Następnego dnia rano pojechałam do Camp Jaha. Pozostali wyruszyli tam wczoraj po mojej scence na kolacji. Powinni dotrzeć w nocy. Wcześniej zdążyłam zapoznać się z taktyką Lexy i Clarke. Widziałam tam kilka błędów, ale postanowiłam nie interweniować. Jechałam wolno na moim koniu i obserwowałam las. Było jeszcze ciemno, ale słońce zaczęło już powoli wschodzić. Koło dwunastej byłam przed bramą Camp Jaha. Strażnicy wpuścili mnie po wytłumaczeniu kim jestem i po co przyjechałam. Zobaczyłam Octavię, która dyskutowała z jakimś chłopakiem. Podjechałam do nich i zsiadłam z konia. Przywitałam się i chwilę pogadałam. Potem razem z Octavią odstawiłyśmy nasze konie do stajni, a ciemnowłosy chłopak gdzieś zniknął. Pożegnałam się z nią i poszłam do warsztatu Raven. Musiałam przyznać, że Camp Jaha się rozwinął. Kiedy byłam tutaj dzień przed egzekucją to nie zwracałam uwagi na te ulepszenia. Za jakiś czas stworzą bardzo silną społeczność. Po cichu liczyłam, że zobaczę gdzieś Bellamy'ego, ale nigdzie go nie było. Nie mogłam dopuścić do siebie faktu, że udał się do Mount Weather. Westchnęłam i pchnęłam drzwi od warsztatu. W środku był Wick, ale nigdzie nie było Raven.
- Jest Raven? Wczoraj wieczorem wyjechała z Polis i powinna tu być - zapytałam i wyrwałam mężczyznę z zadumy.
- Zaraz powinna przyjść - odpowiedział i znów się zamyślił.
Przeszłam się po warsztacie i podziwiałam różne części do maszyn i skomplikowanie działania matematyczne, fizyczne i chemiczne wypisane na tablicach. Nie znałam się na tym zbyt dobrze. Moją dziedziną była raczej biologia i trochę chemii, ale to tyle. Umiałam liczyć. Wykonywałam podstawowe działania, ale to co widziałam na tej tablicy mnie przerosło. Usiadłam przy stole gdzie siedział Wick i bawiłam się jakąś pojedynczą nakrętką.
- Ty jesteś Diana? Ta od butelki?
- Słucham? - zapytałam wyrwana z letargu.
- Pytałem czy to ty jesteś Dianą od butelki?
- Tak to chyba ja. A ty jesteś ten Kyle Wick od protezy?
- Tylko od protezy? Wymyśliłem dużo świetnych rzeczy...
- Które były do niczego - usłyszałam za plecami głos Raven.
Uśmiechnęłam się i podbiegłam do niej, a następnie przytuliłam. Świetnie było mieć ją znowu przy sobie. Długo nie rozmawiałyśmy. Stęskniłam się za nią, choć widziałam ją wczoraj przy kolacji.
- Cicho Reyes. Proteza działa, więc jest bardzo użyteczna.
- Jasne, jasne panie Wicku od protezy - zachichotałam.
Pierwszy raz się śmiałam od... nie pamiętam kiedy. Ci ludzie sprawili, że na kilkanaście minut mogłam zapomnieć o tym co mnie otaczało. Raven przeszła obok Wicka i szturchnęła go. Potem usiadła przy radiu i coś nastawiała.
- Dobra to ja się stąd wynoszę muszę pomóc Sinclair'owi naprawić siatkę dookoła obozu.
I wyszedł zostawiając nas same. Usiadłam znowu przy stole i wpatrywałam się jak Raven majstruje przy radiu.
- Nie zdążyłam podziękować ci za tą sytuację z butelką. Wszyscy są ci wdzięczni - powiedziała i rzuciła mi krótkie spojrzenie, a potem wróciła do dłubania.
- Nie ma za co. Jeśli chodzi o was to sama mogłabym być torturowana byleby z wami wszystko było dobrze. - przerwałam na chwilę - Widziałaś gdzieś Bellamy'ego?
Musiałam się dowiedzieć co z nim. Nie zdążyliśmy jeszcze porozmawiać, a to jak zachował się podczas kolacji było bardzo nie wiem jak to określić...miłe? W stosunku do mnie. Jakby martwił się o moje życie. On nie mógł... nie mógł tam pójść.
- Bellamy'ego nie ma w Camp Jaha. Poszedł z Lincolnem na misje do Mount Weather, nie wiedziałaś? Dlatego próbuję uruchomić ten szajs - walnęła w radio, które zaczęło trzeszczeć.
Jęknęłam cicho i potarłam czoło prawą dłonią.
- Nie wierzę, że to zrobił. Jeśli tylko przeżyje to go zabiję - wstałam i podeszłam do stanowiska Raven.
- Ustalali to na naradzie wczoraj wieczorem zanim wróciliśmy - powiedziała dziewczyna.
Zagryzłam wargę i popatrzyłam się bezsilnie na sufit.
- I Lexa na to pozwoliła?
Nie wierzyłam, że Lexa zgodziła się posyłać na śmierć kolejną osobę, na której mi zależało. Czy ona chciała mnie wewnętrznie zniszczyć? Czy pokazać mi, że ona ma rację i miłość to słabość?
- Twoja siostra ufa Clarke i zgodzi się na wszystko co ona zaproponuje. Bellamy da radę. Nie da się zabić. Widać, że mu na tobie zależy...
Usłyszałyśmy w radiu jakieś szumy, ale szybko zniknęły. Miałam nadzieję, że to on i wszystko jest w porządku. Chciałam mieć pewność, że żyje.
- Wszyscy jadą do Tondc. Może ty też powinnaś? Będą Clarke i Lexa to uzgodnisz z nimi jak zginą za posłanie Bellamy'ego na misję.
- Nie. Zostanę tutaj może się odezwie, ale jeżeli cokolwiek mu się stanie to nie ręczę za siebie i swoje miecze - stwierdziłam i usiadłam przy stole.
Raven uśmiechnęła się i wróciła do grzebania przy radiu. Prowadziłyśmy luźną dyskusję na różne tematy. Obie nie wspominałyśmy Finna. Wiedziałam, że było jej ciężej niż mi. Znała go o wiele dłużej i zawdzięczała mu życie. Chciałam jej pomóc i starałam się to robić najlepiej jak mogłam. Była moją przyjaciółką. Bardzo dobrą. To ja z Finnem siedzieliśmy przy niej kiedy miała operację. Ja jej doglądałam i pomagałam dojść do siebie. Razem z Abby Griffin prowadziłyśmy jej rehabilitację.
Raven była genialna. W kwestii swojej specjalizacji biła wszystkich na głowę.Po południu przyniosłam nam coś do zjedzenia. Jadłyśmy i wygłupiałyśmy się. Czułam jakbyśmy wcale nie żyły w świecie, w którym musimy walczyć o przetrwanie. Jakbyśmy wiodły spokojne życie bez zagrożenia śmiercią, cierpieniem, niepewnością i stratą. Późnym wieczorem siedziałam nad książką, którą podarował mi Kane.
- Okej to tyle na dziś. - odezwała się Raven, wstając - Idziesz?
Popatrzyłam na nią z nad książki.
- Nie, ja jeszcze chwilę zostanę, a potem się położę. Dostałam od Kane'a kwaterę obok ciebie. Pomęczę cię jeszcze trochę - wyszczerzyłam się do niej.
- Nie mogę się doczekać. Nie kładź się późno - odezwała się jeszcze Raven i wyszła zamykając za sobą drzwi.
- Jasne - szepnęłam do siebie.
Każdego dnia dziękowałam za nich. Dzięki nim stawałam się jak ludzie z Arki, ale zawsze miałam to we krwi. Nie chciałam być taka dzika. Nie lubiłam używać trigedaslengu, dlatego w miarę szybko zaczęłam posługiwać się angielskim. Myłam się, czesałam, malowałam, zmieniałam często ubrania. Zachowywałam normy ludzi z kosmosu. Byłam Ziemianką i nigdy się tego nie wyprę, ale byłam specyficzna. Coś jak Octavia. Ona czuła się Ziemianką, a ja czułam się już częściowo Skaikru. Oni mnie pasjonowali. To z nimi czułam się lepiej i lepiej się dogadywałam. Podciągnęłam rękaw mojej koszulki. Przejechałam palcem po jednym z moich tatuaży. Na przedramieniu miałam wytatuowaną strzałę. Ciągnęła się od zgięcia łokcia aż do dłoni. Nie była widoczna, gdy nosiłam ubrania zasłaniające całe ramiona. Miałam jeszcze kilka innych tatuaży i każdy miał dla mnie specyficzne znaczenie. Wróciłam do książki. Ciekawiła mnie i byłam wdzięczna Kane'owi, że mi ją podarował. Tak bardzo mnie pochłonęła, że nie pamiętałam nawet kiedy zasnęłam.
CZYTASZ
Connected | Bellamy Blake
FanfictionZawsze przedstawiano Ziemian jako bezwzględnych, brutalnych, a niekiedy jako barbarzyńców. Co jeśli tak naprawdę chcieli zbudować silne społeczeństwo, które byłoby wstanie przeżyć każde zagrożenie? Diana wychowała się tylko ze starszą siostrą, która...