Rozdział XXXIII

5K 299 66
                                    

Gdy tylko zamknęły się za nim drzwi pożałował tej decyzji. Wszystko krzyczało w nim, żeby zawrócił, żeby przeprosił, żeby przytulił się do bruneta i już nigdy go nie puszczał, ale on uparcie kroczył przed sobie. Nawet szkarłatna plama na dywanie mu nie przeszkadzała. Nie miała znaczenia. Zdawał sobie sprawę, iż nie będzie łatwo, ale nie przypuszczał, że może być aż tak źle. We własnym domu, we własnym pokoju, w którym co prawda zbyt wielu miłych rzeczy nie doświadczył, ale jednak był to jego dom, czuł się jak intruz. Bał się ruszyć palcem, bo wydawało mu się, że zaraz wyskoczy na niego stado wilków i rozszarpie jego chude ciało na strzępy. Było mu przeraźliwie zimno, ale właściwie nie z powodu temperatury. Czuł się, jakby serce zamieniło mu się w bryłę lodu, która rozprzestrzeniała się powoli i boleśnie po całym organizmie. Kiedy te drzwi się za nim zamknęły niezaprzeczalnie coś duża część jego poranionej duszy umarła. Świadomość, że sam doprowadził do tej sytuacji, że te piękne oczy już nigdy nie spojrzą na niego w ten sposób, że nigdy się do niego uśmiechnie, że nigdy go nie przytuli była okropna. Sprawiała, że chciał wrzeszczeć, rozwalać wszystko wokół, a z drugiej strony miał ochotę zrobić tyle cięć na skórze, żeby się wykrwawić. Nikogo w życiu bardziej nienawidził niż siebie w tym momencie. On wręcz się sobą brzydził. Jak w ogóle mógł? Jak mógł tak zniszczyć najcenniejsze, co człowiek ma? Jak mógł to zrobić komuś innemu niż sobie? Jak mógł to zrobić temu, który tyle razy go podnosił, kiedy leżał na ziemi i tyle razy ocierał jego łzy? Jak w ogóle mógł mówić, że go kocha, robiąc coś tak okropnego?

Po chwili znalazł się w łazience. Kiedy spojrzał w lustro realnie go zemdliło. Jeszcze nigdy nie widział takiego obrzydliwego potwora, jaki odbijał się teraz w tafli lustra. Spojrzał w jego obrzydliwe ślepia i biorąc zamach, mocniej niż kiedykolwiek uderzył w srebrną powierzchnię, która zamieniła się w ostre jak brzytwy ostrza i rozsypała się po podłodze. Z jego dłoni zaczęła sączyć się krew, brudząc przy tym białe kafelki. Wbił spojrzenie w kawałki szkła, walcząc ze sobą kilka sekund, ale była to z góry przesądzona walka. Złapał za jeden z większych odłamków, zaciskając go tak mocno, że na jego palcach także pojawiły się drobne nacięcia, ale to było za mało, za mała kara dla takiej kreatury jak on. Podciągnął rękaw, lustrując wszystkie jasne linie i dopiero wtedy z jego oczu spłynęła pierwsza łza. Jeszcze mocniej ścisnął ostrze w dłoni i wbił je w bladą skórę, przeciągając. Dopiero po jakiejś sekundzie poczuł ból, a z rany zaczęła płynąć gęsta, szkarłatna ciecz. Zacisnął mocno zęby, wstrzymując oddech. Ból był okropny, ale to go nie powstrzymało. Ponownie wbił szkło w rękę, tworząc kolejną, długą kreskę. Tym razem już nie wytrzymał. Wrzasnął głośno, upuszczając narzędzie i upadł na podłogę. Z jego oczu zaczęły toczyć się ogromne, gorzkie łzy, a on krzyczał dalej. Był to krzyk, którego nie można sobie wyobrazić, bo było w nim tyle bólu, żalu, a zarazem nienawiści, że same demony by się go nie powstydziły. Tworzyła się wokół niego kałuża, ale nawet nie zwracał an to uwagi. Zasłużył. Zasłużył na więcej, ale nie miał już siły nawet ruszyć palcem. Mógł tylko zanosić się szlochem i chyba czekać na śmierć, która jednak nawet nie miała zamiaru przyjść. Po jakiejś godzinie skończyły mu się łzy, więc tylko wbijał spojrzenie w ścianę przed sobą. Krew już dawno przestała płynąć, co było dosyć dziwne, bo tak głębokie rany nie zasklepiają się od tak. Nie miał najmniejszej ochoty wstawać, ale zrobił to, bo stwierdził, że musi cały ten syf posprzątać. Zaczął od zbierania szkła, lecz kiedy tylko zgiął palce lewej ręki poczuł tępy ból i płynącą po niej ciepłą krew. Rany się otworzyły - nic nowego. Z szafki wyciągnął bandaż i mocno zawiązał go na krwawiącym miejscu. Z satysfakcją stwierdził, że tak bolało jeszcze bardziej, a skoro sam był tylko cierpieniem i bólem, na niego tylko zasługiwał. Pół godziny później pomieszczenie wyglądało, jakby ktoś tu kogoś zamordował i nieumiejętnie starał się zatrzeć ślady, rozmazując krew po całej podłodze, na co tylko machnął ręką i wyszedł. Nie wiedział, co ze sobą zrobić. Usiadł na kanapie, włączając telewizor i przymknąwszy oczy, odchylił głowę do tyłu. Nie utrwało nawet kilka sekund, kiedy zobaczył czerwone od płaczu szmaragdowe oczy, przez co natychmiast podniósł się do pionu. Już był pewien, że do końca życia spokojnie nie zmruży oka, ale na to też nie zasługiwał. Przesiedział nieruchomo do rana, wciskając paznokcie w przedramię tak, żeby jak najbardziej bolało. Srebrzyste krople mimowolnie płynęły po jego policzkach. Właściwie to zastanawiał się, dlaczego jeszcze żył? Na co czekał? Wraz z pierwszymi promieniami słońca, wkradającymi się przez okna, jego głowa zaczęła boleśnie pulsować. Cały bandaż i jego bluza były we krwi, ale nie było to przecież nic dziwnego. Wstał, zmienił opatrunek, założył czarną bluzę i jeansy, żeby przypadkiem nikt nie zauważył czerwonych plam i zabierając plecak, wyszedł do szkoły. Zdawał sobie sprawę, że jest zdecydowanie za wcześnie, ale nie robiło mu to żadnej różnicy, czy siedział, czy chodził po mieście, a tak może nawet było lepiej. Mógł się czymś zająć i okropny głos w głowie tak bardzo mu się nie naprzykrzał. Chyba jeszcze nigdy nie czuł się taki... rozbity. To nie było jak wtedy, kiedy chciał się zabić... bo coś go od tego odciągało. Może była to myśl, że zobaczy te zielone oczy, które kochał ponad wszystko i pewnie tylko dlatego wyszedł z domu, a z drugiej strony chciał sprawić sobie tyle bólu i cierpienia, jak nikt nikomu w całej historii świata. Chciał swojej śmierci w katuszach, bo nie widział innej możliwości dla takiego zwyrodnialca. Wtedy na myśl przyszedł mu ojciec i to, że został skazany na kilkanaście lat za kratkami. Że on go tam wsadził. Jemu też zniszczył życie.

Leave me aloneOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz