11

100 10 0
                                    

Szliśmy już dosyć długo. Skuli nas kajdankami, więc nie mogliśmy ruszać rękoma. Powoli zaczynało się ściemniać, więc również robiło się chłodniej. Szliśmy za tym policjantem, który nas znalazł, a za nami było dwóch obcych. Ciągle byli czujni. Przez chwilę rozważałam ucieczkę, ale jak miałabym powiadomić o tym Luke'a? Kiedy raz chciałam się do niego odezwać, jeden z policjantów idących za nami kopnął mnie dosyć mocno i kazał przestać. Nie chciałam kolejny raz dostać, więc szłam posłusznie i z dumnie uniesioną głową. Przepraszam bardzo, honoru jeszcze nie straciłam!

Byliśmy już poza terenem wioski. Zaczęłam się zastanawiać dokąd nas prowadzą. Wiele do gadania niestety nie miałam, więc po prostu dostosowywałam się. A Luke? Co chwila gwizdał, nucił lub nawet śpiewał nie przejmując się tym, że idziemy w obstawie policjantów. Też starałam się przyjąć taką obojętną postawę, ale byłam zestresowana i mi się nie udawało. Zaczęły obcierać mnie kajdanki, ale nie chciałam okazywać bólu. Udało mi się przynajmniej zachować kamienny wyraz twarzy.

Po przejściu paru ładnych kilometrów zauważyłam przed nami ogromny, śnieżnobiały zamek. Miał strzeliste wieże i nie był szeroki. Piął się raczej w górę. To był ten, który widziałam gdy byłam prowadzona do wioski. Jestem o tym przekonana. Niestety nie tylko o tym. Tak samo pewna byłam również tego, że prowadzą nas do właśnie tego zamku. W pobliżu nie było absolutnie żadnych innych chatek, czy budynków. Otaczało nas jedynie gołe pole, a w oddali można było zauważyć las. I nic więcej.

Stanęliśmy przed wielkimi i wysokimi głównymi drzwiami. Jeden z policjantów podszedł do nich bliżej i nacisnął niewidoczny przycisk. Po czynności z tego miejsca wysunął się domofon z niezliczoną ilością przycisków. Mężczyzna nie zastanawiając się kliknął jeden z nich. Potem na wyświetlaczu pokazał się napis: ,,Wpisz kod". Policjant wykonał polecenie zakrywając jedną ręką to, co wpisywał, przez co nie mogliśmy tego widzieć. Po zakończeniu czynności odsunął się, a brama zaczęła się otwierać.

Weszliśmy do największego pomieszczenia, jakie w życiu widziałam. Otaczała nas nieskazitelna biel. Czułam się jak w szpitalu. Miałam wrażenie, że było tu jeszcze zimniej niż na dworze, co wydawało się być niemożliwe. Naokoło nas było pełno ozdóbek, rzeźb i obrazów. Wszystko zachowane w odcieniach szarości i lśniące, jakby było sekundę temu wypolerowane. Zagapiłam się i stanęłam na chwilę w miejscu, na co policjant idący za mną bez ostrzeżenia gwałtownie mnie popchnął tak, że prawie się wywaliłam. Spojrzałam na niego wzrokiem pełnym nienawiści, a co on zrobił? W życiu bym się tego nie spodziewała. Uderzył mnie. W policzek. Z liścia. Na początku patrzałam się na niego szeroko otartymi oczyma. Momentalnie z zaskoczenia moje emocje zmieniły się na nienawiść. Tylko mnie prowokował, wiedziałam o tym, ale nie potrafiłam powstrzymać żądzy mordu. Myślą sobie, że skoro nas wzięli, to mogą nas poniżać? Ha! Dobre sobie. Nie pozwolę na takie traktowanie.

Byłam rozgniewana w najgorszym tego słowa znaczeniu. Koniuszki moich palców świeciły na czerwono, a co parę sekund strzelały z nich iskry. Nie zwracałam na to większej uwagi. Jednak nie straciłam nadal swojej godności. Tak zadarłam głowę, że patrzałam w sufit.

Gdy przeszliśmy przez całe pomieszczenie, policjant prowadzący nas kazał nam poczekać, a sam poszedł po schodach na górę. Kiedy jego kroki ucichły, słyszeliśmy jak puka do jakichś drzwi. Potem ktoś je uchylił, a że rozmawiali głośno, to doskonale ich słyszeliśmy.

- A ty do kogo? – zapytał się inny mężczyzna.

- Mam bardzo ważną sprawę dla Pani – pewnie odpowiedział policjant.

- Jest teraz zajęta, do widz... - nie zdążył dokończyć, bo tamten mu przerwał.

- Ale to jest bardzo, bardzo ważne! Ta sprawa nie może czekać! – próbował się bronić.

- Bardzo przykro mi ci odmawiać, ale Pani jest naprawdę zajęta! – naciskał. – I nie może zrobić sobie przerwy, żegnam – zanim policjant zdążył odpowiedzieć, zatrzasnął mu drzwi.

Słyszeliśmy jak schodzi głośno tupiąc po schodach. Gdy już zszedł, posłaliśmy mu z Lukiem wredny uśmieszek. Zignorował to i ruchem ręki kazał nam iść za nim. Zacisnął ręce w pięści.

Ten zamek był jakimś labiryntem. Przechodziliśmy już nie wiadomo który korytarz, przestałam liczyć po dwudziestym. Intuicyjnie czułam, że im dalej idziemy, tym niżej jesteśmy. W końcu doszliśmy do lochów. Przechodząc przez długi hol widzieliśmy pełno osób gnijących tam. Nie mogłam na nie patrzeć. Tak im współczułam.

Ostatnie pomieszczenie z kratami przeznaczone było dla nas. Wepchnęli nas tam, a następnie zakluczyli wejście i nic nie mówiąc odeszli. Tutaj było jeszcze zimniej niż w centrum zamku. Luke się nie odzywał, tak jak ja. Usiedliśmy, każde na swojej pryczy i milczeliśmy.

∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞

Dziś krótka notatka, bo niestety nie mam za dużo czasu. 

730 słowa kochani, powiększanie rozdziałów idzie w dobrą stronę ;)

Następny rozdział będzie w Wielki Czwartek albo Wielką Sobotę (raczej w sobotę).

No i to by było na tyle. Dziękuję za kontynuowanie książki i tak dalej... za gwiazdki, wyświetlenia. Za wszystko ;*

Jedyna [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz