Rozdział 23. - "Znalazłam swoją miłość"

611 21 13
                                    

Sułtanka Kosem razem z Hacim i służkami przemierzali kolejne drogi prosto do Amasyi. Tak naprawdę nie wiedziała, kogo może tam zastać. Jej syn błagał ją o przebaczenie. Tylko dlaczego? Prawdą jest, że nie potrafił się ostatnimi czasy zająć państwem, ale paszowie dzielnie razem z nią utrzymywali spokój w stolicy i całym Imperium. Od paru miesięcy schudła, co odbiło się zmęczeniem na jej twarzy. Zawsze starała się być silna dla swoich wnuków, dzieci i poddanych. Kemankes chciałby, aby nigdy się nie poddawała, aby stała twardo podczas każdej burzy na wzburzonym morzu. Wjechali na dziedziniec pałacyku. Zanim wyszli, Haci nachylił się nad nią i widząc jej niepokój w oczach, uścisnął jej dłoń i uśmiechnął. Kiwnęła głową, odpowiadając tym samym gestem. Wyszła na kamienną dróżkę i zobaczyła sługę przed budynkiem. Poszła dalej, sunąc po drobnych kamyczkach, w które zapadały się jej pantofle. Ubrana w swoją fioletową suknię zatrzymała się przed wejściem.
-Pani czy coś się stało? -Haci spojrzał na swoją sułtankę z uwagą.
-Zobacz Haci.. -wskazała dłonią pnące się białe róże. -Takie same jak w tamtym bukiecie. Chyba niedługo się dowiemy, kto swoją dłonią kołysze białe płatki.
Weszła do największej sali i rozglądała się wokół siebie, przypominając każdą część sali sprzed kilku miesięcy. Cały uśmiech i szczęście uleciało, gdy zobaczyła łóżko, na którym razem z Kemankesem.. Nie. Skarciła się w myślach za swoje wspomnienia. Teraz były to bolesne wspomnienia, które były tylko w jej pamięci. Ruchem dłoni odprawiła służbę razem z Hacim i stanęła przed barierkami.
-Czym jest teraz moje życie? -łzy zaczęły lecieć po jej bladych, zapadniętych policzkach. -Moja cała siła i potęga odeszła razem z nim. Wybacz mi Boże moje grzechy i pozwól mi być razem z nim. Stałam się słabą i upadłą kobietą, a ja nie chcę być nią. Pozwól mi tylko wrócić do Twojego domu i przytulić się do jego piersi. Proszę..
Sięgnęła wyżej marmurowej kolumny, co chwilę ocierając łzy. Podniosła jedną nogę na wysokość barierki i mocno zaparła się. Dostawiła drugą nogę i stała wyprostowana, czując letnie promienie słońca na swojej twarzy. Jej suknia lekko kołysała się od powiewu wiatru. Bała się śmierci, ale przymknęła oczy i zobaczyła Kemankesa. Uśmiechał się do niej, a ona leżała na jego piersi.
-Czym jest moje życie bez Ciebie.. -szlochała, ale nie zatrzymywała ostatnich łez.
-O to samo mógłbym zapytać Cię, Kochanie.. -po jej ciele przeszedł dreszcz strachu.
Ciężkie kroki odbiły się za nią. Poczuła silne i ciepłe ręce na swojej wokół swojej talii. Zamarła, nie wiedziała co powiedzieć. Tylko jedna osoba sprawiała, że jej ciało drżało.. Odwróciła się i zobaczyła swojego wybawiciela. Tak, naprawdę nie wiedziała, co się dzieje z jej myślami. „Strzała nie trafiła w serce", „Wybacz mi matko".
-Wiem, że to dla Ciebie na razie jakaś mara czy sen, ale ja tu stoję naprawdę. Czy.. -zawahał się i spuścił głowę zakłopotany.-Czy mogę Cię przytulić?
-Kemankes -odsunęła się tak daleko, dopóki nie dotknęła zimnego marmuru. Jej klatka piersiowa zaczęła się niebezpiecznie szybko unosić, co nie przeszło uwadze mężczyzny. Zrobił krok naprzód. -Stój! Zostaw mnie.. Odejdź teraz, na zawsze.
Kemankes widząc ją w tym stanie, nie mógł powstrzymać łez. Kosem pierwszy raz zobaczyła jego łzy. Były dla niej tak bliskie, ale jednocześnie tak odległe. Wyglądał tak, jak go zapamiętała. Nie stracił na wadze w przeciwieństwie do niej, ale jego twarz była również zmęczona. Podeszła bliżej niego, niepewnie stawiając kroki.
-Przepraszam.. Ja nie miałem wyboru. Miałem wszelki zakaz widzenia Ciebie i dawania znaku życia. Jedyne co mogłem to wysyłać Twoje ulubione białe róże. Zawsze miałem nadzieję, że je zobaczysz i przyjedziesz tutaj. Bóg wysłuchał moich modlitw i zesłał mi Ciebie pod moje oczy. Kosem, czy Ty nadal czujesz to samo? -Podeszła do niego i dotknęła policzka. Zimny i przestraszony wyraz twarzy nie schodził z jego lica.
-A Ty zapomniałeś? Stoisz tu cały przede mną podczas, gdy ja zanosiłam takie same białe róże na Twój grób. Pomyślałeś, co ja czułam? Pomyślałeś, jak bardzo mogłam cierpieć przez Ciebie! Pokochałam Cię i mówiłeś, że nigdy mnie nie zostawisz! Zrobiłeś to za pierwszym razem i opuściłeś, zostawiając cień potężnej sułtanki Kosem! Ta miłość mnie zniszczyła!
Nie wytrzymał i przytulił ją. Krzyczała i wyrywała się, ale nie ustąpił, tylko nadal trzymał w ramionach swoją Kosem. Płakała, a przy tym czuł, że każda jej łza niszczy jego od środka. Kiedy się uspokoiła w jego ciepłym uścisku, spojrzał w jej oczy.
-Kosem muszę wiedzieć tylko jedno. -wziął głęboki oddech. -Kochasz mnie?
-Nie kocham Cię Kemankes.. Moje serce nie pokochało Cię, tylko odeszło razem z Tobą. Zawładnąłeś moją duszą i zabrałeś mi ją. Słowa nie będą w stanie opisać tego, co czuje. Pocałuj mnie i powiedz, że jesteś Tu ze mną i oddasz mi moje serce, które zabrałeś.
Dotknął swoimi wargami jej miękkie usta. Złączyli się i zachłannie pogłębiali pocałunek z każdym oddechem. Objął dłońmi jej policzki i przyciągnął bliżej siebie. Ich serca biły zdecydowanie za szybko, ale to przez uczucia, które targały nimi w tej chwili. W tej chwili nie chodziło o pożądanie, ale o tęsknotę, która uśmierciła ich dusze. Ledwo słyszalne kroki zbliżały się do jej komnaty, ale to nie spowodowało oderwania się kochanków.
-Pani! Sułtan przyjechał! -Haci, gdy zobaczył, w jakiej sytuacji zastał swoją sułtankę, zamarł.. -Kemankes?
-On wie o nas.. Spokojnie. Mój syn przyjechał. -zastanowiła się chwilkę. -W takim razie przywitajmy go z szacunkiem. -perfidny uśmiech ponownie wkradł się na jej piękną twarz.

,,Nie istnieje większa rana, niż Twoja nieobecność" - Kösem&Kemankeş ZAKOŃCZONE!Where stories live. Discover now