Rozdział XV

8.6K 654 284
                                    

- Przykro mi. - te dwa słowa wywołały taką falę bólu, że Luke ledwo utrzymał się na nogach. Bólu napełniającego każdą komórkę ciała. Bólu zapychającego gardło i sprawiającego, że dusisz się od własnych wrzasków. Bólu wypalającego mózg. Bólu ściskającego serce aż zacznie krwawić, tnącego nerwy, łamiącego kości i pozbawiającego oczy zdolności widzenia. Przeraźliwego bólu, doprowadzającego do śmierci albo do szaleństwa.

- Przy trzecim zawale...

- Co? - oprzytomniał nagle.

- Pana tata...

- Jaki kurwa mać tata?! Noah ty debilu! - wrzasnął wściekle, przypierając starszego do ściany.

- Proszę się uspokoić...

- Nie będę się kurwa uspokajał. Co z nim?!

- Z tym samobój...

- Jeszcze raz nazwiesz go tym, a wypierdolę cię przez okno! - złapał go za gardło, przyciskając do ściany .

- Ży-y-je. - wydusił, z trudem łapiąc oddech. Zielonooki natychmiast go puścił słysząc, że nikt mu jeszcze nie zabrał jego kochanego aniołka.

- Dziękuje. - szepnął, unosząc wzrok do góry i ruszył w kierunku sal, mimo zakazów pielęgniarek. Od razu znalazł niebieskookiego, podłączonego do kilku urządzeń, które wskazywały, że żyje i po raz kolejny się rozpłakał, ale tym razem ze szczęścia.

- Tylko dzięki tobie żyje. - odezwał się ktoś za jego plecami, a okazał się to być młody, wysoki mężczyzna o ciemnych włosach w białym kitlu. -Gdyby nie ty, pewnie wykrwawiłby się na śmierć.

- Gdyby nie ja, w ogóle by do tego nie doszło...

- Jeszcze wszystko się ułoży, ale na razie nie mogę cię do niego wpuścić. Powinieneś odpocząć, ale wiem, że go nie zostawisz. Jeśli wszystko będzie w porządku rano będziesz mógł do niego zajrzeć.

- Dziękuje. - odparł, siadając na krześle, bo czuł, że zaraz zemdleje od nadmiaru emocji. Nie przeszkadzało mu niewygodne krzesło, ciągle pikanie czy charakterystyczny dla szpitala zapach. Czas wcale nie płynął szybko, ale on był tak szczęśliwy, że blondyn żyje, że nie za bardzo zwracał na to uwagę. Lecz kiedy słońce zaczynało już wyłaniać się zza horyzontu, zaczął się zastanawiać czy Noah w ogóle będzie chciał go widzieć, o rozmowie już nie wspominając. Przecież to wszystko była jego wina. Wszystko.

- Mogę cię do niego wpuścić, ale najwyżej na dziesięć minut. - nawet nie zauważył podchodzącego do niego lekarza. Nie ruszył się z miejsca, bo paniczny strach dosłownie go paraliżował. Nie chciał, żeby znowu było tak samo, a inna opcja nie istniała.

- Nie bój się. - odwrócił głowę, żeby spojrzeć na mężczyznę. - Jesteście już kwita. - dodał i odszedł, zostawiając Luke'a w totalnej rozsypce. Kwita? Dlaczego mieliby być kwita? Przecież on cały czas krzywdził blondyna, a ten nic mu nie zrobił. Jednak coś w jego wnętrzu pchało go do sali niebieskookiego, nawet jeśli to miał być ostatni raz kiedy go zobaczy. W końcu niewiele myśląc, poderwał się z krzesła i wszedł do środka. Jego aniołek spał spokojnie i taka radość zagościła w sercu zielonookiego, że łzy same spłynęły po jego policzkach. Usiadł obok łóżka, delikatnie obejmując drobną dłoń, uważając przy tym, żeby nie zrobić Noahowi krzywdy.

- Luke? - otworzył oczy, starając się złapać ostrość. Wszystko mieniło się rażącą bielą tak bardzo, że przez chwilę musiał mrużyć powieki. Czy umarł? Pewnie tak, ale co w takim razie Luke robił po drugiej stronie? Zrozumiał wszystko dopiero gdy całkowicie oprzytomniał, a do jego uszu dotarło denerwujące pikanie. Był w szpitalu. Ale dlaczego? I co brunet tu robił? Dlaczego płakał i uśmiechał się jak idiota, co wcale nie oznaczało, że ten uśmiech nie był piękny? Dlaczego trzymał go za rękę?

Leave me aloneOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz