16

88 11 0
                                        

- Nie umieraj... Proszę. Nie rób mi tego... Zostań ze mną. Spędziliśmy tyle pięknych chwil. Byłeś idealny... I-i-idealny... – teraz nie dbałam już o to, że niedźwiedź słysząc mój płacz może zawrócić i mnie pożreć. Nie obchodziło mnie to. Moje łzy spływały kaskadami po twarzy.

Płakałam z mojej bezradności. Gdybym tylko podczas ucieczki go zostawiła... Dobrze, że by mnie schwytali. Zasługiwałam na to. Teraz to on musi cierpieć przez to, że mnie tam nie zostawił.

Objęłam go. Moje łzy spływały długim torem. Zaczynając od karku, potem spływały po jego chorej ręce i... właśnie. Gdzie leciały potem? Odsunęłam się lekko i przyjrzałam się jednej kropli spływającej właśnie po jego ramieniu. Potem wlatywała do rany i... zanikała.

Odeszłam od Luke'a i spojrzałam na niego. Krew miał już tylko we włosach i trochę na twarzy. Cała reszta jego ciała wraz z ubraniami została... obmyta przez moje łzy? Przecież to tak żałośnie brzmi... A jednak.

Nie przestawałam płakać.

I w tym momencie stało się coś niebywałego. Możecie powiedzieć, że rzeczy, które zdarzyły się niedawno są niebywałe. Może i są, ale to, co zdarzyło się teraz, nie jest nawet w najmniejszym stopniu porównywalne do wcześniejszych zdarzeń. Nawet w najmniejszym stopniu.

Łzy, które zanikały w jego ranie nagle zaczęły ją... zasklepiać. Na początku byłam pewna, że z tej żałości i bólu mam zwidy, ale to była prawda. Po prostu miejsce, w którym wcześniej widniał kawałek kości, teraz się złączyło i nie widać po nim najmniejszego śladu. Stałam nieruchomo. Po prostu to tak mnie zaskoczyło, że nie miałam bladego pojęcia co zrobić.

Wpadłam na pewien pomysł. Wzięłam w ręce jego dłoń i płakałam dalej sprawiając, aby łzy spływały idealnie na draśnięcie. Tak jak się podziewałam, rany po chwili już nie było.

Jednak Luke jak dotąd ani razu się nie poruszył, oddechu również nie słyszałam. Sprawdziłam puls – brak. Dlatego teraz zaczęłam płakać jeszcze bardziej. Powoli zaczynało do mnie docierać że straciłam go bezpowrotnie. Tak bardzo chciałabym zamienić się z nim miejscami...

- Oh Luke... Proszę, nie odchodź... J-ja... Ty mi się podobasz, wiesz? Zawsze chciałam...

- Mówisz że ci się podobam? – jeszcze lekko zachrypniętym głosem po długiej chwili odezwał się mój towarzysz. Odskoczyłam od niego jak oparzona i szeroko otworzyłam buzię. Kiedy uświadomiłam sobie co się stało, od razu ją zamknęłam, a moją twarz z góry do dołu oblał czerwony rumieniec. Wyglądałam jak burak.

Bez wahania do niego podbiegłam i mocno przytuliłam. Odwzajemnił uścisk, a ja położyłam głowę w zagłębienie między jego szyją, a ramieniem.

- Ty mi też – szepnął mi do ucha, a ja znowu się zarumieniłam. Pocałowałam go w policzek, a on się uśmiechnął.

- Więc może teraz wyjaśnisz mi jak prawie doprowadziłeś się do śmierci? – zapytałam go, chociaż w większości znałam odpowiedź na to pytanie.

- Więc wyobraź sobie, że byłem tak wspaniałomyślny, że po obudzeniu się postanowiłem iść szukać dla nas jedzenia. Kiedy miałem go już wystarczająco dużo, można powiedzieć że troszkę się zgubiłem. Podczas szukania drogi zaatakował mnie niedźwiedź, który z tego co wiem dorwał się potem również do ciebie. Zrobił mi te dwie szramy, a potem doczołgałem się jakoś tutaj. Resztę znasz.

- Wniosek? Nie oddalamy się od siebie – podsumowałam śmiejąc się.

- Jestem jak najbardziej za – zabawnie poruszył brwiami i również zaczął się śmiać.

Razem stwierdziliśmy później, że ruszanie w dalszą drogę z kurującym się Lukiem i wiążące się z opuszczeniem naszej dosyć dobrej kryjówki jest zupełnie bez sensu, przynajmniej do dnia jutrzejszego. Tak więc dzisiaj również nocujemy tutaj, a kontynuujemy wyprawę od jutra z rana.

Zanim poszliśmy spać, zjedliśmy około połowę naszych zapasów zebranych przez Luke'a, a resztę zostawiliśmy na później.

- Równie dobrze mogliśmy zwędzić tamtemu facetowi oprócz butelki wody cały plecaczek, a i tak zorientowałby się najpóźniej dzisiaj – zauważył Luke, ponieważ aktualnie nie mieliśmy gdzie schować pożywienia. No cóż, będziemy się tym martwić jutro.

Po zmierzchu poszliśmy spać i obydwoje zasnęliśmy w mgnieniu oka. Po tym, co każdy z nas przeżył dzisiejszego dnia byliśmy naprawdę wykończeni. Ja szczególnie, ponieważ w pewnym sensie ,,uzdrawiając" mojego towarzysza, wykorzystałam sporo energii, a najlepiej regeneruję ją przez sen.

Zasnęłam z uśmiechem na ustach. Tyle mi się dzisiaj udało! Prawie już przyswoiłam sobie wiadomość o tym, że Luke umrze, a tu proszę... Taka pozytywna niespodzianka. Tak bardzo cieszę się, że on żyje... Co bym bez niego zrobiła?

∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞

Dzisiaj trochę krótszy rozdział, ale to dlatego że ostatni był dosyć długi. Także dzisiaj 700+ słów. 

Przepraszam w ogóle za ten rozdział, ale miał mieć on taki charakter łagodzący. Wszystko na razie musi być ok, żeby potem dalej mogło się plątać... Logika autorki, nie polecam ;D

Także trzymajcie kciuki, żeby następny rozdział był lepszy ;)

Pozdrawiam wszystkich czytelników, dziękuję za gwiazdki i komentarze.

Jeśli tu jesteś, zostaw coś po sobie :)

Następny rozdział we wtorek o godz. 22, pamiętajcie ;)

Jedyna [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz