Część 25

7 0 0
                                    

David:

- Twoich rodziców? - zaśmiałem się nerwowo. C-co proszę...? Przecież nie jesteśmy parą. W jakiś sposób czuję się nadal spętany przez Williama - Wolałbym na razie mieć jak najwięcej wolnego... Poza tym, nie miałbym Ci się jak odwdzięczyć. Moi są strasznie daleko i nie chcą żadnych odwiedzin - zaimprowizowałem. Jednak... Trochę miałem wątpliwości. Rodziców się zapoznaje raczej z własnymi drugimi połówkami. Bardzo lubię Chucka, ale muszę się do niego zaaklimatyzować. Stylu życia, charakteru... Nie wszystko od razu.

Zmieszałem się, wręcz przygnieciony do poduszki jego wzrokiem. Myślałem, że będę miał spokój od miłosnych ekscesów na chociaż trochę, ale widać, że życie ma inne plany wobec mnie.

Postanowiłem zmienić temat.

- Łapałeś kiedyś węże? - zapytałem, chcąc odciągnąć go od wzniosłych myśli, krążących tak uparcie po jego głowie, że było to widać w jego oczach – Tak, gołymi rękoma?-

Cholera, zabrzmiało to dwuznacznie. Chodziło mi oczywiście o zwierzęta, a nie co innego...

Chuck:

- Nie masz się czym stresować. Moi rodzice są szefami firmy managerskiej w której pracuję. W pewnym sensie Ty podpisując ze mną umowę też dla nich pracujesz. Mało która wielka gwiazda wie kto tak naprawdę pociąga w tej całej zabawie za sznurki- zaśmiałem się, ale gdy zadał mi to pytanie spojrzałem na niego lekko zaskoczony. Usiadłem na krześle i patrzyłem na niego rozbawiony.

- Węże? Gołymi rękoma? Nie no, trzymałem kiedyś w rękach węża. Mój przyjaciel ma takiego wielkiego pytona tygrysiego. Był dłuższy niż długość moich rozpostartych rąk. Z tego co wiem to był jeszcze raz taki długi. A Ty miałeś do czynienia z wężami?-

David:

- Musiałem je wyłapywać, bo wpełzały w nocy do domu w poszukiwaniu ciepła i myszy - podrapałem się po głowie z zakłopotaniem - razem z Karoliną założyliśmy nawet mini-rezerwacik. Mianowice stalowe pudło, do którego wrzucaliśmy resztki z obiadu i gdy się zapełniało, to je wywoziliśmy daleko za miasto na rowerze. To było jeszcze za czasów szkolnych... - rozmarzyłem się. Kochane chwile beztroski.

Chciałbym się cofnąć do tych czasów. Strasznie. Ale jak na razie siedzę w szpitalu, obok mężczyzny, który chyba mnie kocha i zrobi dla mnie wszystko. Powinienem się cieszyć, a z drugiej strony... Chcę już do domu. Chociażby domu Chucka, ale domu.

Chuck:

- A to nie było niebezpieczne?- zapytałem zaniepokojony że któryś z tych węży mógł przecież zrobić mu krzywdę.

- I gdzie byli Twoi rodzice? Nie bali się że coś Wam się stanie?- trochę się zaniepokoiłem, ale później przypomniałem sobie że przecież David mieszkał w takiej części miasta gdzie dzieci w większości robią co chcą. Ale jak na chłopaka z takich nieciekawych dzielnic wyrósł na porządnego człowieka i wspaniałego aktora. Jestem pewien że jego gwiazda zabłyśnie najjaśniej na filmowym niebie.

- Z resztą nie ważne. Najważniejsze że nic Ci się nie stało, a przynajmniej miałeś jakieś przeżycia. Ja chodziłem do prywatnych szkół i mieszkałem w centrum miasta, więc nie miałem takich fajnych przeżyć jak Ty. Moje życie raczej było... monotonne. Tak, to dobre określenie. Póki nie przeniosłem się na swoje to moje życie toczyło się wg ustalonego odgórnie harmonogramu. Nie żeby teraz było lepiej, bo mam swoje obowiązki, godziny pracy i w ogóle stertę innych prac związanych z moją, ale przynajmniej jak wracam do swojego domu to mogę tam robić co chcę, mogę mieć w domu co chcę i nikt mi nie stoi nad głową i nie mówi jaki mam być- powiedziałem z uśmiechem- To co, może jak już wróciłem to poczytamy dalej książkę?- zapytałem wstając z miejsca.

David:

Biedne, małe, dobrze wykształcone bogate dziecko, co? Nie wyobrażam sobie dzieciństwa spędzonego w mieście. Udusiłbym się. Z nudów. W slumsach, pomimo biedy, to każdy się cieszył wszystkim co mógł i jeśli chodził do miejscowej biednej szkółki, to z radością. Nie z łaski. A węże łapali wszyscy...

- Bardzo chętnie posłucham mojego profesjonalnego lektora - zrobiłem mu więcej miejsca na kozetce i odsunąłem kołderkę.

Nawet nie wiem, ile czasu minęło, ale byliśmy grubo poza połową książki. Obejmowałem jedno z jego silnych ramion, słuchając, jak pięknie i melodyjnie czyta.

- Wiesz... Powinieneś szukać drogi w karierze radiowej - szepnąłem rozmarzonym głosem - Pięknie czytasz-

Chuck:

- Dziękuję mój Książę, ale raczej wolę swoją pracę jako cień moich wielkich gwiazd którymi się zajmuję. Z drugiej strony muszę umieć przeczytać wszystko biegle. Czasami chodzę czytać dzieciom w szpitalach. Teraz jak miałem problemy z Willem to coraz rzadziej, ale jak się go pozbędę i zyskam więcej wolnego czasu to z chęcią wrócę do dzieci w szpitalu- uśmiechnąłem się na wspomnienie uśmiechniętych dzieciaków w szpitalach. Pielęgniarki również były dla mnie zawsze bardzo miłe i mówiły że mam podejście do dzieci.

Wiele osób mi mówiło że powinienem być nauczycielem, radiowcem, przedszkolanką, weterynarzem, tłumaczem i wieloma innymi, ale ja jednak zostanę w tym czym jestem i będę managerem.

Z wielką przyjemnością czytałem książkę dalej, aż do kolacji. Wbrew pozorom mój Książę nie był na tyle głodny aby przerywać czytanie. Pielęgniarki też pozwoliły mi dalej czytać kiedy przyszły zabrać od niego kroplówkę i podać leki.

Czytałem tak długo, aż David zasnął. Zabrałem od niego swoje ramię, otuliłem kołdrą i pocałowałem lekko w czoło.

- Dobrej nocy mój książę. Zobaczymy się rano- powiedziałem szeptem, wyszedłem z sali i wróciłem do domu.

Wiliam:

Obudziłem się późnym wieczorem. Poszedłem się ogarnąć i sprawdziłem telefon. Dużo nieodebranych połączeń, wiele wiadomości i e-maili. Najbardziej mnie interesowała jedna wiadomość. Gdzie teraz jest David.

Napisałem do kilku osób z planu. Większość nie chciała ze mną rozmawiać, ale jednak z manikiurzystek Davida powiedziała mi że jest w szpitalu. Po takim czasie nadal jest w szpitalu? Zapytałem jej się czy wie w jakim szpitalu, na jakim oddziele i w jakiej sali, ale znała tylko szpital i oddział. Więcej mi nie trzeba było.

Pojechałem do tego szpitala łykając po drodze pigułki. Brakowało mi ich w areszcie. Powoli odchodziłem od zmysłów. Teraz jest już dużo lepiej i byłem gotów znów spotkać się z Davidem.

Wszedłem do szpitala i poszedłem na oddział. Ku mojemu szczęściu nikt nie stanął mi na drodze. Zajrzałem do każdej sali, ale mogłem się spodziewać że Chuck się nim na tyle dobrze zajął że załatwił mu osobną salę. Poszedłem więc tam, otworzyłem po cichu drzwi i wszedłem do środka. Chłopak spał. W słabym świetle widać było zadrapania na jego twarzy. Naprawdę ja go tak urządziłem? Przecież... obiecałem sobie że to się więcej nie powtórzy. On był moim aniołem, a ja go potraktowałem jak zwykłego śmiecia. Powinienem sam sobie w pysk zapierdolić.

Zamknąłem drzwi, podszedłem bliżej jego łóżka i usiadłem na brzegu. Mimo ran i siniaków nadal był bardzo uroczy. 

Tam, gdzie nie sięgają kamery...Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz