Szliśmy już dobre pół godziny i chociaż długo wypytywałam Luke'a o cel naszej wyprawy, nie podał mi odpowiedzi jakiej oczekiwałam. Już nie szliśmy za rękę. W momencie, w którym ją wziął poczułam dziwny chłód i pustkę. Mój nastrój również nieco się pogorszył i do tego czasu byłam pochmurna. Zauważyłam w ciągu ostatnich dni, że dosyć łatwo zmieniają się moje emocje. Potrafię być rozentuzjazmowana i radosna, a parę minut później – cicha i pochmurna. Przynajmniej nie odczuwam już tak często złości, raczej zagubienie.
Mimo to, moje zawiedzenie z tej przyczyny, że nie chciał mi powiedzieć dokąd idziemy, stopniowo zamieniało się w rozdrażnienie i irytację. Przecież los świata ma być w moich rękach, a on nie chce mi zdradzić jakiegoś idiotycznego miejsca! Coś mi się chyba należy, prawda? Nie znoszę, wprost nienawidzę, gdy coś dzieje się nie po mojej myśli albo kiedy ktoś nie odpowiada jasno na moje pytania. Jestem prostym człowiekiem, ale też nie jakimś rozwydrzonym i rozkapryszonym bachorem, tak?
Miałam zaciśnięte zęby i ręce w pięściach. Musiało to zapewne wyglądać komicznie, ale nie przejmowałam się tym i starałam się unormować mój oddech oraz się uspokoić. Do czasu. Szliśmy z Lukiem oddaleni od siebie jakiś metr, może dwa, gdy w pewnym momencie zatrzymał się i spojrzał na mnie, po czym próbował stłumić śmiech, ale niezbyt mu się to udawało.
- I czego się śmiejesz? – wrednie zapytałam czując, że zaraz moja cierpliwość się skończy i dosłownie wybuchnę.
- Śmiesznie wyglądasz kiedy się złościsz – odpowiedział nadal się śmiejąc. Taa, tak jak myślałam. Faktycznie wyglądam komicznie. Przynajmniej umiem siebie obiektywnie ocenić.
Spojrzałam na niego wzrokiem, który powinien go zabić moimi umiejętnościami strzelania laserami z oczu, których nie miałam. Widocznie mi się nie udało, bo Luke nie wytrzymał ze śmiechu i już nawet nie próbował go tłumić.
Naprawdę był przystojny gdy śmiech widniał na jego twarzy, dziwne że wcześniej tego nie dostrzegłam. Nie uśmiechał się dużo. Rose! O czym ty myślisz?! Przecież jesteś na niego zła!
Niestety, moje ciało odmówiło współpracy rozumowi i także zaczęłam się śmiać sama z siebie. Furia dała całkowity upust pozytywnym emocjom. Śmialiśmy się tak głośno, że ludzie zaczęli powoli wychylać głowy zza okien. Gdy Luke też to zauważył, szybko do mnie podbiegł i zaczął, sam nadal się śmiejąc, pchać mnie w stronę jakiegoś opuszczonego magazynu, za którym były same pustki.
Schowaliśmy się za nim próbując opanować resztki śmiechu.
- Dlaczego zabrałeś mnie za ten magazyn? – zapytałam troszkę się jeszcze śmiejąc.
- Ciągle zadajesz same pytania – teatralnie westchnął, jakby miał mnie już dość. – Może lepiej, żebyśmy wśród ludzi nie uchodzili za ułomnych nastolatków, którzy zaczynają się psychopatycznie śmiać na środku drogi – powiedział i znowu zaczął się śmiać.
- Idziemy dalej? – zapytałam, gdy już całkowicie się uspokoiliśmy.
Luke przytaknął i wyciągnął do mnie rękę. Ujęłam ją uśmiechając się promiennie i znowu przeszły moje ciało przyjemne iskierki. Nasze pozytywne emocje były bardzo silne, szczególnie połączone razem.
Gdy szliśmy naprzód, za nami wszystko nabierało kolorów i zaczynało lśnić. Jeszcze lepsze w tym było to, że kolory te nie znikały. Utrzymywały się na domach i trawie, aż zniknęły nam z pola widzenia. Jeszcze bardziej się z tego powodu ucieszyłam. Zwiędłe, brązowe drzewa w ciągu kilku sekund obrastały żywo zielonymi liśćmi mieniącymi się jak cała reszta. Nawet słońce wyszło zza chmur. Wszystko wydawało się idealne. Uwielbiałam te nieliczne momenty. Miałam ochotę wyjąć słoik i schować ten moment w nim, a potem gdy będę miała zły humor, wyciągnąć go i owiać się tym przyjemnym powietrzem. Słońce grzało, a wiatr rozwiewał moje włosy.
Przed nami rozpościerał się całkiem nowocześnie urządzony z zewnątrz budynek. Był jednak nadal szary, a nasza moc nie mogła go ożywić. Zatrzymała się na trawie wokół obiektu i nie szła dalej. Miałam ogromną ochotę nadać mu kolorów. Rozejrzałam się i skumulowałam w sobie wszystkie emocje które w tym momencie odczuwałam. Wyciągnęłam ręce przed siebie i poczułam jak energia przepływa przez nie aż do koniuszków palców jakby czekała na uwolnienie. Zamachnęłam się i zaczęłam powoli piąć się swoimi rękoma wzwyż. Gdy dostrzegłam, że budynek zaczyna nabierać kolorów, obudziła się we mnie jeszcze większa radość i czułam, że zaraz mnie rozniesie. Budynek był wysoki, a ja pięłam się swoimi rękami coraz wyżej i wyżej. W końcu kolor dotarł do końca wieżowca, a ja dumna i wyczerpana podparłam się rekami na biodrach i podziwiałam swoje dzieło.
Gdy rozejrzałam się wokół, spostrzegłam że Luke stoi trzy metry ode mnie z szeroko otwartymi oczyma i buzią. Oprócz niego gromadka ludzi z pobliskich domów zebrała się za mną i co chwila patrzeli a to na apartament, a to na mnie. Dochodziło ich więcej. Tłum stale się powiększał. Z okien wieżowca również wychylali się jacyś ludzie i oniemiali wywiercali swoimi spojrzeniami we mnie dziurę.
Po długiej chwili Luke postanowił się odezwać:
- J-j-jak-jak t-ty to z-zro-zrobiłaś? – zapytał nadal z szeroko otwartymi oczyma.
∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞
Wiem, że nie lubicie gdy przerywa się rozdział w takich miejscach, ale cóż... Trzeba jakoś zmotywować was do czytania ;D (chociaż jak sama czytam jakąś książkę i ktoś przerwie w takim momencie, to mam ochotę rozerwać go na kawałki, ale z drugiej strony nie, bo przecież ktoś musi dokończyć książkę xD)
Nie martwcie się, postaram się dodać następny rozdział w sobotę ;)
Mam nadzieję, że książka się wam podoba, możecie zostawić po sobie ślad w postaci gwiazdki lub komentarza :)
Dziękuję za wszystkie wyświetlenia i gwiazdki pod poprzednim rozdziałem, kocham was ;*
CZYTASZ
Jedyna [ZAKOŃCZONE]
FantasyHej, nazywam się Rose. Rose Wood. Dziś są moje czternaste urodziny. Dzień jak co dzień? Nie tym razem. Bo właśnie tego dnia z Rose dzieje się coś dziwnego, a jakby było jej mało problemów, to okazuje się że zaginęła jej mama. Co stało się z jej rod...