Prolog

194 9 1
                                    

„When you cried I'd wipe away all of your tears
When you'd scream I'd fight away all of your fears
And I've held your hand through all of these years
But you still have all of me"

Evanescnece; „My immortal"


Renesmee

Płonęła – a przynajmniej tak czuła, chociaż jakaś część jej uśpionego umysłu zdawała sobie sprawę z tego, że to nie jest prawda. Cierpiała, ale to było niczym porównaniu z bólem, którego doświadczyła. Fizyczne katusze były zaledwie cieniem prawdziwego bólu, tego pozbawionego materialnego źródła; tamtego bólu nie dało się „wyłączyć", nie dało się go zignorować – po prostu istniał, tak jak i istniała ona.

Ból, którego doznawała teraz, był jednak aż nadto materialny. Teraz już rozumiała, czym jest ten nieistniejący, wypełniający żyły ogień o którym niejednokrotnie wcześniej słyszała. Czuła go, czuła jak powoli paraliżuje jej ciało, wpływając na każdą komórkę, ale chociaż wiedziała, że tak naprawdę płomienie nie istnieją, pragnęła aby ktokolwiek ugasił płomienie. To nic, że nie było żadnego pożaru. Jak coś podobnego mogło być nierealne, skoro doskonale czuła, że płonie? Czy to możliwe, żeby to był zaledwie wymysł jej umęczonego umysłu, jej wyobraźnia...?

Nie rozumiała, jak mogła czuć, skoro inne jej zmysły po prostu zniknęły? Miała wrażenie, że dryfuje w pustce. Otaczała ją ciemność, jakże nieprzenikniona i przerażająca, gorsza od najczarniejszej nocy, jaką kiedykolwiek przeżyła. Tej ciemności obce było światło, a z czasem Renesmee przyłapała się na tym, że sama również zaczyna zapominać czymś jest blask albo cokolwiek, co można określić mianem koloru. Dla niej istniała wyłącznie czerń, ta nieprzenikniona pusta – nic innego nie miało racji bytu w nicości, nawet ona sama. Nie było dźwięków, zapachów, nawet wspomnień – wszystko to wyparowało, strawione przez niewidzialny ogień, którego nie było, chociaż jego niematerialność wydawała się czymś nieprawdopodobnym.

Jak mogła cokolwiek czuć, skoro jej nie było? Jak ciało, którego nie ma, może doznawać cierpienia? Dlaczego nieistniejący ogień wciąż przy niej trwał, skoro nie powinno go być? Co więcej, skąd wiedziała, że płomienie powinny być żółte, pomarańczowe i czerwone... Cokolwiek to znaczyło. Jeśli w ogóle coś znaczyło. W tym miejscu każda myśl wydawała się czymś nierealnym i równie dobrze mogła być równie nieznacząca, co i ona sama – albo jej pragnienie, żeby dojść do siebie.

Dojść do siebie...

Co właściwie powinna rozumieć pod tym pojęciem? Pragnęła czegoś, ale tak naprawdę sama nie była pewna, co takiego się za tym kryło. Była świadoma kilku sprzecznych ze sobą uczuć, które dobrze znała, a których nie potrafiła nazwać. Jedynie ból był tym, co mogła pojąć bez chwili wahania, chociaż nie znajdowała słów, które mogłyby opisać ogrom cierpienia, którego doświadczała. Takie chyba nie istniały, a jeśli tak, to chyba wolała ich nie znać; umiejętność opisywania cierpienia byłaby czymś przerażającym, a bacząc na wszystko to, co przeżyła i cały czas przeżywała, dość złego już przewinęło się przez jej życie.

Przytomność wracała i odchodziła, ból jednak pozostawał zawsze. Czasami pamiętała kim jest, co właściwi się działo i dlaczego tak bardzo cierpi, ale już w następnej sekundzie odpychała od siebie tę wiedzę, zbyt zmęczona i obolała, żeby dodatkowo się katować wspomnieniami. Czasami zapomnienie było lepsze, chociaż kiedy nadchodziło, jednocześnie pojawiał się trach i sama z siebie zaczynała walczyć o to, żeby wrócić do wcześniejszego stanu. To było niczym błędne koło, bo wraz ze świadomością, zaczynała walczyć o to, żeby kolejny raz zapomnieć.

Najdziwniejsze było to, że mimo wszystkiego, czego doświadczała, jakaś część jej zdawała sobie sprawę z tego, że jest bezpieczna. Kiedy udawało jej się skoncentrować, słyszała głos albo odzyskiwała świadomość tego, że jednak ma ciało. Czasami czuła, że ktoś ją dotyka, głaska po czole albo całuje, cicho zapewniając, że wszystko będzie dobrze i że nie powinna krzyczeć. Wtedy czuła się jeszcze bardziej skonsternowana, bo nawet nie zdawała sobie sprawy z tego, że wydaje z siebie jakikolwiek dźwięk. Wiedziała jedynie, że za wszelką cenę chce podporządkować się tym prośbom, kojąco wpłynąć na te ciepłe, kochające głosy. Musiała dla nich walczyć, chociaż nie zawsze rozumiała dlaczego. Miała wręcz wrażenie, że nie powinna ich słyszeć; że ich obecność jest czymś nienaturalnym, co nie powinno mieć miejsca.

THE SHADOWS OF THE PAST [KSIĘGA II: SZAŁ]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz