3

9.8K 756 148
                                    

      Gdybym powiedział, że jest coś, co mogłem teraz zrobić, skłamałbym.

Byłem bezsilny, zbyt słaby by zdołać ogarnąć, to co się teraz działo. Chaos, który istniał na zewnątrz, jak i wewnątrz bazy, był przytłaczający. Każdy czegoś ode mnie wymagał, a ja nie mogłem zrobić nic. Wysłać ludzi, by walczyli z ludźmi Państwa? To głupie posunięcie, szczególnie bez strategii, której nie miałem. Byłem zbyt zajęty okiełznaniem wewnętrznego niepokoju i bałaganu, a nawet to nie wychodziło.

Zmieniliśmy miejsce pobytu, na dużo mniejszy obszar, w którym brakowało takich wygód, jak duża jadłodajnia, więc ludzie musieli korzystać z niej grupami, co często kończyło się sporami.

Jedyne, z czego byłem zadowolony, to ustanie morderstw, choć oświadczenie nadal czekało na wydanie. Mogłem nakazać to zrobić komuś innemu, ale wydany przeze mnie powinno prędzej dotrzeć do tłumu.

Nie myślałem, że dojdę do momentu, w którym będę miał dość. Nie mogłem się natomiast podać, byłoby to tak samo głupie, jak i nieodpowiedzialne. Musiałem przywyknąć do nowego stanu rzeczy.

Był już prawdopodobnie środek nocy, a ja nie chcąc spać, przemierzałem korytarze nowej bazy. Pod ziemią istniało ich jeszcze kilka, nie byłem w nich wszystkich i nie znałem ich dokładnego położenia, ale wszystko znajdowało się w odpowiednich dokumentach. W trakcie mojej wycieczki natknąłem się na Dayo, Kayę, Setha oraz Jamesa, którzy siedzieli przy jednym ze stołów na stołówce. Pili prawdopodobnie coś mocniejszego, co udało im się wynieść z zapasów i śmiali się w najlepsze. Odcięci od niepokoju, zatraceni we własnym świecie, w którym obecnie nie było żadnych trosk.

Stałem w drzwiach, ukryty w cieniu korytarza i przeglądałem się tej sielance. Dobrze było widzieć ich szczęśliwych, pomimo tego, co się działo. Potrafili jeszcze czerpać radość życia. Moim celem natomiast było zrobienie wszystkiego, co w mojej mocy, by oni mogli żyć tak już zawsze, ale nie w ciemnych podziemiach, tylko na powierzchni, odbudowując miasta naszych przodków.

Patrzyłem na nich i żałowałem, że nie potrafiłem być taki sam. Kiedyś było to możliwe, ale nikt nie wiedział, co musiałem przejść, będąc więźniem Państwa, jakim rzeczom nie mogłem zapobiec nawet pomimo mojego uporu. Nikt nie wiedział, jak bardzo chciałem wtedy umrzeć, wiedząc, na jaki cel zostałem przeznaczony, że moja ukochana zdradziła nie tylko mnie, ale też tych wszystkich ludzi, żyjących jedynie nadzieją i marzeniami.

Obiecałem sobie, że gdy trafię do swojego "właściciela", skończę ze swoim życiem, bo jeśli nie mogłem pomóc tym ludziom, nie miałem po co istnieć. Najwidoczniej coś chciało, aby to nie zakończyło się w ten sposób i nie teraz. Zesłało mi wybawienie o imieniu Melanie. Ona pozwoliła wrócić mi do tego, czemu byłem przeznaczony, nie zważając na konsekwencje i samą siebie, a teraz... zniknęła i nie miałem pojęcia, co mogło się z nią dziać.

Kaya zauważyła mnie ze swojego miejsca i dała znak ręką, abym do nich dołączył. Trwałem w bezruchu, dopóki nie postanowiłem do nich podejść. Zbierałem się mozolnym krokiem, nie chcąc tam być, ponieważ wiedziałem, że nie pasowałem do ich rzeczywistości.

— Chcesz może się odstresować? — Dayo pomachał w połowie pustą butelką taniej wódki.

Pokręciłem tylko głową, usadawiając się na skraju ławki, obok Kayi.

Stołówka wyglądała jak skład starych, niepotrzebnych rupieci. Każdy stół był inny, gdzieniegdzie znajdowało się krzesło z prawdziwego zdarzenia, reszta siedzisk wykonana była z prowizorycznych rzeczy, na których tylko dało się usiąść. Tak żyliśmy i nikt na górze tego nie wiedział.

— Jesteś spięty i marudny.

Chłodna dłoń wylądowała na moich plecach i zaczęła wędrować w górę, aż nie doszła do moich spiętych ramion. Kaya podniosła się, ze swojego miejsca i stanęła tuż za mną, rozpoczynając delikatnych masaż.

— Biedaku, potrzebujesz kawy.

Pokręciłem głową.

James nawet nie spojrzał w moim kierunku, spięcie pomiędzy nami się zwiększało, co musiało doprowadzić w końcu do wybuchu. Zdziwiła mnie natomiast obecność Setha, który nie przepadał raczej za towarzystwem tej trójki. Nie miałem z nim ostatnio częstego kontaktu. Nasza przyjaźń ucierpiała przez ostanie wydarzenia. Byłem zbyt zajęty i zmęczony, by zwracać szczególną uwagę na innych. Odsuwałem wszystkich od siebie. Tylko Melanie mogła się do mnie zbliżyć, a raczej jej obraz w moich myśląc, ton głosu. Może to śmieszne, ale gdy nie wiedziałem, co zrobić, to wyobrażałem sobie ją stojącą przede mną ze zirytowanym wyrazem twarzy, złożonymi rękami pod piersiami, tupiącą niecierpliwie nogą i czekającą, aż zrozumiem, jakie rozwiązanie ona zaoferowała.

Towarzystwo się uspokoiło, każdemu kleiły się już oczy. Dziś zakończyły się przenosiny, więc wyczerpanie było czymś oczywistym.

Pierwszy ulotnił się James, mówiąc, że zrobiło się sztywno. Zaraz za nim zniknął Dayo, życząc wszystkim miłej nocy. Seth zasnął wsparty na blacie stołu, więc postanowiłam go obudzić, gdy postanowię iść.

Kaya nie zaprzestawała swojego masażu, musiałem jej podziękować, ponieważ czułem się lżej i może w końcu udałoby mi się przespać kilka godzin. Jej ręce raz za razem znikały pod materiałem koszulki i schodziły coraz dalej. Nie miałem już siły prosić, by przestała, wiedziałem, że nie posunie się do niczego więcej.

— Czy nie może być już tak zawsze? — Jej ciepłe wargi otarły się o płatek mojego ucha — Mogę pomóc ci się całkowicie odprężyć.

Gdy jej ręce całkowicie zniknęły pod moją koszulką, wyprostowałem się. Zabrałem jej ręce z mojego ciała, odsuwając od siebie.

— Dobrze wiesz, że jesteśmy tylko przyjaciółmi. Nigdy nie dawałem ci nadziei na więcej.

— No tak, bo gustujesz tylko w panienkach z góry. Sprowadziłeś sobie dwie, a żadna nie dała ci tego, czego chciałeś. Uciekły.

— Przestań. — Wstałem z miejsca.

— Mam ubrać jeden z tych dziwacznych strojów, żebyś w końcu mnie przeleciał?

— Nienawidzę ich tak samo, jak wy. Maria i Melanie to były wyjątki.

— Okłamujesz siebie i wszystkich dookoła. To ty zawsze chciałeś wydostać się najbardziej na powierzchnię. Wmawiasz sobie, że ich nienawidzisz, by bez wyrzutów sumienia chcieć je zabić, by potem zbudować swoje szczęście na ich mogiłach.

— A czy oni nie zrobili tego samego?

Prychnęła i podeszła krok bliżej, nasze ciała niemal się stykały.

— Pocałuj mnie i zapomnij o tych wywłokach, które sprawiły, że cierpisz.

Patrzyliśmy sobie w oczy, aż w końcu pochyliłem się i złączyłem nasze usta. Przylgnęła do mnie całym ciałem, starając się ściągnąć ze mnie koszulkę, ale odepchnąłem ją od siebie. Patrzyła na mnie zranionym wzrokiem.

— Jedna z tych wywłok była twoją przyjaciółką, a druga mnie ocaliła, gdy nie zrobił tego nikt z was.

Odwróciłem się i odszedłem, zostawiając ją z butelką niedopitej wódki i wyczerpanym Sethem.  

Lost ✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz