Chapter 19

29 1 0
                                    


Chloe:

Zostało jeszcze 4 dni obozu…jak ten czas szybko leci. Za 3 dni Koncert Finałowy i dzień przed wszystko musi być dopięte na ostatni guzik. Jeszcze nie wiem co będę robiła po zakończeniu obozu. Pewnie pojadę na kilka dni do rodziców odpocząć, a potem zapewne pogram z chłopakami w klubach, żeby wpadło trochę kasy. Za obóz zarobię całkiem sporą sumkę, ale to nie sprawia, że mogę sobie siedzieć na tyłku i nic nie robić.

Popołudniowe zajęcia minęły całkiem znośnie, bo nie było na nich Justina. Szkoda tylko, że mnie o tym nie poinformował. Jak się podjął pracy z dzieciakami, to trzeba się wywiązać, a nie…zresztą, co mnie on obchodzi.
Pan gwiazda i jego problemy…pff.


Wyszłam z sali i skierowałam się do pokoju, bo za 15min miałam umówioną rozmowę na skype z rodzicami i Vicky.

- Chloe! Usłyszałam za sobą delikatny, dziewczęcy głosik. – Mogę Cię o coś zapytać? zapytała Jazzy podbiegając do mnie lekko zdyszana, po czym oparła swoje ręce na kolanach.

- Jasne, pytaj

- Czy wiesz, dlaczego Justina nie było dziś na zajęciach? – zapytała, kiedy wreszcie udało jej się unormować oddech. Zdziwiło mnie jej pytanie.
Skąd ja miałabym to niby wiedzieć?

- Nie kochanie, nie mam pojęcia, ale dziwi mnie to, że mnie o to pytasz…przecież to Twój brat. – odpowiedziałam brunetce posyłając jej delikatny uśmiech.

- Jest ostatnio jakiś przygnębiony, a mi nic nie powie, bo oczywiście „to jego sprawa” - powiedziała w zabawny sposób starając się naśladować brata.

- Umm…nie wiem co Ci powiedzieć. Mogę się go zapytać o co chodzi i poproszę, żeby Ci wszystko wytłumaczył na tyle, na ile może – Co? Po co będziesz z nim gadać?! Miał Cię nie obchodzić!

Moje sumienie jak zwykle mnie wspiera…

Widziałam troskę w oczach tej dziewczynki i nie mogłam jej po prostu zbyć. Trudno, jestem w stanie się poświęcić, ale nie teraz. teraz idę na rozmowę z rodzinką…

***

- Jak Ty się opaliłaś malutka! – powiedział mój tatko, gdy zobaczył mnie na ekranie swojego komputera.

- Nie jestem malutka tatku, ale wiem, że się opaliłam – stwierdziłam dumnie – Pogoda tutaj dopisuje jak nigdy, zresztą wysyłałam wam zdjęcia, więc wiecie jak jest tu pięknie, mimo, że zdjęcia nie oddają uroku tego miejsca…

- Powiedz mi kochanie – wtrąciła mama – a przystojniaka jakiegoś to Ty tam znalazłaś może? zapytała unosząc pytająco brew i uśmiechając się tym swoim chytrym uśmieszkiem.

- Nie mamo, nie znalazłam, zresztą nie przyjechałam tu szukać sobie faceta – odpowiedziałam, jednak z malutkim uśmiechem na ustach

- Ale przystojni chociaż są? – nie, ona nie daje za wygraną…

- Może i Justin jest przystojny, ale głupi! – What?! Co ja pieprze? Jaki Justin? Fuck!

Po pierwsze co mi strzeliło do tego posranego łba, żeby w ogóle o nim wspominać, a po drugie to pobyt Justina tutaj jest tajemnicą. Cholera!

- Uuu a jednak jest jakiś Justin – mówiłam, że ona nie daje za wygraną? – Jaki jest? Jak ma na nazwisko to znajdę go na fejsie? – nie no, trzymajcie mnie.

- Nie jest fajny, nie wiem jak ma na nazwisko, coś chyba na S – zaczęłam ściemniać o tym nazwisku, żeby nie wzbudzić podejrzeń – mamo, jeśli kiedyś jakiś chłopak zacznie mi się podobać, to dowiesz się o tym jako pierwsza – musiałam coś wymyślić, żeby zakończyć tę dziwną dyskusję, jednocześnie zadowalając mamę.

- Dobrze, już dobrze, a powiedz co tam w ogóle? Jak Ci się pracuje z dziećmi? – Nareszcie rozmowa zeszła na sensowny tor.

***

Pogadałam z rodzicami i Vicky jeszcze jakieś 15min i musiałam się zbierać na kolację.

Kiedy weszłam z grupą na stołówkę, wszyscy już byli. Do naszego stolika dzisiaj dosiadła się Emma.

- Chloe chyba się zakochałam – nie zrozumiałam co mówi do mnie przyjaciółka, bo nie wiem z jakiego powodu, ale moja uwaga skupiła się na stoliku, przy którym siedział Justin, ten jego przyjaciel Ryan i Steve z żoną. Śmiali się, żartowali, a ja nie mogłam oderwać wzroku od napinających się mięśni szatyna, gdy przenosił posiłek z talerza do ust, nie mogłam przestać patrzeć na ten piękny, śnieżnobiały uśmiech, podczas którego jego oczy układały się w taki fajny łezkowy kształt..

Jeju, Ty debilko!

- I widzę, że nie tylko ja – usłyszałam w końcu głos przyjaciółki i oderwałam wzrok od wcześniejszego miejsca wpatrzenia.

- C-co? Co mówiłaś? Co nie tylko Ty? – zapytała zakłopotana, nie wiedząc zupełnie o co jej chodzi.

Sięgnęłam po kromkę razowego chleba, posmarowanego twarogiem i czekałam na odpowiedź, wpatrując się w dziewczynę.

- Noo nie tylko ja się zakochałam.

Ona chce mnie zabić!
Po usłyszeniu tej odpowiedzi o mały włos, a zaksztusiłabym się chlebem.

- Że ja? Niby w kim? I w kim Ty do cholery? - Zasypałam brunetkę pytaniami, ale to ostatnie wręcz wykrzyczałam, co zwróciło uwagę siedzących przy nas dzieciaków.

- Cicho debilko – tak właśnie zwróciła się do mnie moja „najlepsza przyjaciółka” – gdybyś nie śliniła się w stronę Biebera, to wiedziałabyś o co mi chodzi – powiedziała pochylając się bliżej mnie tak, żeby nikt oprócz mnie tego nie usłyszał.

- To wcale nie tak! – próbowałam się bronić – po prostu się zagapiłam – odpowiedziałam i czułam, że moje policzki robią się ciepłe.

- Kobieto, jak ja się zagapiam, to ślina nie cieknie mi po brodzie to po pierwsze, a po drugie to kolor Twojej twarzy Cię zdradza, a po trzecie – to jeszcze coś po trzecie?!  - to mi się nie musisz tłumaczyć kochana i puściła mi oczko.

- Dobra, skończ – uniosłam dłoń blisko jej twarzy, aby już zamknęła swoją buzię. – Tobie i tak nic się nie da wytłumaczyć, ale to Ty masz się teraz tłumaczyć przede mną! – powiedziałam, opierając łokieć na stole i kierując palec wskazujący w kierunku dziewczyny.

- Chyba zakochałam się w Ryanie...- oznajmiła wzdychając i opierając swój podbródek na dłoni, patrząc rozmarzona w stronę blondyna.

- I kto tu się teraz ślini? - zapytałam rozbawiona.

- A więc przyznajesz, że śliniłaś się do Biebera parówko! - z mojej twarzy zniknął uśmiecha, ale brunetka śmiała się w najlepsze...

- Dobra, ta dyskusja nie ma sensu - wstałam biorąc swój talerz do ręki, kierując się do okienka, gdzie zwraca się brudne naczynia.

- Zawsze to samo Chloe - zawołała za mną - przed tym nie uciekniesz! - no zabije ją kiedyś! krzyczała za mną i zwróciła na mnie uwagę wszystkich obecnych na stołówce.
Odwróciłam zakłopotana głowę w stronę Justina, z niewiadomych powodów, ale po chwili skierowałam się w stronę wyjścia.

Tak, zdecydowanie chciałam stamtąd wyjść.

A przede mną jeszcze rozmowa z tym kretynem.

Szłam do pokoju wzdychając do siebie...

Boże dopomóż!

You are my destination. |J.B| ZAWIESZONEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz