Renesmee
Byłam zła. Nie, to złe określenie – ja wpadłam w furię. Kiedy opuściłam Salę Tronową, czułam się absolutnie rozbita i wściekła na samą siebie za to, co właśnie zrobiłam. I za to, co czułam. Sean nie żył, a sama myśl o tym sprawiała, że odczuwałam ponurą satysfakcję, chociaż przecież nie powinno tak być. Przecież nie byłam kimś, kto cieszy się z krzywdy innej osoby, jakkolwiek zła by nie była.
A może jednak byłam? Kręciło mi się w głowie i sama już nie wiedziałam, co powinnam w tej sytuacji zrobić i gdzie się udać. Szłam bez celu pustym korytarzem, chcąc po porostu iść, nawet jeśli nie miałam pojęcia, gdzie i w jakim celu; liczył się sam fakt tego, żeby być w ruchu i nie stać bezczynnie. Gdybym się zatrzymała, wtedy jak nic groziłoby mi szaleństwo – o ile to nie dosięgło mnie już trzy miesiące temu.
Jak bardzo zmieniłam się od tamtego czasu? Zaczęłam się nad tym zastanawiać po raz pierwsze i odkrycie, którego dokonała, przeraziło mnie – zwłaszcza to, że nagle dotarło do mnie, że nie jestem w stanie przywołać w pamięci niczego z minionych tygodni, żadnego wartego zapamiętania wydarzenia, które odróżniłoby jeden dzień od drugiego. Minione tygodnie zlewały się w całość i nie byłam w stanie nawet powiedzieć, kiedy kończył się jeden, a zaczynał następny. Moje wspomnienia przypominały mieszankę monotonnych obrazów, które równie dobrze wcale mogłyby nie opisywać całego trymestru, a jeden przepełniony nieustannym bólem i poczuciem pustki dzień. W zasadzie tego, co się ze mną działo, nie można było nawet określić namiastką życia.
Byłam martwa. Czułam się martwa – podobnie jak cała moja rodzina, ja umarłam tamtego dnia na polanie. Co z tego, że wciąż istniałam, że chodziłam i jakoś funkcjonowałam, skoro to nie było życie? To była egzystencja, ja zaś istniałam popychana jedynie żalem i pragnieniem zemsty, które teraz zaczęły mnie przerażać. Kiedy zmieniłam się aż tak bardzo, żeby przeistoczyć się w pozbawionego duszy potwora, która nie łaknie niczego innego prócz zemsty, a i ta nigdy nie miała przynieść mu ukojenia? Wbrew wszystkiemu w co chciałam wierzyć, w moich słowach nie było przesady.
Czułam, że zaczynam tracić siebie. Już teraz byłam jedynie cieniem dziewczyny, która kiedyś miała wszystko – kochającą rodzinę i Jacoba, który w ostatnim czasie stał się dla mnie kimś więcej niż przyjacielem, nawet więcej niż bratem, którym był dla mnie do tej pory. Między nami zaczynało się coś dziać, ale to wszystko nie miało już żadnego znaczenia. Jacob odszedł, podobnie jak tamta Renesmee Cullen – zostały jedynie zamazane wspomnienia, ale i te zdawały się mi umykać; czułam, że je tracę, a kiedy całkiem wypuszczę je z rąk, wtedy stanie się coś strasznego. Nie wiedziałam co, ale byłam przekonana, że to będzie koniec wszystkiego. Koniec mnie – bo w jakimś stopniu wciąż byłam.
Zapragnęłam roześmiać się bez wesołości, co jedynie potwierdzało mój kiepski stan psychiczny. Być i nie być jednocześnie. Czuć i nie czuć niczego. Miałam wrażenie, że składam się wyłącznie ze sprzeczności albo że sama jestem jedną, wielką sprzecznością. Tym właśnie byłam: sprzecznością, której nawet nie można było określić już mianem żywej istoty. Nie byłam ani wampirem, ani człowiekiem; nie byłam nawet już czymś pomiędzy tych dwóch stanów, nie byłam hybrydą. Byłam po prostu sprzecznością, otoczoną przez ból i najgorsze z istniejących emocji, które powoli zabijały mnie od środka, odbierając wszystko to, co w jakimkolwiek stopniu upodabniało mnie do dziewczyny, którą byłam. Czułam się tak, jakbym traciła duszę albo człowieczeństwo, nawet jeśli sceptycznie nastawiona do wiary w Boga, podzielałam wątpliwości taty o to, czy coś takiego faktycznie znajduje się w posiadaniu wampirów.
Najgorsze jednak było w tym wszystkim to, że zdradzałam tych na których najbardziej mi zależało. Pozwalałam, żeby nienawiść i pragnienie zemsty przysłoniły wszystko, chociaż nikt z mojej rodziny nie postąpiłby w ten sposób. Wystarczyło, że pomyślałam o dziadku, który miał w sobie tyle ciepła i współczucia dla każdego, nawet dla największego wroga, że będąc na moim miejscu nigdy nie podjąłby takiej decyzji, jaką ja powzięłam. Nagle po prostu poczułam się jak zdrajca, bo kierowanie się tak okrutnymi emocjami i instynktem wydało mi się czymś absolutnie sprzecznym z przekonaniami, które wpoili mi bliscy. Dlaczego właściwie polowałam na zwierzęta, żeby oszczędzać ludzi, skoro nie byłam w stanie okazać chociaż odrobiny zrozumienia istocie, której los mi powierzono. „Ja po prostu tam byłem" – powiedział mi wtedy Sean. Był tam, jedynie tyle wiedziałam, a jednak bez zastanowienia pozwoliłam, żeby stracił życie. Nawet jeśli nie mogłam nic zrobić, nawet nie zaprotestowałam – po prostu odeszłam, życząc mu jak najgorzej.
CZYTASZ
THE SHADOWS OF THE PAST [KSIĘGA I: MASKARADA]
Fiksi PenggemarW jednej chwili cały świat Renesmee rozpada się, kiedy podczas walki z nowo narodzonymi ginie cała jej rodzina. Pogrążona w depresji dziewczyna bez wahania przyjmuje propozycję Aro, który obiecuje jej miejsce u swojego boku i odszukanie winnych zbro...