Jechałam bardzo długo i nie mogłam uwierzyć, że mieszkańcy wioski zdążyli w takim czasie pokonać taki szmat drogi. To było niemożliwe. Nie poddawałam się jednak, tylko jechałam dalej bez odpoczynku. Dostatecznie wyspałam się, gdy grupa z Lukiem na czele znikła mi z oczu w lesie...
Niestety koń nie był tak wytrzymały jak ja i poruszał się coraz wolniej, chociaż robił co mógł by utrzymać tempo. Bardzo było mi go żal i nie potrafiłam na to patrzeć, więc ostatecznie z niego zsiadłam, zdjęłam mu siodło i resztę rzeczy, które potrzebne są do jazdy konno i puściłam go wolno. Zarżał ucieszony i potruchtał w drugą stronę.
Szłam dalej prosto przed siebie, a ich nadal nie było widać. Stwierdziłam, że nie będę ich szukać, tylko pójdę do tej całej królowej, nie ważne czy tam będą czy nie, i ją załatwię. Hm... Niby łatwiej powiedzieć, trudniej zrobić, ale dam radę. Tak myślę.
Był już środek nocy i było bardzo zimno. Stwierdziłam, że dalsze tułanie się nie ma sensu, bo i tak nie widzę drogi. Skręciłam w prawo i weszłam do lasu. Bałam się zagłębiać bardziej w głąb niego, ale na szczęście po paru krokach wybrałam odpowiednie drzewo do przenocowania. Tym razem postarałam się tak przygotować posłanie, abym rano nie obudziła się z bólem karku. Nazbierałam dużych liści i miękkich gałązek i zrobiłam z nich co mogłam. Potem położyłam się i zasnęłam po kilkunastu minutach.
*
Obudziłam się wczesnym rankiem, słońce dopiero wschodziło. Stwierdziłam, że nie mogę marnować czasu i od razu wstałam, otrzepałam się z gałązek, liści i kory i wyszłam z lasu. Droga była wolna, nie było żadnego strażnika. Odetchnęłam z ulgą i szłam dalej.
Po pokonaniu wysokiego wzgórza w końcu dostrzegłam w dali zamek królowej. Byłam naprawdę uradowana. Teraz był już tylko kawałek, o wiele łatwiej jest iść kiedy widzisz przed sobą cel. Teraz ścieżka była bardziej zalesiona i praktycznie przez cały czas osłaniały mnie drzewa. Właściwie to było mi to na rękę, bo nikt z oddali nie mógł mnie zobaczyć.
Bolały mnie już nogi, ale w końcu dotarłam przed zamek. Dopiero teraz mogłam mu się w spokoju przyjrzeć i był on naprawdę wysoki. Do tego cały szaro-biały co nadawało mu surowy wygląd. Był wykonany minimalistyczne, bez przesadnych ozdób.
Zdążyłam podejść już pod samą bramę i... tu zaczynały się kłopoty. Jak mam wejść? Ostatnio jak tu byłam, kod wpisał strażnik a co mam zrobić teraz? Postanowiłam usiąść na jakimś pieńku lub kłodzie w lesie i dać odpocząć nogom, a jednocześnie przemyśleć sprawę.
Intensywnie się rozglądałam i nagle dostrzegłam podejrzanie ułożone gałęzie. Podeszłam w tamto miejsce, odsłoniłam je i moim oczom ukazał się dość wysoki tunel, który szedł pod murami obronnymi twierdzy. Są naprawdę sprytni... Sama bym chyba nie wpadła na podkop. No i cóż... Jak już znalazłam sposób, to chyba nie wypadałoby nie skorzystać, prawda?
Weszłam do środka i mniej więcej zasłoniłam otwór roślinami. Szłam przed siebie, a tunel wydawał się ciągnąć w nieskończoność. W końcu jednak zauważyłam jego koniec i lekko wyjrzałam na zewnątrz. Po cichu wyszłam na powierzchnię i ukazał mi się straszny widok.
To właśnie tutaj rozstrzygały się losy wioski i wszystkich ludzi związanych z królową. Wszędzie pełno było krwi i trupów. Byłam przerażona tym obrazem. Jeszcze ostatnio hol ten był tak czysty i lśniący, a teraz?
W tym pomieszczeniu pojedynczych walk rozgrywało się tylko kilka. Stąd wywnioskowałam, że główna bitwa odbywa się gdzie indziej. Ludzie obok których przechodziłam byli tak zajęci walką, że nawet mnie nie zauważyli.
Wkroczyłam do następnego pokoju i tutaj również pozostały tylko ślady po ataku. Nie chciałam iść za nimi, bo nie zamierzałam pomóc moim sojusznikom. Moje plany polegały na pokonaniu królowej, a założę się, że pozostali strażnicy starają się ją chronić, więc na pewno nie mogła być w centrum bitwy. Musiałam więc ją odnaleźć. Sama.
Wchodziłam po schodach i schodziłam z nich. Oglądałam wiele komnat, ale w żadnej nie było celu mojej wyprawy. Poszłam na samą górę, gdzie zobaczyłam jednego policjanta zakrywającego drzwi do prawdopodobnie pomieszczenia znajdującego się najwyżej na całym zamku. No tak... Jak mogłam na to nie wpaść? Obezwładniłam strażnika jednym machnięciem ręki i już chciałam otworzyć drzwi... ale jakżeby inaczej? Były zamknięte.
Byłam zdenerwowana do granic możliwości. Czy coś jeszcze zamierza stanąć mi na drodze do pokonania królowej? Zaczęła mnie ogarniać dzika żądza zabicia jej. To już nie było ludzkie. Z zewnątrz byłam jeszcze człowiekiem, jednak w środku dzikim drapieżnym zwierzęciem, które nie widziało nic poza swoim celem. Z rąk tym razem nie wystrzeliwały jakieś drobne iskierki... Teraz były to najprawdziwsze pioruny. Równie dobrze mogłabym zastąpić Zeusa na Olimpie. Moje źrenice tak się rozszerzyły, że nie było już widać tęczówki oka. Kierowała mną wyłącznie żądza mordu.
Chwyciłam za zamek do drzwi i wypaliłam go rozgrzaną do czerwoności ręką. Weszłam do komnaty i zobaczyłam ją. Stała tyłem do mnie i wyglądała przez okno. Miała jasno niebieską suknię, która sięgała do ziemi i przezroczystą i niemożliwie cienką pelerynę, która była jeszcze dłuższa od sukni. Na głowie miała koronę, która wyglądała jakby była zrobiona z lodu.
Kiedy mnie usłyszała, odwróciła się, a ja zamarłam. Cała ta żądza mordu i gniew w ciągu sekundy wyparowały, a zastąpiło je niedowierzanie. Jedno wielkie niedowierzanie i oszołomienie.
To była... moja matka.
∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞
Nie chcę niszczyć napięcia, więc w tej notatce pozdrowię tylko moją nauczycielkę od j. polskiego jeśli to czyta ;)
![](https://img.wattpad.com/cover/100729040-288-k881999.jpg)
CZYTASZ
Jedyna [ZAKOŃCZONE]
FantasyHej, nazywam się Rose. Rose Wood. Dziś są moje czternaste urodziny. Dzień jak co dzień? Nie tym razem. Bo właśnie tego dnia z Rose dzieje się coś dziwnego, a jakby było jej mało problemów, to okazuje się że zaginęła jej mama. Co stało się z jej rod...