Rozdział 18

373 33 2
                                    

*Dwa miesiące później*

Stałem oparty o kamienną ścianę jaskini czekając na zmrok. Wzrokiem uważnie taksowałem teren poza grotą. Wiedziałem, że tuż po zmroku miał tędy przechodzić jeden z słabszych graczy i zarazem moja pierwsza ofiara. Żołądek ściskał im się z nerwów, co było ostatnimi czasy bardzo rzadkim zjawiskiem. Już jakiś czas temu zauważyłem, że coś takiego jak zdenerwowanie czy strach coraz rzadziej mnie nachodzą. Wszystko co działo się w tym świecie powoli przestawało do mnie docierać z taką siłą jak przedtem, nawet ból przy otrzymaniu rany zdawał się mniejszy...

Z westchnieniem opadłem usiadłem po turecku na ziemi miecz kładąc na kolanach. Czarne ostrze tak bardzo przypominało mi mój miecz z Aincradu, że po prostu nie mogłem nie myśleć o tamtym świcie za każdym razem gdy spojrzałem na ostrze. Nie tylko miecz był czarny, moja zbroja składająca się z obcisłych skurzanych spodni, wysokich butów, koszuli i skurzanej kurtki również w większości była czarna z niewielkim dodatkiem brązu. Twardą i niewygodną maskę już dawno zastąpił materiał zasłaniający moją twarz od nosa w dół. Włosy natomiast wiązałem rzemieniem aby nie zawadzały mi podczas walki.

Nagle do moich uszu dobiegł cichy dźwięk. Szybko zerwałem się na równe nogi i uważnie przyjrzałem ścieżce biegnącej u dołu zbocza, w którym znajdowała się grota. Słońce właśnie chyliło się ku zachodowi więc, z informacji, które zdobyłem poprzedniego dnia powinienem mieć jeszcze trochę czasu. Zmrużyłem oczy z uwagą przyglądając się światu na dole. W końcu ujrzałem postać szybkim krokiem przemierzającą drogę. Wiedziałem, że gracz, młody chłopak wyglądający na około szesnaście lat podróżuje do odległego o jeszcze dwadzieścia kilometrów miasta. W okolicy nie było potężnych potworów więc nawet nocą droga powinna być bezpieczna zwłaszcza, że w Rothardzie gracze nie walczyli ze sobą. Przekląłem cicho z irytacji spowodowanej pośpiechem tego człowieka.

Nie chcąc zwlekać już ani chwili dłużej schowałem miecz do skurzanej pochwy na plecach i ruszyłem w dół zbocza. Starałem się poruszać jak najciszej tak aby moja ofiara nie wyczuła mojej obecności. Z każdym krokiem czułem jak serce bije mi coraz mocniej a strach i niepewność nasilają się.

"Co jeśli on naprawdę zginie?"

"Co jeśli nigdy już się nie obudzi?"

"Czy zostanę mordercą?"

Te i wiele innych pytań bezustannie krążyły mi po głowie. Zniecierpliwiony przyśpieszyłem kroku, zdawałem sobie sprawę, że już nie ma odwrotu. Od tamtego momentu liczyło się tylko moje zadanie. Na ugiętych nogach zbliżałem się do drogi. Ostrożnie wysunąłem miecz i jednym susem pokonałem odległość dzielącą mnie od chłopaka.

Szybko wykonałem poziome cięcie i zaraz potem kolejne znad głowy. Nie dałem mu nawet chwili na dobycie broni. Gracz odleciał dwa metry do tyłu a na jego twarzy pojawiło się przerażenie. Widziałem, że pasek pokazujący stan jego punktów HP skurczył się tylko odrobinę. Ciemnowłosy zaczął czołgać się jak najdalej ode mnie w oczach mając przerażenie.

- Co... Kim... Czym ty jesteś? Dla... Dlaczego? - Po jego policzkach zaczęły spływać łzy. Jego przerażenie spowodowane było raczej szokiem, niż tchórzostwem. Nie spodziewał się, że zostanie zaatakowany zwłaszcza przez kogoś wyglądającego na gracza.

Westchnąłem cicho i nie odpowiedziałem na jego pytania. Moim zadaniem było stać się demonem, koszmarem z ich snów, który będzie odbierał im życia. Przyjąłem postawę i płynnym ruchem aktywowałem jedną z silniejszych technik miecza. Wystrzeliłem do przodu odbijając się na prawej nodze i wykonałem mocne cięcie znad lewego barku a później wykonałem piruet oraz przeciąłem ostrzem brzuch ofiary. Krew trysnęła brudząc mnie i chłopaka, ale ja nie zwracałem już na to uwagi.

Liczyło się tylko zadanie... Misja.

Po poziomym cięciu było następne w górę po skosie. Pasek życia skurczył się już tak, że przybrał czerwony kolor. Przeraźliwe wrzaski chłopaka słychać było pewnie w promieniu ze dwóch kilometrów.

- NIE! Ja nie chcę umierać! Błagam! NIE! - Wyciągnął przed siebie rękę chcąc zapewne ochronić się przed następnym atakiem. W jego oczach dostrzegłem obłęd i po chwili coś jeszcze... Coś co sprawiło, że miałem ochotę uciec stamtąd. Zobaczyłem czystą nienawiść skierowaną do mnie.

Zamknąłem oczy i wyprowadziłem ostatnie pchnięcie wbijając mu miecz w klatkę piersiową. Krew na nowo zalała mnie i jego brudząc wszystko do okoła. Po chwili jego ciało rozbiło się na tysiące maleńkich fragmentów, które w końcu zniknęły całkowicie.

Zmęczony nie tyle fizycznie co psychicznie osunąłem się na ziemię czując się jakbym miał zaraz zwymiotować. Od początku wiedziałem co będę musiał zrobić, ale nie wiedziałem, że tak bardzo będzie mnie to ruszało. Część mnie wiedziała, że ten chłopak obudził się właśnie w szpitalu, ale ta druga gdzieś z tyłu szeptała, że tak wcale nie musi być. Być może ten gracz właśnie zginął naprawdę i to z mojej ręki... Wątpliwości, które udało odgonić mi się na czas walki powróciły ze zdwojoną siłą.

Siedziałem w kałuży krwi jeszcze przez jakiś czas zastanawiając się jak teraz wyglądać będzie moje życie w tym świecie. Byłem pewny, że już za góra kilka dni wszyscy dowiedzą się o śmierci tego człowieka jak i kolejnych, których w między czasie zabiję. Kolejne zajmą im domysły a później wszystko stanie się jeszcze trudniejsze, ponieważ zdadzą sobie sprawę, że ktoś na nich poluje. Z ociąganiem podniosłem się z ziemi i ruszyłem w stronę jednego z bardziej niebezpiecznych expowisk. Przez minione dwa miesiące praktycznie non stop zdobywałem doświadczenie chcąc jak najszybciej dogonić innych. Udało mi się zdobyć dość doświadczenia aby moc zacząć polować na słabszych graczy, ale wiedziałem, że to wciąż za mało.

Za mało na nią...


Kolejny rozdział za nami. Mam nadzieję, że się podobał. :) Przepraszam za wszystkie ewentualne błędy i do następnego!

AsunaQ1295

SAO: RothardOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz