XXXIV

798 73 35
                                    

Michael Gordon Clifford

Leżałem na kanapie w salonie mojego domku i zajadałem się pizzą. Tak naprawdę, to odpoczywałem po wczorajszej wielkiej imprezie w domku, na której możliwe, że trochę za dużo wypiłem, a teraz męczył mnie ogromny ból głowy i odruchy wymiotne. Właściwie to nie tylko ja dziś umierałem, a cała moja grupa. No, może oprócz kilku osób. W tle leciał jakiś reality show, jednak nie głośno, żeby nikogo nie dręczyć. Właśnie miałem sięgnąć po następny kawałek mojej ulubionej pizzy, kiedy w pomieszczeniu rozległ się dzwonek od telefonu, na co wszyscy zgromadzeni odpowiedzieli niezadowolonymi jękami.

- Może ktoś to wyłączyć?! - spytałem sfrustrowany, jednak wszystkie oczy zwróciły się, nie wiedzieć czemu, w moją stronę. Rozejrzałem się po pokoju i zobaczyłem, że dźwięk wydobywa się z moich spodni. - Och, sorry.

Próbowałem wyciągnąć telefon z kieszeni, jednak nie było to łatwe, bo wciąż miałem na sobie te obcisłe rurki. Kiedy już prawie miałem telefon w ręce, to spadłem na podłogę, powodując jeszcze większy hałas. Ból głowy stał się jeszcze większy, a reszta też miała już tego dosyć, bo telefon wciąż dzwonił. Odwróciłem się na brzuch i spróbowałem wstać i o dziwo się nie wywróciłem. Poszedłem do kuchni, zamknąłem drzwi i wreszcie udało mi się wyjąć ten wciąż dzwoniąc telefon.

- Co jest?

- Michael, hej, brachu. Potrzebuję cię.

- Jeśli to jakaś misja w plenerze, to na mnie nie licz, bo zanim uda mi się wytrzeźwieć to...

- Chodzi o dziewczynę - przerwał mi.

- Za pięć minut jestem u ciebie - powiedziałem bardziej pewnie i się rozłączyłem. Wziąłem do ręki zgrzewkę wody naturalnej pół litrowej oraz kilka tabletek przeciwbólowych i zadzwoniłem do jedynej osoby, która mogła mi teraz pomóc. - Halo Ashton? Podwieziesz mnie do Caluma?

Po dziesięciu minutach i już pięciu wypitych całych butelkach, byliśmy na miejscu. Ashton miał tutaj taki swój skuter, którym często się przemieszczał. Nie mógł niestety zostać, ale może to i lepiej. Zapukałem do drzwi i wszedłem zanim ktokolwiek mi otworzył. Calum właśnie do mnie podchodził.

- Michael, miałeś być za pięć minut. Minęło dziesięć.

- Wiesz, wypiłem sporo wody, żeby wytrzeźwieć i musiałem zrobić po drodze siku. Ale mów już co się dzieje.

Zaprosił mnie schodami na dół, gdzie była pralnia, bo jedynie tam nikogo nie było. Schodzenie po schodach nie było łatwym zadaniem, jednak trzymałem się barierki i nie było tak źle. Usiedliśmy potem na ostatnich schodkach i Calum chciał jakoś zacząć. Widziałem jednak, że to jest dla niego trudne i nie wie jak zacząć.

- To co to za dziewczyna?

- Vanessa, z mojej grupy. Wczoraj się prawie pocałowaliśmy, a dzisiaj poszła na randkę z Niallem.

Właśnie zaczynałem pić ostatnią butelkę, jednak kiedy usłyszałem jego słowa, to wyplułem wszystko. 

- Przecież... jeszcze niedawno była na niego taka zła. Nie rozumiem dziewczyn  - oznajmiłem zmieszany.

- Dlatego musisz zniszczyć im tę randkę. Mam tutaj dla ciebie strój mariachi, zadzwoniłem już po kilku i będą na ciebie czekali przed lokalem. Wejdziecie tam i zaczniecie grać przy ich stoliku, a gdyby miało się cokolwiek między nimi dziać, to... masz im po prostu przeszkodzić.  - Słuchałem go z wielkim zainteresowaniem, jednak nie byłem pewien, czy wciąż jestem tak pijany, czy on serio chce odbić tę Vanessę.

- I co dalej?

- Masz po prostu zniszczyć ten wieczór i pamiętaj, nie daj się nikomu rozpoznać, bo będziesz miał kłopoty. Znaczy, będziemy.

Zgodziłem się rzecz jasna, nie miałem innego wyjścia. Calum jest moim najlepszym przyjacielem i fajnie by było, gdyby w końcu znalazł jakąś dziewczynę. Wziąłem od niego ten strój, poszedłem do jakiejś łazienki i zacząłem się przebierać. Strój był bardzo realistyczny, sam jak spojrzałem w lustro, to myślałem, że stoi w nim prawdziwy mariachi. Byłem już gotowy, jednak czegoś mi brakowało.  Schowałem moje kolorowe włosy do czapki, jednak i tak bałem się, że będą wiedzieć kim jestem. Przypatrywałem się sobie w lustrze i po chwili już wiedziałem czego mi brakowało do bycia prawdziwym hiszpańskim śpiewakiem. Poszedłem z tym problemem do Caluma, a on mi szybko pomógł i znalazł idealnie pasujące do mnie doczepiane wąsy.

Wyszedłem z domu mojego najlepszego przyjaciela i ruszyłem w stronę wyjścia z obozu. Podobno Calum zamówił mi taksówkę, żebym trafił bez problemu. Najwyraźniej wszystko szło po jego myśli.  Gdy zobaczyłem jakichś mariachi przed dyskoteką, to kazałem taksówkarzowi się zatrzymać, zapłaciłem mu i podszedłem do reszty przebranych ludzi.

- Hej, jestem... Gordon. Jesteście gotowi, aby zniszczyć ten wieczór? - spytałem uradowany. Oni spojrzeli po sobie, powiedzieli coś po hiszpańsku i zaczęli mnie bić swoimi gitarami czy ukulelami. Najwyraźniej to nie byli ci właściwi muzycy. Taksówka odjechała, telefon zapomniałem, więc zacząłem uciekać jak najdalej od tych hiszpańskich świrów. Na szczęście zgubiłem ich i mogłem już oddychać spokojnie. Stałem oparty o mur, kiedy nagle ktoś dotknął moich pleców. - Nie, błagam, zostawcie mnie, pomyliłem się, okey?

- Ehm, ty jesteś Gordon? - Otworzyłem oczy i zobaczyłem, że teraz byli to inni mariachi. Wyglądali bardziej przyjaźnie, miło i uśmiechali się do mnie.

- Tak, to ja. A wy, to wy?

- My to my, ale jeśli ty to ty, to pewnie wiesz, że my to my.

- Eeee. Dobra, to gdzie jest ten HoranozłodziejdziewczynCaluma?

Kazali mi iść za nimi, więc to zrobiłem. Jeden z nich, a było ich czterech, dał mi instrument oraz kazał dokleić wąsa, bo prawie mi spadł. Każdy z mariachi znał już plan, więc gdy byliśmy przed restauracją, to zaczęliśmy grać umówione chwyty i weszliśmy do restauracji. Szybko znalazłem nasz cel i zacząłem się do nich kierować, wciąż grając i śpiewając. Kończyli właśnie jeść sushi, lecz siedzieli niebezpiecznie blisko. Niall wzniósł po chwili toast, mówili coś do siebie, jednak zagłuszało mi to dźwięk naszych ukulele. Nagle byli niebezpiecznie blisko siebie, ja przestałem wręcz grać i zaczęłam się rozglądać za czymś, co by mi pomogło. Na szczęście właśnie szedł do nich kelner z ich deserem. Było to tiramisù i żal było mi zrobić to, co chciałem, jednak dla przyjaciela zrobiłbym wszystko. Wziąłem jedno ciasto i rzuciłem w blondyna. Sam się zdziwiłem, że udało mi się w niego trafić w takim stanie. Byłem taki podekscytowany, że poszedłem jeszcze do ich stolika i wylałem zawartość jego szklanki na jego spodnie. Wziąłem szybko Vanessę za rękę i chciałem z nią uciec. Patrzyłem ciągle na Nialla, czy już wstaje i niestety szybko się otrząsnął. Wytarł twarz i spojrzał mi w oczy, a wtedy odkleił mi się znowu wąs. Kurka wodna, widziałem w jego oczach, że mnie już rozpoznał. Usłyszałem jak tam szepcze pod nosem mój pseudonim w takich akcjach. Sam wziął drugie ciasto i rzucił we mnie, znaczy rzucił w moją stronę. Ja w ostatniej chwili zrobiłem taktowny unik, a moje biedne, smaczne tiramisù wylądowało na twarzy jakiejś biednej starszej pani. Tak właśnie zaczęła się największa wojna na jedzenie, w której uczestniczyłem. Biedna Vanessa też oberwała, jednak ona chyba była najbardziej ze wszystkich z nas nieobecna.

Niestety szybko zjawił się kierownik restauracji, wyrzucił naszą trójkę z restauracji i ogłosił, że mamy zakaz wstępu do końca naszego życia. Musiałem przyznać, że nieźle się bawiłem, fajna była ta misja. Jednak szybko poczułem, jak ktoś okłada mnie pięściami i po chwili ląduje na ziemi. Dzięki, Horan...

Bitwa Zespołów / 5sos & 1D \ Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz