Prolog

642 23 9
                                    

„Poza nami jest ta miłość jedna
Która nie istnieje bez nas..."
Jula; „Za każdym razem"


Renesmee

Jasny blask, a potem huk. Błyskawica bez ostrzeżenia przecięła niebo, a potem chmury się otworzyły i na ziemię lunęła ulewa. Ciężkie, zimne krople zaczęły spadać na ziemię, osiadając na trawie i dogaszając płomienie tlących się ognisk na okazałej polanie gdzieś w środku lasu w wiecznie deszczowym miasteczku Forks. Deszcz nie był w tym miejscu niczym dziwnym – zieleń i częste ulewy stały się wręcz domeną tego miejsca, zwłaszcza tej niewielkiej miejscowości, gdzie słońce wychodziło zza chmur zaledwie kilka razy do roku – tego dnia jednak wydawał się być uzupełnieniem tragedii, która rozegrała się chwilę wcześniej.

A pośród tego wszystkiego – otoczona przez gasnące stosy, raz po raz wdychająca gęsty, fioletowy dym o mdlącym zapachu – siedziała skulona Renesmee Cullen. Gęste włosy, o których wiedziała, że są rude, chociaż zawsze kłóciła się na ten temat, przekonując o ich miedzianym odcieniu, oblepiały jej twarz, całkowicie przemoczone od deszczu. Ubranie kleiło się do jej drobnego ciała, sprawiając, że sylwetka dziewczyny zdawała się jeszcze bardzie krucha i podatna na zranienia. Deszcz padał coraz mocniej, ale Nessie zdawała się tego nie zauważyć – bo i nie było już powodów, żeby o cokolwiek dbać.

Siedziała na ziemi z kolanami podciągniętymi pod brodę, obejmując łydki ramionami. Twarz przyciskała do ud i kołysała się lekko, próbując zapanować nad wyrywającym się z piersi szlochem. Łzy mieszały się z deszczem i sama już nie była pewna czy jeszcze płacze, czy może już dawno straciła siły nawet do tego, żeby ulżyć sobie w taki sposób. Wcale nie zdziwiłaby się, gdyby i możliwość ronienia łez została jej odebrana, podobnie jak wszystko to, co do tej pory miało dla niej jakiekolwiek znaczenie. Świat był okrutny, a ona była pechowa – zdążyła się już o tym przekonać.

Z piersi znów wyrwał się jej szloch, dziwnie stłumiony przez zdarte gardło i materiał jeansów, które miała na sobie. Prawda wciąż do niej nie docierała. Jak to się stało? Zginęli. Wszyscy. Po prostu ją zostawili, chociaż obiecywali, że wszystko będzie w porządku i że jej nie zostawią. Przekonywali, że sobie poradzą i że jedynie dla jej bezpieczeństwa nie powinna brać udziału w walce, bo jako jedyna była w połowie śmiertelniczką. I wierzyła im jak głupia, absolutnie przekonana, że za kilka godzin wszystko wróci do normy – że niebezpieczeństwo minie i do ich życia znów zawita jakże wytęskniona rutyna.

Kłamstwa. Czuła się zdradzona, ale przede wszystkim całkowicie... pusta. To były dwa sprzeczne uczucia, która nie miały prawa ze sobą współegzystować, a jednak powoli rozdzierały ją od środka, grożąc szaleństwem. Bez nich była pusta, bez nich jej nie było – a jednak czuła rozdzierający ból straty i żal. To nie miało sensu, bo ktoś kogo nie ma nie powinien czuć.

Właściwie nie była pewna, dlaczego umarli. W jakimś stopniu czuła się winna, bo gdyby jej nie było, być może Alice wcześniej zorientowałaby się, że coś im zagraża. Wizja przyszła zdecydowanie zbyt późno, żeby zdążyli porządnie się przygotować; ciotka po prostu nagle oznajmiła, że widzi armię wampirów, która pragnie ich zabić. Mieli zaledwie kilka godzin żeby ustalić miejsce – feralną polankę, gdzie czasami grywali w baseball i gdzie już raz doszło do poważnej konfrontacji – zebrać wsparcie ze strony zmiennokształtnych i znaleźć jej, Renesmee, bezpieczne miejsce. Alice zapewniła, że to nowonarodzeni z którymi bez trudu sobie poradzą, a Jasper dodatkowo uspokajał wszystkich swoim darem tak, że udało jej się w to uwierzyć.

A teraz już żadnego z nich nie było.

Kiedy zaczęło zmierzchać, a żadne z jej bliskich nie wracało, wiedziała już, że coś jest nie tak. Jeszcze kiedy wymknęła się pilnującego jej Seth'owi czuła narastający niepokój, ale starała się odrzucić go od siebie, raz po raz powtarzając sobie, że za chwilę ich zobaczy i że wkrótce będzie się śmiała z tego, jak niepotrzebnie się zdenerwowała. Ale potem wybiegła na tę polanę, gdzie dopadła ją rzeczywistość, a prawda dosłownie ścięła ją z nóg.

THE SHADOWS OF THE PAST [KSIĘGA I: MASKARADA]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz