5.10.Przejdziemy przez to razem.

1.3K 109 5
                                    

Siedziałam na miękkim łóżku, czekając aż Raven Reyes łaskawie pojawi się w przydzielonym mi pokoju. Wiedziałam, że sprawa była poważna. Czułam to. Spojrzenia jakie sobie posyłali były więcej niż jednoznaczne. Coś było na rzeczy. Coś związanego z Raven.

Około godziny po tym jak John przyprowadził mnie do pokoju usłyszałam pukanie do drzwi.

- Proszę!

Do środka weszła Reyes z jakimś talerzem.

- Cześć, - przywitała się - przyniosłam ci trochę ryżu z kurczakiem z obiadu, bo pewnie jesteś głodna.

Uśmiechnęła się i podała mi talerz, ale ja odstawiłam go na szafkę. Nie miałam teraz w głowie jedzenia.

- Raven, co się dzieje? Myślisz, że nie widzę? Odkąd tu przybyłam posyłacie sobie jakieś ukradkowe spojrzenia, szeptacie i jestem pewna, że coś jest nie tak. Powiedz mi o co chodzi.

Patrzyłam na nią z ogromną powagą, ale nie mogłam nic wyczytać z jej spojrzenia. Spokojna i neutralna twarz nie zdradzała zupełnie nic. Reyes wzięła krzesło i postawiła je na przeciwko mnie, a następnie usiadła na nim.

- Widzę, że ukrywanie tego nie ma sensu. Prędzej czy później i tak byś się dowiedziała - przełknęła ślinę i wbiła wzrok w podłogę.

Moje wnętrzności skręcały się w środku, bo czułam, że to nie będzie nic dobrego.

- Mam guza mózgu. - powiedziała, a dla mnie świat zatrzymał się w miejscu - Nie wiem ile czasu mi jeszcze zostało. Abby twierdzi, że jeżeli nadal będę pracować na takich obrotach to niewiele.

Nie mogłam wydusić z siebie słowa. W moich oczach pojawiły się łzy. Dlaczego miałam stracić kolejną osobę, na której mi zależało? Jeżeli istniał jakiś Bóg to dlaczego karał mnie chorobą i prawdopodobnie śmiercią kolejnej osoby, która miała dla mnie znaczenie? Która była dla mnie rodziną. Traciłam ich wszystkich po kolei.

- Ja-ak? - było jedynym co z siebie wydusiłam.

- Same nie do końca wiemy. - mruknęła, a jej głos był matowy i pusty. Jak mogła czuć się ze świadomością, że umiera - Któregoś dnia zasłabłam. Powtórzyło się to kilka razy, Abby zrobiła badania i wyszło...

- Kto jeszcze wiedział? - zapytałam.

Reyes podniosła na mnie swoje oczy pełne łez.

- Wszyscy... wiedzieli wszyscy oprócz ciebie - powiedziała, a ja znowu miałam to dziwne uczucie.

- Dlaczego nic mi nie powiedziałaś? - zapytałam, a mój głos brzmiał nienaturalnie.

- Masz wiele na głowie. - mruknęła i potarła czoło - Nie chciałam cię tym martwić.

- I dlatego trzymałaś to przede mną w sekrecie? Raven, do jasnej cholery! Oprócz taty jesteś dla mnie jedyną rodziną. Nie ukrywa się takich spraw przed rodziną - w moich oczach pojawiło się więcej łez. Nie mogłam stracić też jej.

- Przepraszam, Nad. Chciałam oszczędzić ci mojego cierpienia. - Reyes też zaczęła płakać - Nie chcę umierać.

Nie mówiłam już nic więcej. Po prostu przyciągnęłam ją do siebie i gładząc jej włosy szeptałam.

- Przejdziemy przez to razem. Wyjdziesz z tego Reyes, jak zawsze - powiedziałam, ale sama nie byłam pewna czy sama wierzyłam w to co powiedziałam.

Godzinę później wszyscy zebraliśmy się w głównej sali. Wszyscy rozmawiali ze sobą jednocześnie pracując nad moją czarną krwią.

- 0012 do 0039 zgłoś się - usłyszeliśmy z radia.

Raven podniosła krótkofalówkę.

- 0039 zgłaszam się - odezwała się, a reszta ze zdenerwowaniem oczekiwała nadchodzących wiadomości.

- Dajcie Nadie, to ważne - odezwał się głos po drugiej stronie. Raven podała mi urządzenie.

- Z tej strony komandor Nadia. Jakie wieści? - zapytałam.

- Znaleźliśmy bunkier - powiedział inny głos.

- Monty?

- Tak, jestem teraz w drodze do Arkadii. W Polis wszczynają bunty, bo wszyscy dowiedzieli się o istnieniu bunkra. Musisz to jakoś powstrzym..ksz - głos Monty'ego zaczął się rozmywać.

- Halo, Monty? Co się tam dzieje? Gdzie jest ten bunkier? Muszę to wiedzieć! - desperacko zaczęłam krzyczeć do słuchawki.

- Świątyni..ghabs...Bellamy ci wszystko powie.... - a potem w słuchawce zapadła cisza.

Spojrzałam na Abby, Raven i Murphy'ego, a w ich oczach dostrzegłam szok.

- Muszę natychmiast wracać - byłam bardzo zdenerwowana tym co działo się w Polis. Od początku wiedziałam, że przyjazd tutaj to nie jest dobry pomysł, ale chciałam dotrzymać złożonej Abby obietnicy.

- Nadia, to jeszcze nie wszystko o czym powinnaś wiedzieć - odezwał się Murphy i spojrzał na Abby, która pokręciła głową, a Raven przetarła dłonią czoło.

- Co jeszcze przede mną ukrywaliście? - moja dłoń zaczęła bardzo dygotać, więc schowałam ją pod sweter.

- Sprawa wygląda tak, że kiedy przybyliśmy na tę wyspę. - zaczęła Abigail - Ja, Clarke, Raven, Emori, John i Nyko... to była z nami jeszcze jedna osoba, do której rok może trochę więcej temu udali się Clarke, Bellamy, Octavia i Jasper.

- Do rzeczy, Abby - pośpieszyłam Griffin. Moja ręka wciąż się trzęsła, więc zacisnęłam ją w pięść żeby chociaż trochę powstrzymać drżenie.

- Chodzi o to, że jak wtedy tutaj przybyliśmy to Clarke wstrzyknęła sobie wypreparowaną czarną krew, którą stworzyliśmy.

Moje oczy musiały mieć rozmiar talerzy. Czy istniała jakaś rzecz, której ta kobieta by nie zrobiła? Jakaś granica, której nie mogłaby przekroczyć?

- Jak to Clarke ma czarna krew?! Nigdy wcześniej wam jej nie oddawałam - powiedziałam na granicy złości.

- Nie ty ją oddałaś, mamy ją od kogoś innego.

- Od kogo? To niemożliwe chyba że... Pobraliście krew od Luny? To ona wam towarzyszyła jak tu przybyliście? - zapytałam.

Zobaczyłam jak Abby kiwa głową. Sprawy skomplikowały się jeszcze bardziej. Jeżeli Luna żyje i pojawi się w Polis może chcieć pozbawić mnie władzy. Dostałam ją tylko dlatego, że byłam ostatnią Czarnokrwistą, ale w takiej sytuacji mogą zwołać Konklawe i każą nam walczyć o władzę. Z drugiej strony byłaby to głupota zmieniać władzę w obliczu Praimfayi. Zapanowałby całkowity chaos. W tej sytuacji wiedziałam tylko jedno. Musiałam jak najszybciej wrócić do Polis i stawić czoła nie tylko Praimfayi, ale też kilku osobom.

- Muszę jak najszybciej wrócić do Polis - szybko wstałam i zaczęłam ubierać swoją zbroje i szukać miecza.

- Nadia, co się dzieje? - zapytała Raven i patrzyła na mnie tym swoim przenikliwym spojrzeniem. Musiałam wyglądać na przejęta, zdenerwowaną, a przy tym śmiertelnie przerażoną tym co miało nadejść.

- Jeżeli Luna będzie w Polis i przyzna się, że jest Czarnokrwistą, istnieje spora szansa, że rada pozbawi mnie władzy.

- Mogą to zrobić? - zapytał John i zmarszczył brwi.

- Zostałam Komandorem, bo myśleliśmy, że jestem jedyną Czarnokrwistą i najlepiej wyszkoloną wojowniczką Ziemian, ale jak widać jest ktoś kto mi dorównuje. Więc tak, mogą to zrobić.

***

- Dołączcie do nas w bunkrze. Kończy nam się czas - powiedziałam i przytuliłam Raven, Abby i Johna na pożegnanie.

- Oczywiście pani Komandor - zaśmiał się Murphy.

- Uważaj na siebie - odpowiedziała Raven.

- Jak zawsze, Reyes - puściłam jej oko i zaczęłam odchodzić w stronę portu. Miałam coraz mniej czasu, a musiałam obmyślić plan działania.

Connected | Bellamy BlakeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz