Część 21

7 1 0
                                    

David:

Potwór. To słowo obijało mi się wewnątrz głowy, o ściany pustej czaszki. Błagałem go, by przestał. Na nic. Pijany, zaślepiony gniewem, uczynił sobie ze mnie worek treningowy. Nigdy nie wiedziałem, że jest zdolny do czegoś takiego. Ponoć mnie kochał. Jednak ten potwór chyba nie zna pojęcia prawdziwej miłości. Miłość może i boli, ale nie w ten sposób. Jaki ja byłem głupi. Ufałem mu od samego początku, licząc, że będąc innym od jego poprzednich partnerek, jakoś go zmienię. Naiwne, biedne i słabe dziecko ze mnie. Poobijany, obolały, w odłamkach szkła, na czworakach błagający o litość. Wolałem już nigdy się nie podnieść, niźli znowu po otwarciu oczu widzieć tego... Tego.. Nawet nie mam słów. Brutala. Gorzej. Nie umiem nawet znaleźć żadnego przekleństwa, które by oddało to, jakim okropnym człowiekiem on jest. Pewnie tyle ćwiczył rzucaniem swoimi dziewczynami, że takie chuchro jak ja to dla niego piłka pingpongowa. Straciłem wizję.

Ledwo otworzyłem oczy, w każdą część mojego ciała uderzyła fala okropnego bólu. Pomimo zaspania zaszkliły mi się oczy. Ledwo mogłem dojrzeć Chucka siedzącego obok mnie i trzymającego mnie za rękę. Moje przebudzenie w tym nieprzyjemnym pokoju, całym w ohydnej szpitalnej zieleni i suchej, obojętnej bieli, rozpoczęło się płaczem, niczym u nowo narodzonego dziecka. Nie wyłem jak bóbr, po prostu pozwoliłem, aby łzy ściekały po mojej obolałej twarzy. Chuck się od razu poruszył, bo jak przez mgłę słyszałem, jak mnie uspokaja. Ten potwór też tu gdzieś jest? Nie chcę go w ogóle widzieć na oczy. Wolę je sobie chyba wydłubać.

- Dlaczego... - ledwo wydukałem, trzęsącym się głosem. Chciało mi się okropnie pić, czułem jakby gardło po prostu trzeszczało mi jak spękana skorupa przy każdym poruszeniu żuchwą, która również mnie okropnie bolała. Ponoć ból daje ci świadomość, że nadal żyjesz, ale ciężko mi było się w tym momencie cieszyć z czegokolwiek.

Chuck:

Gwałtownie spojrzałem na Davida, kiedy poczułem że się budzi. Na mojej twarzy zagościł szeroki uśmiech, który po chwili znikł, kiedy zobaczyłem jego łzy. Tak bardzo cierpiał, ale to nie był pewnie tyle co ból ciała, a ból złamanego serca i zawodu, jaki sprawił mu Wiliam. Wstałem z miejsca i pogłaskałem go po włosach, starając się go uspokoić.

- Już, spokojnie David. Jestem tutaj, nic Ci nie grozi- sam chciałem się rozpłakać gdy widziałem jego cierpienie- Nie płacz młody, on Ci już nic nie zrobi. Zareagowałem najszybciej jak się dało. Tak bardzo, bardzo mi przykro Cię to spotkało, ale on za wszystko zapłaci i nie mam tu na myśli tylko pieniędzy. Pożałuje tego że podniósł na Ciebie rękę-

Otarłem mu delikatnie łzy. Chciałem by spojrzał na mnie, chciałem wiedzieć jak się czuje. Chciałem, aby poczuł się przy mnie bezpiecznie.

- Potrzebujesz czegoś? Mam Ci coś podać, lub przynieść?- zapytałem, trzymając go za dłoń.

David:

Uspokoiłem się odrobinę, słysząc jego słowa coraz wyraźniej. Mój organizm powoli odzyskiwał władzę w poszczególnych częściach ciała, także i umysł był z sekundy na sekundę coraz jaśniejszy. Oblizałem usta. Pić.

- Wody.. - wychrypiałem. Jedną ręką nie mogłem z bólu ruszyć, ale moja lewa, ta bardziej sprawna, była w całości. Zacisnąłem palce trochę mocniej na dłoni Chucka, ostatnimi szybkimi mrugnięciami usuwając resztki łez z oka. Cieszyłem się, że chociaż on jest. Moja klatka piersiowa opadała nierównomiernie w górę i dół od płaczu, ale powoli wracała do swojego normalnego tempa. Puściłem jego dłoń i złożyłem ją na swojej klatce piersiowej. Ja żyję. Po części to cud. Wrak człowieka, a jednak się jeszcze telepie. Kiedy w końcu dostałem życiodajny płyn, wypiłem kilka szklanek bez większych ogródek. Tego było mi trzeba. Leki przeciwbólowe też by mogły być, ale nie dysponujemy najwyraźniej takim bogatym asortymentem.

- Dziękuję, że mnie uratowałeś - powiedziałem po dłuższej chwili ciszy, przerywanej pikaniem kardiografu - nawet nie wiem, co powiedzieć.. - uśmiechnąłem się słabo do niego. Miałem prawdziwą huśtawkę nastrojów, do tego to uczucie bycia pustym w środku, jakimś wybrakowanym.. Chwycił mnie ponownie za rękę. W jakiś sposób dawało mi to poczucie bezpieczeństwa, pomimo, że to było zwykłe głaskanie po dłoni...

Chuck:

Nie dziwię mu się że chciało mu się pić. Leżał nieprzytomny ponad dwie doby po operacji. Poszedłem i przyniosłem mu wodę. Nie wiedziałem czy może ją pić w tak dużych ilościach i czy nie zrobi mu się nie dobrze, ale kiedy się do mnie odezwał i podziękował za ratunek, wiedziałem że mu lepiej.

Usiadłem przy nim na łóżku i chwyciłem jego dłoń, głaszcząc ją przy tym lekko.

- Nie masz za co dziękować. Najważniejsze że żyjesz. Teraz Twoje zdrowie jest dla mnie najważniejsze. Resztą się nie martw. Wszystko załatwiłem. Reżyser i producenci już wiedzą co się stało. Zmieniają scenariusz na następne odcinki. Na pewno pozbędą się z niego Willa, a Tobie dadzą na jakiś czas spokój, aż dojdziesz do siebie i odbędą się wszystkie niezbędne rozprawy. Po tym będziesz mógł na spokojnie wrócić do pracy. Do tego czasu chciałbym się Tobą zająć. Zrozumiem jeśli odmówisz i będziesz wolał wrócić do swojej przyjaciółki, ale jeśli on wyjdzie jakoś z aresztu, to nie wiem czy ona Ci pomoże-

Patrzyłem w jego oczy ze spokojem. Nie chciałem go denerwować, ale chyba bardziej niż on, bałem się o niego ja. Już nie mogłem sobie wybaczyć że nie zabrałem go od niego wcześniej, że pozwoliłem mu jechać z tym psychopatą. Czułem że to po części moja wina że David teraz cierpi. Dlatego Will zapłaci mi za każdą ranę, każdy siniak, każdą kroplę ulanej krwi i za wszystkie łzy, jakie wypłakał przez tego potwora ten biedny chłopak.

David:

- Jeśli jej to wytłumaczę, to zrozumie... Wolę ją mimo wszystko trzymać z dala od tego wszystkiego... - zmarkotniałem. Miała grać pierwszy mecz w legalnej lidze. Teraz będzie załamana, pewnie jej źle pójdzie... i na dodatek nie będę mógł przyjść. To już za trzy dni. Świetnie...

- Zamieszkam w terrarium ze żmiją, która jednak nie gryzie i mi pomogła kiedy było trzeba - ścisnąłem jego dłoń i delikatnie obróciłem się w jego stronę. Miałem odleżyny na plecach i musiałem się ich pozbyć jak najszybciej. Nie przeleżę za długo na tych żebrach kota...

Chuck:

Jego słowa o żmii trochę mnie zabolały. Jakby nie patrzeć tak mnie zawsze nazywał Will. Jednak nie dałem tego po sobie poznać, uśmiechnąłem się do niego.

- Pomogę Ci kiedy tylko będziesz tego potrzebował. To w końcu moja praca prawda? I tak zachowałby się prawdziwy przyjaciel- wstałem z łóżka i położyłem jego dłoń - Odpoczywaj teraz. Jak dobrze pójdzie to za kilka dni będziesz mógł wyjść, a wtedy załatwię Ci opiekę w domu. Będziesz miał wszystko czego trzeba- uśmiechnąłem się do niego i poszedłem w kierunku wyjścia z sali.

David:

- Chuck, zostań - chciałem się podnieść z łóżka, ale ból mnie ponownie unieruchomił. Nie chciałem ani na chwilę zostawać sam ze swoimi myślami, bo pęknie mi głową od ich natłoku -Musisz naprawdę iść? Nie możesz zostać jeszcze trochę...? Proszę... - westchnąłem ciężko i spojrzałem na niego prosząco. Wszystko, tylko nie samotność. Muszę się skupić na czymkolwiek innym, byle nie na tym, co się stało.

Chuck:

Odwróciłem się i spojrzałem na chłopaka. Nie mogłem się oprzeć jego proszącej mince i jego pięknym oczom. Uśmiechnąłem się mimowolnie.

- Nie martw się książę, za niedługo wrócę. Pójdę tylko porozmawiać z lekarzami, wziąć sobie coś do jedzenia, jakąś kawę i za jakiś czas do Ciebie wrócę- podszedłem do niego i przytuliłem lekko swój policzek do jego policzka- Nawet nie wiesz jak bardzo się cieszę że żyjesz i czujesz się lepiej- spojrzałem na niego i uśmiechnąłem się, po czym odwróciłem się i wyszedłem z sali.

Tam, gdzie nie sięgają kamery...Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz