15. Budapeszt

53 5 2
                                    

Mateusz upadł na kolana oddając honor ziemi po której dane mu jest podróżować, nabrał w płuca jak najwięcej powietrza w którym czuł jeden zapach. - Zapach wolności. - Tylko ta wolność była obca, czuł pełna swobodę ale jednak za plecami pozostawił uciemiężonych przyjaciół którzy również pragnęli tej wolności lecz we własnym kraju nie na obczyźnie. Zmęczenie oraz chłód zaczęło zwyciężać z silną wolę Mateusza, ruszył więc przed siebie aby dotrzeć do jakiejkolwiek miejscowości nim całkowicie opadnie z sił. Nie miał pojęcia dokąd zmierza wiedział jedynie, że jezioro jest w Słowacji i tam należy się udać, Bartek nie udzielił mu żadnych innych wskazówek być może przez jego brak wiedzy w danym regionie lub po prostu zapomnienie. Szedł tak wzdłuż wybrzeża aż ujrzał w ciemnościach migoczące światło które oznaczało bliskość osad ludzkich, chyba ostatnia dawka adrenaliny uderzyła do jego mięśni zmuszając go do ostatniego już dziś wysiłku. Mokry i zziębnięty szedł jak najszybciej potrafił pokonując nie mały dystans aż dotarł pod drzwi domostwa. Uderzył trzy razy pięścią w drzwi ledwo stał na prostych nogach gdy otworzył mu gospodarz wykrztusił z siebie tylko kilka słów - Polak pomocy proszę. - Po czym upadł na ziemię tracąc przytomność. Upadł prosto w ramiona mężczyzny w średnim wieku, błyskawicznie krzyknął do żony aby podłożyła do pieca. Ta jednak nie rozumiała o co chodzi jej mężowi i podeszła sprawdzić co się dzieje, Przestraszyła się widząc jak jej partner niesie jakiegoś młodzieńca w którym nie było nawet grama ducha.
- Mŕtvy? (żyje?)
- Áno. Pomôžte mi! (Tak.pomóż mi) - małżeństwo zaniosło biedaka obok kominka przy którym wcześniej siedzieli aby go ogrzać. Mężczyzna błyskawicznie rozebrał go z mokrych ubrań i odkrył ciepłym kocem aby zapobiec wyziębieniu. Ta noc przyniosła imigrantowi szczęście, udało mu się bez najmniejszych problemów opuścić Polskę oraz trafić w dobre ręce będąc w ogromnej potrzebie. Obudził się w zupełnie nieznanym mu miejscu czując ogromne zakwasy po nocnym wysiłku, oglądał zadbany dom jaki w jego kraju nie sposób napotkać. Wstał i zauważył swoją nagość lecz wokół nie było jego odzieży w której podróżował. Nie wiedział co robić a jeszcze usłyszał głos własnego żołądka oznajmiający jego pustkę. Wtedy do pomieszczenia weszła córka gospodarzy ubrana w białą długą sukienkę w czerwone oraz żółte kwiaty, na głowie miała wianek co zdziwiło Mateusza gdyż ten zwyczaj już zaginął a moda również się dawno skończyła. Obdarowała go ciepłym uśmiechem jednocześnie bawiąc się swymi hebanowymi włosami. Widok ślicznej dziewczyny uniemożliwił jakiegokolwiek wysłowienie się chłopaka przez co z jego ust dobywał się jedynie bełkot. Dziewczyna przyniosła śniadanie i postawiła obok odkrytego w koc gościa. Wtedy młodzieńcowi udało się wymówić pierwsze słowa. - Dziękuję za opiekę - dziewczyna jednak zaśmiała się radośnie podając mu dłoń w geście powitalnym. - Ania, znam twój język, uczyłam się w twoim kraju. - Mateusz był pewien że z nikim nie będzie potrafił się porozumieć lecz przekorny los wpisał na jego drodze to niebiańskie stworzenie. - A możesz mi powiedzieć gdzie jest moje ubranie? Zimno mi.
- Ach tak zapomniałam, już przenoszę. - Pobiegła w podskokach do sąsiedniego pomieszczenia odprowadzana wzrokiem przez chłopaka. Po momencie wróciła przynosząc świeżą odzież na której nie było widać śladu przebytej drogi. Mateusz od razu zaczął się ubierać co zawstydziło jego towarzyszkę, odwróciła się do niego plecami z wielkimi rumieńcami na twarzy. - Skąd Pan przybywa? - Chłopak już w pełni ubrany roześmiał się. - Używasz wyszukanego języka, jak się domyślasz jestem z Polski i podróżuje do Budapesztu. - Nim dziewczyna zaczęła bardziej dopytywać się szczegółów o życiu podróżynika wszedł jej ojciec karząc jej opuścić pomieszczenie. Podszedł do Mateusza przekazując mu broń której w ubraniu nie było, chłopak grzecznie skinął głową i odebrał swoją własność. Ponadto wręczył mu jeszcze dwieście euro gdyż polska waluta była to całkowicie bezwartościowa, to miało mu pomóc w rozporządzeniu nowego rozdziału podróży. Opuścił dom z błogosławieństwem jego mieszkańców ruszając na przystanek autobusowy skąd miał dostać się do Bratysławy stolicy kraju. Obserwował okoliczne domostwa niczym nie przypominające tych w Polsce, one po prostu wyglądały normalnie tak jak je zapamiętał będąc dzieckiem. Na przystanku stało kilkoro ludzi nie zwracajacych całkowicie uwagi na podróżnika, zauważyli go dopiero gdy kupował bilet wymawiając cel podróży - Bratysława - Zwrócił wówczas na niego wzrok niemal cały autobus, wszyscy się domyślali skąd przybył nieznajomy lecz nic nikt nie powiedział a Mateusz zajął miejsce na tyle pojazdu. Czuł na sobie oczy tłumu lecz zachował spokój i obojętność wobec tego, wiedział że jest bezpieczny i nic nie może mu się stać w suwerennym państwie. W drodze podziwiał jak rozwinął się świat, którego nie dotknęła niewidzialna ręką losu, kolorowe budynki z bujnymi ogrodami pełnymi bawiących się dzieci.

Bratysława przypominała mu dawną Warszawę, ogromne miasto tętniło życiem bez ciemnego fatum czyhającego w cieniu. Dworzec autobusowy był pełen podróżujących w różne strony państwa, Mateusz musiał znaleźć transportu do stolicy Węgier najlepiej bezpośredni. Jak zawsze położył swe zaufanie w liniach kolejowych lecz pojawił się problem komunikacji, język naszego południowego sąsiada jest podobny do ojczystego więc bariera powinna nie być zbyt szczelna. Zaczepił mężczyznę w średnim wieku aby zapytać go o drogę, wytłumaczył mu drogę lecz w tak szybkim tempie, że chłopak nic nie zrozumiał. Dopiero starszy człowiek wytłumaczył dość zrozumiale całą trasę. - Ty tam... - wskazując drogę na wprost między starymi budynkami. - Do... - ułożył ręce w krzyż imitując skrzyżowanie ulic. - Tam ty ... - Wskazał lewą rękę. - Ty tam jest... - Wskazując prawą rękę oznajmiając cel. Nietypowa konwersacja wywołała uśmiech na twarzach obojga mężczyzn, z boku zapewne wyglądało to niczym rozmowa z kabaretu. Owoce szybko zostały zebrane a Mateusz pojawił się na dworcu, z tego co zrozumiał najbliższy pociąg do stolicy Węgier będzie dopiero o przed dwudziestą a jest zaledwie osiemnasta. Miał Czas aby rozejrzeć się jak wszystko się zmieniło, usiadł na ławeczce odprowadzając wzrokiem wszystkie pojazdy. Zapadł lekki zmrok a powietrze stawało się chłodne gdy przyjechał jego pojazd, zajął miejsce i czekał na ostatniej prostej podróży. Charakterystyczny dziwiek oznaczałzamknięcie drzwi i odjazd pociągu, w oknach powoli znikała wielka Bratysława odsłaniając wielkie pola i pomniejsze miasteczka. W przedziale było mnóstwo Słowaków którzy podróżowali w kierunku zachodniej granicy swego kraju lub do samego końca trasy. Komfort jazdy był dużo większy niż w Polsce, duża ilość miejsca, cisza oraz klimatyzacja przypominała dawne czasy.

Przejazd przez granicę odbył się bez jakiejkolwiek kontroli, ten plus strefy Schengen umożliwił dotarcie do Budapesztu przed wieczorem. Po opuszczeniu pociągu uderzyła Mateusza fala całkowitej bezradności, niezrozumiałe napisy na tablicach, ludzie wymawiając słowa całkowicie mu nie znane sprawiały wielkie przygnębienie i poczucie samotności w obcym mieście. Dotarł do celu, ale co dalej? Dokąd miał się udać? Kogo poprosić o pomoc? Nawet nie wiedział jak powiedzieć polak czy Polska. Jednak ten problem rozwiązała interaktywna tablica z dostępem do internetu, "wujek Google " jest jak zawsze nie zastąpiony błyskawicznie przetłumaczył prostą frazę "Jestem z Polski, pomocy. " gdyż dokładność tłumaczenia zawsze była nie zbyt dokładna. W języku naszych odwiecznych braci brzmiało to w ten sposób " Én vagyok a lengyel, segít. " nim nauczył się to wymawiać łamiąc przy tym kilkakrotnie język nie wspominając o licznych wulgaryzmach pod nosem zeszło się dobre dziesięć minut.
- Teraz zaczynamy zabawę! - Powiedział sam do siebie uśmiechając się głupio. Wiedział co musi teraz zrobić, chodzić i mówić i mówić aż znajdzie kogoś kto będzie chciał pomóc. Jak planował tak zrobił ruszył w tłum co chwile zaczepiając ludzi na ulicy wyklepaną frazą.
- Én vagyok a lengyel segít.
- Én vagyok a lengyel segít.
...
...
Nikt nie reagował na jego nawoływanie bał się czy może ta wieczna przyjaźń jest nieco naciągana, jednak nie chciał w to uwierzyć, ruszył nieco dalej od dworca gdzie być może był zabiegany korporacyjny tłum myślący jedynie o gotówce.
Dotarł w ten sposób na jakieś osiedle tam ujrzał chłopaka w podobnym do niego wieku z flagą Węgier na klatce piersiowej. To musiał być dar z niebios, podszedł do niego i ponownie powiedział znaną mu już dobrze wypowiedź - Én vagyok a lengyel segít. Chłopak uniósł na niego wzrok jakby nie usłyszał co Mateusz powiedział dlatego też powtórzył. - Én vagyok a lengyel segít. Wtedy młodzieniec podniósł się i uściskał go mocno mówiąc - Lengyel, Magyar - két jó barát. Mateusz niczego nie zrozumiał odebrał to jedynie za przyjazny gest. Wskazał na siebie dłoń prowizoryczne przedstawiając się - Mateusz. - Natomiast mieszkaniec powtórzył jego gest - Béla - obaj panowie patrzyli na siebie jak na kuzyna którego nie widzieli wiele lat.

Czarne Stada Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz