Dni zlewały się ze sobą. Po pewnym czasie granica pomiędzy dniem i nocą zatarła się. Nie było świtu ani wieczoru. Nie było godzin, ani nawet minut tylko czas który niby płynął jak zawsze, a jednak wydawał się przestać istnieć. Był tylko ból i otchłań. Była świadomość, że jest skazany na wieczne cierpienie w samotności. Chodził do szkoły, czasem jadł, uczył się i kładł się dokładnie w tym samym miejscu, na którym miał nadzieję kiedyś umrzeć. Jedynym, co czasem wyrywało go z tego marazmu były zielone oczy, które niekiedy było mu dane ujrzeć. I nagle szarość odchodziła w niepamięć, jakby nigdy się nie pojawiła, a ból i smutek stawały się jakimś odległym wspomnieniem, a potem wszystko powracało ze zdwojoną siłą. Jednak mimo, że ten wzrok zabijał go i niszczył, nie potrafił się powstrzymać. Dla tej chwili warto było cierpieć.
Na zewnątrz było już dosyć ciepło, większość drzew zdążyła pokryć się zielenią. Pierwsze kwiaty rozwinęły już swoje pąki, tworząc kolorowe mozaiki. Ptaki ćwierkały wesoło. Świat dawno zapomniał o zimie. Było pięknie, pachniało wiosną i chyba przez to czuł się jeszcze gorzej. Patrzył na to wszystko i dosłownie miał łzy w oczach, bo jego wnętrze było jednym wielkim pogorzeliskiem i wcale nie zanosiło się, że tak jak przyroda obudzi się do życia. Do domu dotarł dosyć wcześnie, ale w sumie nie miało to większego znaczenia. Od razu zasiadł do zadań domowych, których skończenie zajęło mu jakieś dwie godziny. Niby powinien coś zjeść, ale... nic nawet nie miało zamiaru przejść mu przez gardło. Siedział, wpatrując się w ścianę, a łzy jedna po drugiej płynęły po jego bladych, zapadniętych policzkach. Każdego dnia płakał i nigdy nie było mu dość. Lecz nie płakał z powodu swojego bólu, samotności, cierpienia czy czegokolwiek co było związane z jego samopoczuciem, ale robił to, bo tylko tak mógł choć trochę odkupić swoje winy względem Luke'a. Żadne „przepraszam" ani nawet hektolitry łez nie były wystarczającą zapłatą za jego czyny, a jednak nic innego mu nie pozostało. Po pewnym czasie zaczynał nawet widzieć przed sobą te piękne szmaragdowe tęczówki, ten cudowny uśmiech i w ogóle całą sylwetkę ukochanego, co wywoływało jeszcze większe potoki na jego policzkach. I tak mijało mu kilka kolejnych godzin. Gdy nie było już łez wstawał i szedł w to samo miejsce, żeby zamknąć oczy, mając za każdym razem nadzieję, że tym razem już na zawsze. Tak uczynił i dzisiaj. Położył się i przyjmując pozycję embrionalną, zamknął oczy.
- Noah? – zerwał się, starając się ustalić czy to tylko jego głowa czy naprawdę usłyszał ten głos...
- Noah? – wezwanie się powtórzyło, a on mógł już być pewien, że to...
- C-co ty tu robisz?
- Jak to co? Ty się jeszcze pytasz? – stanął przed nim z niezbyt zadowoloną miną. Był piękny jak zawsze. Jego trawiastozielone oczy lśniły tym charakterystycznym blaskiem. Na twarzy miał lekki uśmiech.
- Ja... - zaciął się, czując, że powoli brakuje mu tlenu. Kiedy tylko chłopak zrobił krok w jego stronę, błyskawicznie się podniósł i także się cofnął.
- Nie uciekaj... - zasmucił się, spoglądając na niego tym razem zdecydowanie smutniejszym wzrokiem. Teraz wyglądał właśnie na kogoś skrzywdzonego, zranionego, komu odebrało się wszystko.
- Luke, j-ja nie mogę. – zbliżył się do ściany. – Już zrobiłem ci krzywdę. Nie mogę! – nawet jego krzyk nie pomógł, bo wyższy był coraz bliżej. Serce waliło mu jak oszalałe, a zielonooki nawet nie myślał się zatrzymywać.
- Nie obchodzi mnie to. – szepnął, jeszcze zmniejszając dzielący ich dystans.
- Nie możesz! Ja cię niszczę! Nie! – wrzasnął, kiedy brunet wyciągnął dłoń w jego stronę i puścił się pędem do drzwi, przez które wypadł, prawie spadając ze schodów i rzucił się do ucieczki, w ogóle nie patrząc gdzie biegnie.
CZYTASZ
Leave me alone
Short StoryUśmiechnięty, wesoły, normalny nastolatek, bez problemów... w wiecznie za dużej bluzie z długimi rękawami, głodzący się, nazywający żyletkę swoją przyjaciółką. Ale uśmiecha się, czyli szczęśliwy? Noah bardzo dobrze potrafi ukryć krwawiące serce sztu...