Rozdział XXVII

6.7K 395 126
                                    

Dwudziesty ósmy  grudnia. Dzień, w którym przestaje się już myśleć o świętach Bożego Narodzenia, a do Sylwestra jeszcze daleko. Dzień właściwie zbędny w całym roku, na który nikt nie zwraca szczególnej uwagi. Dzień, który mógłby w ogóle nie istnieć i nikt nie miałby z tym problemów. Zwykły, szary dzień, jednak nie dla pewnego blondyna. Dla tego chłopaka o niebieskich oczach był to dzień szczególny - radosny, a jednocześnie znienawidzony, a mianowicie jego własne urodziny. Nie chciał pamiętać o tej dacie. Nie kojarzyła mu się z niczym dobrym. To, że się urodził oczywiście było powodem do radości, lecz do pewnego czasu. Tak samo jak całe jego życie - było wesołe i radosne do pewnego czasu... Do czasu aż nie marzył o śmierci i przeklinał dzień swoich urodzin, który znowu nadszedł. Jakby tego było mało jego cholerne życie musiało mu jeszcze bardziej dojebać i to właśnie tego dnia, dokładnie dwa lata temu jego matka zwyczajnie go olała wystawiając go na pastwę ojca. Miał całkowite prawo do nienawidzenia tego dnia. Dnia, w którym wszystko się posypało. 

Kiedy się obudził było przed dziesiątą. Niebo było całkiem szare, a słońce jakby wydawało się zniknąć. Nawet spadające z nieba płatki wydawały się mieć ołowiny kolor. Było dokładnie jak rok temu. Noah miał dziwne przeczucie, że tego dnia pogoda jest odzwierciedleniem jego samopoczucia, jakby chciała go tym pocieszyć albo bardziej nie dobijać. Luke'a nie było w pokoju, ale jakoś specjalnie go to nie zdziwiło. W sumie to było mu wszystko jedno. Tak, jego sytuacja była zdecydowanie lepsza niż rok temu, ale wspomnienia pozostały. Blizny dalej emitowały tępy ból, którego nic nie może zamaskować. Mimo, że było tak dobrze miał ochotę się rozpłakać albo położyć się i przespać cały ten cholerny dzień. Na szczęście nie musiał iść do szkoły, bo chyba by tego nie przeżył. Usiadł na parapecie i wbił ślepe spojrzenie w chodnik. Może to było głupie, ale cały czas miał w sercu maleńką, ledwo tlącą się iskierkę nadziei, że zobaczy tam tą twarz. Tą uśmiechniętą, z niebieskimi oczami i lekkimi rumieńcami na policzkach. Zostawiła go. Zostawiła swoje jedyne dziecko na pastwę tyrana, a on dalej czekał, choć wiedział, że nie ma to najmniejszego sensu. Ona nie wróci. Nawet nie wiedział kiedy zaczął się trząść, a z jego oczu zaczęły płynąć gorzkie łzy. Zagryzł mocno zęby, zaciskając powieki i zwinął się w kulkę. Chciał zniknąć. Chciał zasnąć i obudzić się następnego dnia. W każdym razie nie chciał znowu tego przeżywać. Znowu płakać przez kogoś, kto był w stanie go porzucić, a powinien bezwarunkowo kochać i nigdy przenigdy nie zostawiać. Czy nie mogła zabrać go ze sobą? Czy nie mogła iść na policję? Czy naprawdę był tak beznadziejnym dzieckiem, że postanowiła założyć sobie nową rodzinę? Cała praca Luke'a i jego walka właśnie zaczynały się sypać jak domek z kart. Pieprzony głosik w głowie znowu wrócił i zaczął go wyzywać. Znowu miał ochotę sięgnąć po żyletkę i ciąć skórę aż nie poczułby się lepiej. I nienawidził się za to.

W pewnym momencie wyprostował się ponownie spoglądając na chodnik, a jego ręka sama powędrowała do klamki w oknie, żeby je otworzyć. Na dworze temperatura sięgała kilku stopni poniżej zera. Owiał go mroźny wiatr, powodując, mimo ciepłej bluzy, ciarki na plecach. Odetchnął głęboko, czując jak lodowe igiełki wbijają się w jego płuca. Przymknął oczy, wychylając się nieco.

- No... Co ty robisz?! - krzyknął, gdy tylko omiótł pokój wzrokiem. Błyskawicznie złapał niebieskookiego za bluzę i ściągnął z parapetu, łapiąc go przy tym jak małe dziecko. Chciał na niego nawrzeszczeć i zrobić mu awanturę za straszenie go, ale gdy postawił go na ziemi, zamknął okno i znowu na niego spojrzał wszystkie plany poszły w niepamięć. Blondyn wyglądał co najmniej źle. Miał przekrwione oczy, które nie były ani trochę niebieskie i mokre policzki. Podszedł do niego, zamykając go w delikatnym uścisku, jakby jego ramiona mogły mu zrobić krzywdę. Drugi natomiast zacisnął na jego bluzce pięści tak mocno, że brunet czuł się, jakby założył ubranie siostry. Kompletnie nic nie rozumiał. Przecież Noah miał dziś urodziny. Powinien się cieszyć, a jeśli nie to na pewno nie płakać. Nawet bał się myśleć, co chłopak robił na parapecie.

Leave me aloneOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz