Głośny, rozdzierający ciszę wrzask spłoszył wszystkie ptaki oblegające gałęzie drzew. Krzyk trwał kilka sekund, około pięciu, ale wystarczył, by złamać serce Yoongiego.
— Jimin, błagam, spokojnie. Nic się nie stało, wszystko w porządku — szepnął blondyn, nerwowo ciągnąc końcówki swoich włosów. — Jimin, oddychaj.
— Jak mam, do cholery, oddychać?! — wykrzyczał tamten, nie będąc w stanie złapać oddechu. — Dlaczego mi to zrobiłeś?!
— To nie było specjalnie, to tylko wypadek...
— Leci mi krew?
— Tylko trochę, naprawdę — Yoongi był na krawędzi płaczu. Wiedział, że to ostatnie, co powinien teraz zrobić. Musiał dodawać otuchy swojego chłopakowi, a nie go stresować jeszcze bardziej. — Uspokój się i nie krzycz. Nie krzycz, dobrze? Cichutko, nic się nie dzieje — powtarzał raz za razem z coraz mniejszym przekonaniem. Po chwili bez zastanowienia przyciągnął jakby bezwładne ciało do siebie i złożył krótki pocałunek na czole Jimina. Odsunął się i po chwili pożałował tego.
— Masz całe czerwone usta — zapłakał młodszy. — To moja krew, prawda?
Drżące, sine palcami skierował w stronę nasady swoich włosów i przetarł kosmyki szybkim, niedbałym ruchem. Spojrzał na nie, a następnie potarł o wierzch drugiej ręki. Ciepła, gęsta krew powoli skapywała wzdłuż jego nadgarstka.
Tydzień.
Tyle minęło od ostatniego razu, kiedy Jimin widział się z Yoongim. Nie wychodził z domu, nie spacerował ani nie pomagał w ogrodzie od pamiętnej konfrontacji na werandzie. Z jednej strony było mu to na rękę i nie czuł się winny, a z drugiej jakieś dziwne uczucie ciągle się w nim odzywało, nie pozwalając normalnie funkcjonować.
To nie żaden rodzaj zauroczenia czy tęsknoty, bo nie znał Yoongiego na tyle, by móc czuć cokolwiek pokroju zakochania. Po prostu jakaś mała, irytująca rzecz non stop dawała mu znać, że coś nie jest w porządku. Mógłby to określić słowem "pustka", bo rzeczywiście, cały czas czegoś mu brakowało. Nie zamierzał jednak jako pierwszy wyciągać ręki, skoro nie widział w tym swojej winy i pozwolił sobie na odpuszczenie pod tym względem.
Dni mijały, a wraz z nimi zbliżał się koniec wakacji. Jimin zaczął odliczać do powrotu do domu. Nie mógł się doczekać, by spotkać się z Jacksonem i resztą swoich znajomych. Ostatnim razem, kiedy rozmawiali, spędził trzy godziny, wisząc na telefonie i opowiadając sobie kompletne głupoty. Poczuł się wtedy tak dobrze, że miał ochotę wracać do domu na pieszo. Na jego nieszczęście pozostało jeszcze wiele dni do końca swojej kary.
— Jimin?
Podniósł głowę znad swojego talerza, którego właściwie nie tknął, i spojrzał na babcię.
— Dziadek ma ważne badania i musi jechać do szpitala. Do miasta.
— Ważne badania dotyczące czego? — zapytał ze słyszalnym w głosie zadowoleniem. Chciał zostać sam, móc posłuchać muzyki na cały dom, pooglądać telewizję bez narzekań na to, jakie programy wybiera, wyjść na spacer, jeść, co mu się zapragnie i mieć psychiczną swobodę.
— To nie powinno cię interesować — usłyszał, co go nieco zdziwiło. — Nie jedziemy do najbliższego miasta, bo tutaj nie mają odpowiedniego... sprzętu, ale do innego, trochę dalej stąd. Będziemy nocować u naszych znajomych. Możemy ci zaufać?
— Chyba tak — odpowiedział zgodnie z prawdą. Sam nie był do końca pewien, na co go stać i jaki pomysł przyjdzie mu do głowy podczas ich nieobecności.
YOU ARE READING
SUMMERTIME | myg.pjm
Fanfiction"i know it was getting rough all the times we spend when we try to make this love something better than just making love again" gatunek: fluff, trochę angsta