20. Zniknięcie

117 8 2
                                    

Demetri

Patrzyłem tępo na stojącą przede mną dwójkę, wahając się między warknięciem, a odejściem bez słowa. Mogłem przewidzieć, że Hannah i Felix prędzej czy później do mnie przyjdą, ale wcale nie byłem zachwycony tym, że stało się to tak szybko. Potrzebowałem samotności, poza tym sam musiałem pewne rzeczy uporządkować; ich obecność i uwagi wcale nie były mi potrzebne, bo i niczego nie miały być w stanie zmienić. To była sprawa między mną a Renesmee, dlatego uważałem, że nikt inny nie powinien się do tego wtrącać.

– Odpowiedź z góry brzmi: nie – powiedziałem stanowczo i nie czekając aż którekolwiek z nich raczy się odezwać, bezceremonialnie zatrzasnąłem im drzwi do komnaty tuż przed nosami. Uprzejme czy nie, to już pozostawało sprawą drugorzędną i bynajmniej nie byłem zainteresowany, czy przypadkiem ich nie urażę.

– Demetri, do cholery! – jęknął Felix, jako pierwszy będąc w stanie się odezwać, ale go zignorowałem. Miałem już w tym wprawę, bo byliśmy kumplami już na tyle długo, że zaliczyliśmy po drodze niejedną kłótnię. – Mamy ci coś ważnego do powiedzenia, więc gdybyś tak raczył przynajmniej chwilę nas posłuchać...

Mówił coś jeszcze, ale to już mnie nie interesowało. Nie miałem pojęcia, po co do mnie przyszli, ale wiedziałem, że to ma związek z Renesmee – wyczytałem to z ich twarzy, kiedy tylko się pojawili, więc nawet nie zamierzałem drążyć tematu. Być może gdyby to Nessie się tutaj pojawiła, zachowałbym się inaczej, ale to już nie miało w tym momencie znaczenia. Oczywiste, że dla tej drobnej istoty zrobiłbym naprawdę wiele, nawet jeśli byłoby to sprzeczne z logiką, ale jak na razie Renesmee się nie pojawiła, a ja nie zamierzałem po raz wtóry rozpamiętywać tego, co wydarzyło się między nami. Do tej pory mnie to dręczyło i nie potrafiłem stwierdzić, co takiego popsuło się między nami na tamtym korytarzu, ale pewnie obojętnie jak długo bym nad tym myślał, i tak nie znalazłbym sensownej odpowiedzi. Cokolwiek się stało, nie byłem w stanie nic zmienić, tak długo, jak moja ukochana nie zamierzała ze mną rozmawiać. Fakt, że aż nazbyt dobitnie dała mi do zrozumienia, że mam trzymać się od niej z daleka, tylko tym bardziej utwierdzał mnie w przekonaniu, że jestem absolutnie bezsilny.

Najgorsze w tym wszystkim było to, że przecież tym razem niczego złego jej nie zrobiłem. Co więcej, miałem wrażenie, że od jakiegoś czasu robię wszystko, byleby ją uszczęśliwić. Zmieniłem się dla niej i to w znacznym stopniu, na dodatek na lepsze, pragnąć zrobić wszystko, byleby ją przy sobie zatrzymać. To zabawne, ale chyba się zakochałem i to w pełnym znaczeniu tego słowa; to nie było zauroczenie albo fascynacja jej idealnym ciałem, tylko coś bardziej złożonego, chociaż do końca nie byłem tego świadom. Pragnąłem jej to powiedzieć, ale najpierw chciałem dać nam oboje trochę czasu, żeby przekonać się, że nasze uczucia są prawdziwe. Po prawdzie też bałem się, że mnie odrzuci albo pomyśli, że to jedno wielkie kłamstwo, ale tego nie chciałem przyznać nawet przed samym sobą, nie wspominając o powiedzeniu czegoś podobnego Renesmee. Pierwszy raz doświadczałem czegoś takiego, więc nie do końca jeszcze się odnajdywałem w naszym związku, a przecież tak bardzo mi na nim zależało – na tym i na niej, bo jej istnienie było podstawą wszystkiego. Sądziłem, że Nessie jest tego świadoma i może czuje coś w równym stopniu albo nawet większym ode mnie, ale najwyraźniej się myliłem.

Zmieniła się i to było straszne. Ta istota, która zaatakowała Jane, a potem popatrzyła na mnie zagniewanym wzrokiem, w żadnym stopniu nie przypominała tego kruchego stworzenia, którego pożądałem każdą komórką mojego martwego ciała. Nie da się ukryć, że w tamtym momencie w równym stopniu mnie zmartwiła, co i przeraziła, a najgorsze było to, że nie potrafiłem stwierdzić, co powinienem w tej sytuacji zrobić. Chciałem jakkolwiek jej pomóc, zrozumieć i wesprzeć, ale... No właśnie, „ale" – ona najzwyczajniej w świecie tego nie chciała. Odtrąciła mnie, a ja nagle przekonałem się, że przez cały ten czas nie darzyła mnie nawet gramem zaufania. Nigdy nie przyszłymi do głowy nic podobnego – kiedy mnie dotykała, przytulała albo kiedy się całowaliśmy, zawsze była taka ufna, zwłaszcza kiedy szukała poczucia bezpieczeństwa i stabilizacji po stracie rodziny – a jednak powiedziała mi to w twarz, wypowiadając wszystko to, co podobno o mnie myślała. Nie mogłem pozbyć się wrażenia, że coś jest tutaj zdecydowanie nie tak, ale z drugiej strony, przecież miałem uszy, a sprzeczanie się z faktami było absolutnym idiotyzmem i jedynie niepotrzebnie raniło nas oboje.

THE SHADOWS OF THE PAST [KSIĘGA I: MASKARADA]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz