bagaże sułtanki Kosem zostały spakowane, a sama szła w kierunku powozu. Abaza Mehmet Pasza i Kemankes Aga stali przed powozem kłaniając się nisko. Czekali na jakiekolwiek spojrzenie lub odzew, których nie uzyskali. Kroczyła w swojej czarnej sukni, tak jakby wiedziała, że czas przygotować się na żałobę lub już ją nosić. Kątem oka słudzy spojrzeli na nią. Szła powoli, podnosząc z przodu skrawek jedwabnej sukni. Kilka godzin wcześniej, czuła jakby ktoś na nowo próbował wyrwać jej serce, ale teraz wie, że to niemożliwe skoro ona już dawno oddała serce do Boga, razem z Osmanem, Ahmedem, Mehmedem.. Najpierw musi się rozliczyć z tymi, którzy skazują ją i jej bliskich na kolejne cierpienie. Nie zamierzała powiadamiać nikogo o swoim przyjeździe. Po prostu wróci czy to jej syn sułtan zaakceptuje, czy nie. Spojrzała przed siebie. Wszystko było gotowe na jej wyjazd. Podniosła wyżej podbródek, przyjmując obojętny wyraz twarzy. Coś ją zatrzymało, odwróciła się i zobaczyła w drzwiach Ahmeda. Nie ma na sobie stroju sułtana, stoi w stroju zwykłego rzemieślnika. Ciekawość wzięła górę i odeszła w stronę pałacyku.
Kemankes i Abaza wyprostowali się i popatrzeli na siebie. Oboje nie wiedzieli, dlaczego sułtanka cofa się, ale nie ruszali się z miejsca, na którym stali.
Kosem odwróciła się, chcąc zobaczyć swoich zaufanych ludzi, którzy stoją przy powozie, czekając na nią. Nie zobaczyła nikogo, oprócz drzew, które kołysały się. Przestraszyła się, ale jej zmarły mąż podchodził do niej coraz bliżej, z uśmiechem na twarzy.
-Będę czekał, aż znów się tu spotkamy. Następnym razem zostaniesz tu ze mną. -Akcent był wyraźnie słyszalny „ze mną."
-Ty nie żyjesz. A ja tu więcej nie wrócę. Wyjeżdżam do stolicy i nikt mnie więcej z niej nie odeślę. - zestarzał się. Miał widoczną brodę, rysy twarzy nie zmieniły się od jego śmierci. No właśnie - śmierci. -Dlaczego tutaj jesteś?
-To jest nasze miejsce, pamiętasz? Twoje Anastazjo i moje. Tamta ławeczka, nadal tam stoi. -drżący blady palec wskazał kępy krzewów. -Zawsze tam siedzieliśmy. Tylko Ty i ja. Postanowiłaś się spotkać tam z nim. Kim on jest dla Ciebie Mahpeyker? Pokochałaś go bardziej ode mnie? To masze miejsce. Pamiętaj mój Półksiężycu. -Podniosła suknię do kostek i szła w stronę sekretnego miejsca dwóch kochanków. Nie patrzyła pod nogi, szła przed siebie. Korzenie ogromnego drzewa podcięły drogę sułtanki, która upadła. Czarny jedwab przeszedł błotem i brudną ziemią. „To nic. Idź". Ostre zakończenia gałęzi i kolce poraniły jej porcelanową skórę. „Idź dalej, nie zatrzymuj się". Postawiła kolejne kroki, gruby obcas wbijał się w podmokłe podłoże usłane wystającymi kępkami zielonej trawy i przebiśniegów. Zamknęła oczy i stała przed miejscem, które kiedyś kochała. Co teraz kochała? Władzę? A może jednak dzieci były dla niej ważniejsze. Rozejrzała się wokół i zobaczył grubą gałąź i wiele dużych kamieni. Podeszła do kamiennego siedziska. Przystanęła i zacisnęła pięści. Rozluźniła dłonie, schyliła się do monumentu i wywróciła go. Chwyciła ciężkie kamienie i zaczęły jeden po drugim rzucać je prosto w ławkę. Nie była smutna, nie czuła pustki. Czuła, że to początek odcięcia się od przeszłości, która ją trzymała blisko siebie. Po chwili zobaczyła, że ławeczka zaczęła mieć na sobie rysy pęknięć. (Czy moja miłość do Ahmeda była tak silna, jak ten zwykły stołeczek?) Zobaczyła, że został jej ostatni największy kamień. Mienił się w odbiciu słońca, które padało idealnie na miejsce. Promienie słońca przebiły się przez grubą warstwę koron drzew, oświetlając jej lico i zabłoconą suknię. Chwyciła go i rzuciła ostatni raz. Zwykły kamienny stołek rozpadł się na dwie części. „Tak, jak twoje serce kiedyś". Uśmiechnęła się sama do siebie.
-Ty nie żyjesz. Umarłeś. To koniec. Teraz sprawię, że to miejsce stanie się początkiem. A ja wrócę do syna, który mnie potrzebuje. -odwróciła się na pięcie i szła w stronę powozu z powrotem.
-Sułtanko, dobrze się czujesz? -Kemankes stał koło sułtanki, dopiero co znalazł się przy niej. Zaczął się martwić, czy aby ten wyjazd nie pogorszył jej stanu. Na jej twarzy pojawił się grymas niezrozumienia.-Szłaś ku karocy, ale odwróciłaś się i poszłaś w stronę lasu w to miejsce. Abaza Mehmet Pasza czeka przy powozie na Ciebie Pani. Sułtanko, wybacz mi moją śmiałość, ale co tu się stało. Boisz się? Przecież wiesz, że ze mną nic Ci nie grozi.
-Czuje się dobrze. Każ sługom przygotować nową ławeczkę. Ma być silna, kamienna, stabilna i mocno przywarta do podłoża. -spuściła głowę, jakby nad czymś usilnie myślała, ale po chwili podniosła ją i napotkała wzrok Kemankesa. Trzymała ręce nisko, ale chciała chwycić policzek sługi. W połowie dłoń zatrzymała się i zacisnęła pięść. Gryzła się z myślami, ale w końcu dotknęła zimnego jak lód twarzy Kemankesa. Od razu położył swoją dłoń na jej i delikatnie całując, mocno zacisnął. Nie spuszczała z niego wzroku. -To będzie początek. Właśnie tutaj. Ta ławeczka będzie silna tak, jak nasze uczucie. Nikt go nie wyrwie z podłoża ani nie przewie się na pół. Nie boję się niczego. Dopóki mam swoje dzieci i Ciebie będę silna. Tak samo, jak Ty będziesz stał twardo mimo sztormów i burz, na jakie będziesz napotykał.
-Dla Ciebie Pani przetrwam wszystko. To prawda, że przed nami wiele sztormów, ale jeśli Bóg pozwoli, wyjdziemy z tego cało i zwycięsko. Chciałbym tak stać wieki, ale lepiej, abyśmy już poszli do powozu.
-Tak masz racje, chodźmy.
W tym samym czasie Abaza Mehmet Pasza również zaczął pośpiesznie kierować się w stronę karety. Jednego był pewien to, co zobaczył przed chwilą, nie zapomni. Wręcz przeciwnie wykorzysta to. Szanował i cenił sułtankę Kosem, mimo że nie rozumiał jej tak nierozsądnego postępowania. Zupełne inne odczucia miał co do jej „ukochanego" sługi. Odkąd zna ich tajemnice, zrobi wszystko, aby Kemankes Aga zniknął nie tylko z serca sułtanki, ale i z pałacu.

,,Nie istnieje większa rana, niż Twoja nieobecność" - Kösem&Kemankeş ZAKOŃCZONE!Where stories live. Discover now