8. Plan

100 8 0
                                    

Renesmee

Siedziałam na parapecie okiennym, beznamiętnie wpatrując się w atramentowe niebo. Łagodny srebrzysty blask księżyca wlewał się do środka, stanowiąc jedyne źródło światła. Próbowałam rozkoszować się zbawiennym działaniem panującej ciszy, ale mimo starań, nie byłam w stanie się rozluźnić. W pamięci wciąż miałam wydarzenia ostatniej godziny i to one uparcie nie dawały mi spokoju.

Pokój gościnny, bo w nim chyba się znajdowałam, nie wyróżniał się niczym szczególnym. Dodatki bieli, beżu oraz drewniane meble sprawiały, że wnętrze miało w sobie niezwykle wiele ciepła, ja jednak nie czułam się tutaj ani trochę lepiej. Potrzebowałam samotności i ciszy, więc ją dostałam – i to tylko po to, żeby przekonać się, że sama już nie wiem, czego tak naprawdę chcę. Samotność mnie dobijała, chociaż jednocześnie nie wyobrażałam sobie, żebym miała znosić czyjekolwiek towarzystwo. Nie byłam w stanie przestać się zamartwiać, a perspektywa rozmowy albo przynajmniej spojrzenia komukolwiek w oczy po tym, co się stało, przyprawiała mnie o mdłości. Nie miałam co prawda pojęcia, czy wampir może zwymiotować, ale przecież nie wiedziałam nawet kim sama właściwie jestem, więc było mi wszystko jedno. Jedynym, czego byłam pewna, to to, że wszystko się sypało, a ja nie byłam w stanie zrobić niczego, żeby jakoś nad własnym życiem zapanować.

Nie słyszałam głosów na dole, chociaż nie miałam wątpliwości co do tego, że ktoś jest w domu. Właściwie nawet nie spojrzałam na któregokolwiek ze swoich bliskich, tylko w chwilę po powrocie z lasu, wpadałam do domu i zamknęłam się w pierwszym pokoju, który wydał mi się opustoszały. Przynajmniej moje zmysły nie szwankowały, bo w istocie trafiłam do pomieszczenia, które nie świadczyło o obecności kogokolwiek. To mi odpowiadało, chociaż i tak czułam się w tym domu jak intruz. Wrażenie było takie, jakbym pół roku temu przestała być członkiem tej rodziny i teraz za żadne skarby nie potrafiłam się w nowej sytuacji odnaleźć. Zmieniło się dość, żebym w głowie miała mętlik i chociaż wszystko było pewnie jedynie kwestią czasu, jakoś nie potrafiłam sobie tego wyobrazić. Z mojej perspektywy pół roku zmieniło wszystko – a już najbardziej mnie, o czym świadczyło chociażby to, co zrobiłam.

Rosalie i Esme oczywiście próbowały dobijać się do drzwi i wyciągnąć ode mnie, co takiego się stało, ale nie chciałam rozmawiać. W końcu to pojęły i musiały przekazać pozostałym, że próba komunikowania się ze mną jest stratą czasu, bo nikt więcej się nie pojawił, chociaż po wzburzeniu na dole, domyśliłam się, że Hannah miała na to wielką ochotę. Z nią i Felixem również nie chciałam rozmawiać, nie dlatego, że bałam się, iż mnie potępią – bardziej niepokoiła mnie perspektywa tego, że dla nich atak dla człowieka nie będzie czymś, czym należy się szczególnie przejmować. Sami w końcu żywili się tak przez cały czas, a i dla mnie ten rodzaj polowania nie był przecież czymś nowym. Już raz to zrobiłam – i nie chciałam powtarzać tego błędu raz jeszcze.

A jednak powtórzyłam. Wystarczyła chwila nieuwagi, żebym po raz kolejny miała cudzą krew na rękach. To mnie przerażało, zwłaszcza, że miałam więcej niż jedną szansę do tego, żeby się wycofać – jednak nie zrobiłam tego.

Wciąż wpatrywałam się w ciemność za oknem, ale w istocie nie widziałam niczego. Obrazy rozmazywały mi się przed oczami do ciągłego wpatrywania się w jeden punkt, chociaż równie dobrze mogło mieć to jakiś związek z cisnącymi mi się do oczu łzami. Nie, nie pozwoliłam sobie na płacz, chociaż mimo wszystko byłam tego bliska. Chciało mi się wyć z rozpaczy, ale stanowczo powstrzymywałam się przed takim rozwiązaniem, świadoma tego, że jeśli już zacznę, nie będę mogła przestać. Trochę dezorientowało mnie to, że wydawałam się być zdolna do ronienia łez, skoro ta możliwość powinna bezpowrotnie zniknąć podczas przemiany, ale pal to licho. Płacz i tak nie przynosił oczekiwanego ukojenia, a ja wiedziałam o tym najlepiej.

THE SHADOWS OF THE PAST [KSIĘGA II: SZAŁ]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz