14.07
Wszystko jest takie wspaniałe...
To jakiś sen...
Nadal w to nie wierzę...
Czuje się tak dobrze...
Stoję właśnie przed lustrem. Widzę swoje odbicie. Cała w bieli. Piękna suknia, sięgająca aż do podłogi, lekko rozkloszowana na dole, ozdobiona w niektórych miejscach koronką. Szeroki, biały pas, przepasa mnie w talii i jest ozdobiony mnóstwem błyszczących ozdób. Suknia miała rękawy 3/4 uszyte wyłącznie z koronki. Włosy miałam upięte w wymyślnego koka. Makijaż był bardzo lekki. A w dodatku buty, w których praktycznie nie mogłam chodzić, ale się do tego przyzwyczaiłam.
-Wyglądasz cudownie.- szepnęła Emily
-Chyba znowu będę żygać.- złapałam się za brzuch
-Nie! Zepsujesz sobie w końcu makijaż! Nie mam zamiaru znów go naprawiać!- krzyknęła
Zachichotałam cicho.
-Wczepisz mi ten welon, czy mam jeszcze tak stać, czekając na objawienie.- odwróciłam się w jej stronę
-Już, już.- mruknęła i sięgnęła po biały materiał
Wczepiła mi go we włosy.
-Wyglądasz pięknie.- poprawiła mi go
-Zacznę zaraz ryczeć.- zaczęłam wachlować sobie oczy
-Nie! Nie mogłam znaleźć wodoodpornego tuszu!-
-To nie moja wina!- krzyknęłam
-Ty tu chcesz ryczeć! Twoja!- odkrzyknęła
-Jak tak możesz!-
-Normalnie! Weź się w garść kobieto!-
Usłyszałyśmy pukanie do drzwi. Jak jeden mąż spojrzałyśmy w tamtą stronę i krzyknęłyśmy:
-Kto tam?-
Odpowiedziało nam ponowne pukanie. Emily podeszła zdecydowanym krokiem do drzwi i je uchyliła.
-Max!- pisnęła łapiąc gwałtownie drzwi -Nie możesz wejść.-
-Wpuść mnie.- warknął
-Nie!-
-Kuźwa! Wywiozłyście ją na, przypominam, dwa tygodnie! Daj mi ją chociaż zobaczyć!-
-Nie możesz!-
-Mogę!- w jego głosie słychać było frustrację
-To przynosi pecha!-
-To są jakieś zabobony!-
-No i co? Nie możesz i koniec! Czego ty tu nie rozumiesz?!-
-Wszystkiego!-
-Max.- powiedziałam -Nie jestem do końca przygotowana.-
-Nie obchodzi mnie to. Chcę cię zobaczyć tu i teraz.-
-Max.- dobiegł mnie kobiecy głos zza ściany
-Mamo...-
-Co ty tu robisz? Gdzie masz garnitur? Może byś się w końcu ubrał.-
-Ale mamo...-
-Idź w tej chwili do swoich braci i się przygotój. Ceremonia jest za godzinę.-
-Dobra.- warknął zdenerwowany
Mama Maxa otworzyła drzwi i przeszła obok zszokowanej Emily. Weszła do pomieszczenia w całej swej zielonej okazałości. Jej suknia błyszczała w świetle słońca. Usiadła zamaszystym krokiem na kanapie i spojrzała na mnie.
-Świetnie wyglądasz.- stwierdziła
-Dziękuję.- szepnęłam
-Przyniosłam ci suknię.- do pokoju weszła Lucy z czarnym pokrowcem w rękach
-Przyniosłaś...- mruknęła na wejściu
-Nie pyskuj mi dziecko.-
-Mamo... wywróciłam się a ty sobie poszłaś dalej.-
-Na prawdę?- zerwała się z miejsca -Suknia jest cała?-
-Dzięki mamo.- mruknęła
-Daj spokój Lucy. Wiem że jesteś za twarda, byś sobie coś zrobiła po upadku.- machnęła ręką
-Suknie?- szpnęła Emily ze zdziwieniem
-Suknię na ceremonię o północy.-
Spojrzałyśmy po sobie z Emily.
-Jaką ceremonię?- wykrztusiłam
-Ja możecie o tym nie wiedzieć? Przecież to tradycja? Ah... no tak. Wampiry.- pokręciła głową -Północ jest dla wilkołaków ważna, także o tej godzinie, po ślubie, mąż ponownie oznacza swoją żonę na oczach całego stada. Wy nie macie takiej tradycji? Jak Max mógł tego niedopilnować.-
-W sumie, mamy, ale troszkę inną.- stwierdziła Emily nie patrząc na nią -Tuż przed świtem wampir pije ze swojej partnerki krew, aby pokazać wszystkim zgromadzonym, że jest jego własnością. To dla tego głównie wszyscy ludzie, którzy związali się z wampirzycami, stają się naszym gatunkiem.-
-Ale nie musicie przrmieniać Maxa, prawda?- powiedziała Lucy
Spojrzałam na Emily ze zdziwieniem.
-Nawet przez myśl mi to nie przeszło.- odezwałam się
-Ale nic mu się nie stanie?- upewniła się jego mama
-Nawet wręcz przeciwnie.- wyrwała się Emily
-Powinna więcej z nim rozmawiać o takich rzeczach.- westchnęłam -Krew wampira leczy wilkołaki, i daje im wieczną młodość. Jednak na określony okres. Zależy to od klasy danego wampira. Moja daje na co najmniej tydzień. Więc Max przyjmowałby ją co siedem dni.-
-Niesamowite.- przyznała pani Alen
-Max będzie miał 23 lata, kiedy ja dobije setki? Chyba mam zawał.- przyznała Lucy
-Oczywiście to nie wchodzi w grę.- zauwarzyłam
-Czemu?- zdziwiła się
-Nie dam mu mojej krwi. Nie chce by cierpiał tak jak ja, patrząc na śmierć swoich bliskich, gdy on będzie młody i zdrowy.- usiadłam -Młode wampiry zamyka się w domu swojego twórcy, by nie zabijały się w rozpaczy i to w najgorsze sposoby. Wampiry tracą poczucie czasu, przyzwyczajają się do swojego stylu życia i jest im obojętna śmierć bliskich. Nie chcę by Max przez to cierpiał. Dlatego chce, żeby Max mnie przemienił. Wtedy stracę swoją moc.-
-A wtedy nie obrócisz się w proch i nie rozsypiesz na tysiące kawałeczków?- rzuciła Lucy, przez co została skarcona przez matkę
-Nie mów, że wierzysz w te głupie podania.- jęknęłam -Kiedy wampie przemienia człowieka, wstrzykuje mu do żył jad. Działa to jak taki super lek, który spowalnia funkcje życiowe człowieka. Wilkołaczy ,,jad" jest przeciwieństwem wampirzego. On przyśpiesza rozwój tkanek, dzięki czemu wilkołaki mają swoje określone zdolności. Więc wampiryzm jest antybiotykiem na wilkołaczyzm i odwrotnie. Więc, gdy Max mnie przemieni, stanę się znów człowiekiem.-
-Skąt to wiesz?-
-Cenobia czyta dużo książek naukowych i to w sumie ona odkryła, że można się wyleczyć z takiego czegoś jak wampiryzm, czy likantropia.- odezwała się Emily
-Nie przesadzaj. To było oczywiste. Wystarczy czytać dzieła Aleksandra Widle, likantropicznego naukowca, a wszystko się rozjaśni.- wzruszyłam ramionami
Zapadła cisza.
-O matko!- wykrzyknęła Emily -Szybko, bo się spóźnimy na ślub!- wskazała na zegar
-A no tak!- wykrzyknęła mama Maxa -Szybko! Później dokończymy.-
Pociągnęła mnie za rękaw, i pognałyśmy na tych wielkich obcasach do czarnej limuzyny, stojącej przed domem rodzinnym Maxa.
Tak, Max pojechał przedemną.
Nie, nie ma szans by mnie zobaczył przed uroczystością.
Pędem ruszyliśmy samochodem. Po nie całych 20 minutach zobaczyłyśmy ścieszkę obsypaną białymi różami, przez którą miałam przejść aby dostać się na mój ślub, a mi śniadanie zaczęło się cofać do gardła.
-Ej... wracajmy, co? Zobaczyłyśmy ładne drzewka w parku. Czas do domu.- powiedziałam drżącym głosem
-Nie bądź śmieszna. Nie ztchórzysz teraz.- zbeształa mnie Emily
-Czemu nie? To bardzo dobry moment.-
-Mam ochotę cię uderzyć, ale zniszczę ci fryzurę.- warknęła
-Śniadanie mi się cofa.- złapałam się za usta
-Żygniesz, a cię zabiję. Jak to możliwe, że byłaś księżną? Chyba nie powiesz mi, że zachowywałaś się tak za każdym razem.-
-To nie powiem.- spojrzałam na białą ścieżkę, która prowadziła do miejsca mojego ośmieszenia i klęski
Słyszałam jak Em wzdycha. Wysiadła i obeszła limuzynę. Otworzyła mi drzwi i podała rękę.
-Zapraszam.- powiedziała
Zamknęła moją drżącą dłoń w uścisku i, dosłownie, wyszarpała mnie z siedzenia.
Z walącym sercem stanęłam prosto i z przerażeniem patrzyłam na druhny, czyli Lily, Lucy, Em, Evę i jakąś dziewczynę, której nie znam.
-Nareszcie jesteś.- pani Eva podbiegła do mnie
-Boje się.- jęknęłam -Kolana mi drżą.-
-Wszystko będzie dobrze.- uspokojała mnie
-Nie. Napewno zemdleje, albo zwymiotuje, albo się przewrócę. Albo zwymiotuje, przez co się przewrócę, uderzę głową o posadzkę i zemdleje.- schowałam twarz w dłoniach
-Nie takiego się nie stanie, moja droga. Po prostu skup się na Maxie, a wszystko inne ułoży się samo.-
-Okej.- odeszła ode mnie, a na jej miejsce weszła Lily, która podała mi bukiet krwisto, czerwonych róż -Skup się na Maxie. Skup się na Maxie. Skup się na Maxie. Nie dam rady. Zrobie z siebie pośmiewisko.- jęknęłam
Już było za późno na ucieczkę, bo czterech mężczyzn ubranych w białe garnitury z niebieskimi krawatami (drużby Maxa) wyszli zza drzew aby dołączyć do moich druchn, które miały piękne niebieskie suknie.
-Zaraz na prawdę zwymiotuje.- pochyliłam się łapiąc za brzuch -Mogłaś Em mocniej ścisnąć ten gorset. Mówiłam ci, że to mnie uspokaja.-
-Jak chcesz możemy to teraz zrobić.- zaproponowała
-Jakbyśmy miały jeszcze czas...- westchnęłam -Dajcie mi chwile. Zaraz się uspokoje.
Spokojnie Cenobio, jak zawsze.
Odetchnęłam głęboko i rozluźniłam się. Przybrałam dostojny wyraz twarzy. Ruszyłam przed siebie. Żołądek znów zaczął mi się buntować.
-Ma ktoś wodę.- szepnęłam błagalnym tonem
-Ja- powiedział szofer, który jeszcze nie odjechał, wyciągając butelkę czystej wody
Patrzyłam na nią jak na jakieś bóstwo.
-Nie!- krzyknęła Em -Niech pan to odłoży. Po tym na pewno będzie żygała jak kot. Jak myślicie, czemu ja nie pozwoliłam jej dzisiaj nic zjeść!? Ludzie trochę współpracy!- wyrzuciła ręce w górę
-Dobra. Nie ważne.- westchnęłam
Teraz mi się uda. Ruszaj Cenobio. Dasz radę. To tylko ślub. Przecież go kochasz. Związujesz się z nim ledwie na całe życie. Dasz radę. Ruszaj.
Pierwszy krok był najtrudniejszy. Z każdym kolejnym (mimo iż nogi mi drżały) szło mi się jakoś lepiej, ale wydawało się, że słońce coraz mocniej grzeje. Suknia ciągnęła się po drodze zbierając za sobą płatki róż. Byłam świadoma każdego szelestu, który zaistniał w tym parku, tak bardzo, że mogłam je policzyć. Drużka gwałtownie skręcała. Zdawałam sobie sprawę, że kiedy skręce już nie będzie odwrotu.
Dasz radę. Dasz radę. Dasz radę. Dasz radę. Nie, nie dam rady.
Odwróciłam się i ujrzałam wściekłą twarz Emily. Uśmiechnęłam się i znów skierowałam się do przodu.
~Dawaj kobieto! Ce-no-bia, Ce-no-bia.~
Przez ciebie jeszcze bardziej się stresuje. Kiedy skręciłam na tej durnej drużce, dostałam olśnienia, a jednocześnie pragnęłam uciec.
W wystroju przewarzała biel i czerwień. Piękna biała atlanka stała na przeciwko białych ławek zapełnionych zaproszonymi na ślub, a sama w sobie była obwieszona czerwonymi kwiatami. Na drzewach porozwieszane były ozdoby, oczywiście, w kolorach bieli i czerwieni. Orkiestra ubrana w czerwone garnitury z białymi muchami grała na skrzypcach, wiolonczelach i saksofonach piękną muzykę, od której chciało zapaść się w niczym niezmąconą biel. Jestem pewna, że gdzieś była ustawiona maszyna do baniek mydlanych, gdyż przeźroczyste kule latały w powietrzu mieniąc się różnymi kolorami. Gdzieniegdzie małe płatki kwiatów latały lekkim podmuchem wiatru.
Wszystko było jak z bajki. Tylko ja do niej nie pasowałam.
No bo... krwiożercza wampirzyca, biorąca ślub z najprzystojniejszym wilkołakiem na ziemi, z tendencją do publicznych wymiotów i nagłych omdleń jest idealną partią dla księcia z bajki, którym jest Max.
Goście, ubrani w piękne suknie i wyniosłe garnitury patrzyli na mnie, i tylko na mnie. Nie wiedziałam czy się śmieć, czy może płakać.
Gdy spojrzałam przed siebie, ponownie na altankę, moja twarz rozpromieniła się. Max stał tam taki piękny i seksowny.
Od razu skarciłam się za te bluźniercze myśli, w obecności kapłana.
Stał w białym garniturze, i czerwonym krawacie. Wosy, zazwyczaj lekko potargane, miał teraz starannie poukładane i jestem pewna, że miał więcej lakieru we włosach niż ja. Albo gumy. Patrzył na mnie swoimi piwnymi oczami, a ja chciałam do niego pobiec i uściskać.
Przez ostatnie dwa tygodnie tak za nim tęskniłam, że myślałam, iż uschnę.
A teraz?
Teraz stał tak lekko się uśmiechając i mieżąc mnie wzrokiem z błyskiem w oczach.
A ja?
Ja tumiąc wszystkie szalejące we mnie uczucia szłam przed siebie pewnym krokiem, choć ręce mi drżały niemiłosiernie. I byłam pewna, że każdy najmniejszy skrawek mojego ciała się pocił. Dobrze, że miałam rękawiczki na rękach. To trochę stłumi wilgoć potu.
Doszłam do altanki.
Max podał mi dłoń, by mi pomóc wspiąć się po schodach.
Myślałam że zaraz padne na zawał. Jego twarz wyglądała pięknie w świetle słńca.
Chwyciłam jego rękę i wspięłam się po schodkach. Spojrzałam na Maxa i nieodrywałam wzroku od jego oczu. Totalnie zatraciłam się w tych piwnych tęczówkach. Nie wiem jak zorientowałam się co gdzie mówić. Nim się obejrzałam ceremonia była skończona. Max wyciągną do mnie łokieć a ja miałam ochotę się na niego rzucić...
Zamiast tego złapałam go pod rękę.
Zeszliśmy spokojnym krokiem na ścieżkę usłaną różami.
Każdy skrawek mego ciała krzyczał:
,,Jesteś jego żoną!"
,,Pani Alen."
,,Koniec ceremonii!"
,,Możesz przestać się pocić!"
,,Rzuć się na niego!"
,,Cierpliwości."
,,Czekolada lepiej smakuje, gdy dłużej się na nią czeka."
,,Jebać czekoladę!"
,,Chyba Maxa"
CZYTASZ
Chcę Cię Tylko Kochać.
VampirosOn: Poczułem przepiękny zapach. Podążyłem za nim. Weszłem przez wielkie drewniane drzwi prowadzące do gabinetu mojego Alfy. A tam siedziała ona. Siedziała do mnie tyłem, ale i tak wiedziałem, że to ona. Alfa spojrzał na mnie groźnie. -Max wyjdź.- ry...