Felix
Renesmee i Demetri zastygli w bezruchu. Kątem oka dostrzegłem oszołomione miny Hanny, poza tym wiedziałem, że do stojącej za nami Tanyi dołączyła reszta Denalczyków, ale to nie miało w tym momencie żadnego znaczenia. Patrzyłem tylko na Jane, chociaż instynktownie pragnąłem odwrócić się na piecie i rzucić do ucieczki, nawet jeśli zdawałem sobie sprawę z tego, że w ten sposób jedynie niepotrzebnie ją sprowokuję. Byłem już wampirem na tyle dużo, żeby wiedzieć, iż tacy jak my są z natury łowcami, a ucieczka potencjalnej ofiary jest niczym zaproszenie do wspaniałej zabawy. Co więcej, aż nazbyt dobrze znałem Jane – i właśnie to zmusiło mnie do tego żebym pozostał na miejscu.
Wampirzyca uśmiechnęła się, chociaż w tym geście było coś wymuszonego. Nie wyobrażałem sobie zresztą, żeby dziewczynę stać było na jakiekolwiek pozytywne emocje. Nawet w jej uśmiechu było coś wymuszonego, poza tym wyczuwałem w niej przede wszystkim wszechogarniający chłód. Jane była sadystką i to nie było żadnym wielkim odkryciem, ale w sytuacji, gdy nieśmiertelna wyraźnie zwracała się przeciwko nam, ciężko było zachować spokój.
– Czego chcesz, Jane? – odezwał się Demetri, decydując się przerwać panującą ciszę; jego głos zabrzmiał dziwnie, bo przez dłuższą chwilę nie słyszeliśmy nic innego, a jedynie muzykę z Sali Tronowej oraz trzepoczące się rozpaczliwie serce Renesmee.
Jane momentalnie skierowała swoje krwiste tęczówki na tropiciela. Mięśnie Demetriego drgnęły, ale poza tym zniósł dzielnie jej spojrzenie, nie ruszając się ani o krok. Zauważyłem, że za wszelką cenę stara się zmusić Renesmee do tego, żeby została za nim i nie ryzykowała, że to ją sadystka wybierze sobie na pierwszą ofiarę. Dobrze pamiętałem, że już kilka miesięcy wcześniej obie nieśmiertelne miały dość poważny konflikt, dlatego nie dało się zaprzeczyć, ze w tym postępowaniu było bardzo dużo sensu, chociaż sama Renesmee wydawała się być obojętna wobec tego, czy zostanie zaatakowana. Widziałem, że mocno zaciska obie dłonie na ramieniu swojego partnera, wychylając się zza jego pleców i patrząc na Jane wyzywająco, co równocześnie było przejawem niezwykłej odwagi, ale i głupoty.
Wampirzyca nie odpowiedziała, nie tyle dlatego, że nie miała na to ochoty, ale przez nagły ruch gdzieś w korytarzu. Niechętnie spuściłem z niej wzrok, spoglądając na równie drobną postać tuż za jej plecami. Ledwo powstrzymałem cisnące mi się na usta przekleństwo, kiedy Alec w pośpiechu dołączył do siostry, zatrzymując się u jej boku i obrzucając nas wszystkich krótkim, beznamiętnym spojrzeniem.
– Jak zwykle niezawodna, siostro – pochwalił cicho.
Drobna wampirzyca skinęła głową, ale nie zdecydowała się na niego spojrzeć.
– Jestem rozczarowana tym, że miałeś jakiekolwiek wątpliwości – stwierdziła, ale nie wydawała się rozeźlona. – Pan będzie zadowolony – dodała, a ja jakoś nie miałem złudzeń co do tego, że tym razem bynajmniej nie miała na myśli Aro.
Powinienem być zaskoczony, a jednak nie byłem. Już od dawna wiedziałem, że Kajusz to kawał drania i że najchętniej wprowadziłby własne rządy, ale nie przypuszczałem, że byłby zdolny do tego, żeby się zbuntować. Niemniej jego wyjaśnienia wydawały się logiczne, podobnie jak i same motywy – chodziło o władzę. No cóż, Aro mógł się tego spodziewać, kiedy wysunął się na prowadzenie, tym samym umniejszając możliwości swoich braci. Kiedyś przynajmniej sprawiał wrażenie, że bierze pod uwagę ich sugestie, ale odkąd w grę zaczęli wchodzić Cullenowie, niemal otwarcie ignorował to, co Marek i Kajusz mieli do powiedzenia. Temu pierwszemu oczywiście było wszystko jedno, co takiego się dzieje, bo nic go nie obchodziło, ale drugi z braci od samego początku podkreślał, że nie jest z decyzji Aro zadowolony. Teraz najwyraźniej postanowił wziąć sprawy w swoje ręce i nie był w tych planach osamotniony.
CZYTASZ
THE SHADOWS OF THE PAST [KSIĘGA I: MASKARADA]
FanficW jednej chwili cały świat Renesmee rozpada się, kiedy podczas walki z nowo narodzonymi ginie cała jej rodzina. Pogrążona w depresji dziewczyna bez wahania przyjmuje propozycję Aro, który obiecuje jej miejsce u swojego boku i odszukanie winnych zbro...