[a/n: jak zobaczycie gwiazdkę, to włączcie piosenkę albo zaplętlajcie cały rozdział, bo nadaje ładnie klimatu]
— Możesz mi zaufać, synu — zadeklarowała matka, mierząc go wzrokiem z wyraźnym zmartwieniem. — Co się stało?
Po raz setny odpowiedziała jej cisza. Obserwowała, jak Jimin wciąż zanosi się płaczem, wrzuca ze złością ubrania do walizki, nie dbając o chociażby złożenie ich i ciężko oddycha.
— Nie umiem ci pomóc, skoro nie chcesz nawet...
— "Nawet"? — zarzucił, wreszcie na nią patrząc. — Tu nie ma żadnego "nawet"! Gdybym ci powiedział, o co chodzi, nie zrozumiałabyś mnie, bo mnie nie znasz!
Ostatnie słowa wykrzyczał na tyle dosadnie, że cały dom był w stanie je usłyszeć. Nie żałowal tego, co powiedział, ale nie przyniosło mu to też oczekiwanej ulgi. Potrzebował ukojenia.
— Nie powinieneś tego mówić, Jiminnie — wyszeptała, gniotąc w palcach poduszkę. Nie potrafiła przyznać, że jej syn miał rację.
— Nie nazywaj mnie tak — odparł surowo, ale i drżąco. Był jednym wielkim bałaganem i nie mógł nic na to poradzić.
— Dlaczego?
— Bo nie masz do tego prawa.
Matka wiedziała, że to jej wina. Rosnącą przepaść między nią a Jiminem zaczęła zauważać wiele lat wcześniej, ale szczerą rozmowę z nim odkładała na powrót z kolejnej delegacji, potem następny i następny, a gdy się obejrzała, stał się zupełnie obcym dla niej dzieckiem. Nie miała pojęcia o niczym, co go otaczało. Nie znała jego zainteresowań, pasji, nie była w stanie podać nawet tak podstawowych informacji na jego temat jak ulubiony zespół czy kolor. Była po prostu jakąś matką jakiegoś Jimina. Dzielili jeden dach i pokrewieństwo, ale to wszystko, co ich łączyło.
Miała nadzieję, że po powrocie z wakacji dziadków dostanie szansę na poznanie na nowo własnego syna i za każdym razem, gdy wraz z jego ojcem, a swoim mężem przyjeżdżała w to miejsce, utwierdzała się w przekonaniu, że wysłanie go tu okazało się dobrą decyzją. I faktycznie, Jimin sprawiał wrażenie, że się zmienił. Wydawało jej się, że przedwczesny powrót do domu tylko go ucieszy, jednak wyszło zupełnie inaczej. Patrząc na niego, zapłakanego, roztrzęsionego i zamkniętego w sobie, docierało do niej, jak bardzo się pomyliła. Jej syn nie zmienił się ani trochę, a na pewno nie postanowił dać im szansę bycia nowymi, lepszymi rodzicami po zniszczeniu mu dzieciństwa. Gdyby sprawy potoczyły się w inny sposób, mógłby teraz siedzieć obok niej i zwierzać jej się z tego, co go bolało.
— Jestem z ciebie naprawdę dumna za wszystko, co do tej pory zrobiłeś — wyszeptała w końcu, nie będąc w stanie spojrzeć na niego. Usłyszała sarkastyczny, pełen pogardy śmiech.
— Przecież ty nawet nie wiesz, co takiego zrobiłem — odpowiedział. Wciąż płakał i nie zanosiło się na to, że za moment się uspokoi. — Zostaw mnie.
Odnotował tylko dźwięk zamykanych drzwi, po czym wywnioskował, że został sam. Położył się na podłodze i zaniósł płaczem. Był roztrzęsiony i zmęczony. Bolała go głowa. Zakrył twarz dłońmi i starł szybko wszystkie łzy, które zdążyły zmoczyć mu policzki. Marzył o tym, by znaleźć się w swoim pokoju i zakopać pod kołdrą, zapominając o całym świecie, a potem zasnąć, najlepiej na tak długo, by budząc się, nie pamiętać, kim jest Min Yoongi i jaką krzywdę mu wyrządził. Już nie czuł się tak winny, jak wcześniej, a przynajmniej nie sądził, że zawinił w takim stopniu, by zostawiać go w ten sposób.
Wiedział, co oznaczało to pożegnanie. Nie chodziło tu tylko o powrót do domu, ale fakt, że Yoongiemu przyszło to tak łatwo, by go zostawić. Wszystkie pocałunki, gry, filmy i posiłki, które ze sobą dzielili, straciły zupełnie na znaczeniu. Jimin nie mógł uwierzyć w swoją naiwność. Był w stanie przełożyć kilkuletnią, nieważne jaką przyjaźń nad chłopaka, a właściwie mężczyznę poznanego półtora miesiąca wcześniej. Dał się owinąć wokół palca i stracił głowę dla kogoś, kto go mógł nigdy nie lubić.
YOU ARE READING
SUMMERTIME | myg.pjm
Fanfiction"i know it was getting rough all the times we spend when we try to make this love something better than just making love again" gatunek: fluff, trochę angsta