7. Polowanie

108 10 0
                                    

Renesmee

Esme tuliła mnie do siebie, a ja czułam się coraz bardziej nierealnie. Dopiero kiedy babcia pogładziła mnie uspokajająco po włosach, uprzytomniłam sobie, że drżę. Spróbowałam nad sobą zapanować, ale okazało się, że nie jestem do tego zdolna. Prawda była taka, że byłam przerażona, zwłaszcza, że nagle naszła mnie irracjonalna myśl, iż w każdej chwili kobieta zniknie, a ja znów zatonę we wszechogarniającej ciemności i wypełniającym ją bólu.

Poczułam pieczenie pod powiekami, dlatego zaczęłam pośpiesznie mrugać, nie zamierzając pozwolić sobie na uronienie chociaż kilku łez. Co prawda ciekawym doświadczeniem było to, że w ogóle czułam się tak, jakbym mogła płakać, chociaż jakaś cząstka mnie była świadoma tego, iż najprawdopodobniej bezpowrotnie straciłam taką możliwość. A przynajmniej tak sądziłem, nawet mimo niezwykle realnego wrażenia, że słone krople w każdej chwili będą w stanie jednak popłynąć, niosąc ze sobą upragnione ukojenie.

Bzdura. Płacz wcale nie był taki dobry, jak mogłabym się tego spodziewać. Już niejednokrotnie miałam okazję się przekonać, że nawet gdybym szlochała cały dzień, wcale nie poczułabym się lepiej.

Jednak oni tutaj byli. Już żadne łzy nie miały znaczenia, skoro Esme trzymała mnie w swoich ramionach, a tuż obok byli Carlisle, Rosalie i Emmett. Korciło mnie, żeby otworzyć oczy i dla pewności sprawdzić, czy pozostała trójka naprawdę przy mnie jest, ale powstrzymałam się przed tym, próbując przekonać samą siebie, że już nie muszę się bać. Było dokładnie tak, jak mówił doktor – byłam bezpieczna.

Bezpieczna...

– Renesmee? – usłyszałam cichy głos Rose. Błagalna nuta w jej tonie uprzytomniła mi, że dosłownie zastygłam w lodowatych ramionach Esme, niezdolna do tego, żeby ruszyć się nawet na krok.

Chociaż z trudem, wyswobodziłam się z objęć babci i dla odmiany wpadłam w ramiona ciotki. Wampirzyca przytuliła mnie tak mocno, że chyba jedynie cudem nie połamała mi przy tym żeber. Stęknęłam i skrzywiłam się, czując jak powietrze ucieka mi z płuc, ale nie zamierzałam protestować.

– Hej, a ja? – Emmett pojawił się znikąd, bezceremonialnie wyjmując mnie z objęć swojej partnerki. Pisnęłam, kiedy chwycił mnie w pasie, nagle unosząc mnie ku górze i okręcając wokół własnej osi. – Nawet nie zdajesz sobie sprawy z tego, jak dobrze cię widzieć, mała – oznajmił i chociaż nie widziałam jego twarzy, mogłam się założyć, że szczerzył się w uśmiechu.

– Co w takim razie ja mam powiedzieć? – zapytałam, wypowiadając pierwsze słowa, które przyszły mi do głowy. Emmett zaśmiał się tubalnie, a ja miałam wrażenie, że za moment padnę z wrażenia, tak niezwykłym doświadczeniem była dla mnie jego obecność; to, że był prawdziwy. – Emmett? Mówiłam ci już, że jesteś boski? – dodałam.

Znów odpowiedział mi jego pełen zadowolenia śmiech. W końcu postawił mnie na ziemi, po czym bezceremonialnie odwrócił mnie tak, że stanęłam z nim twarzą w twarz. Musiałam zadrzeć głowę ku górze, żeby móc spojrzeć mu w oczy.

– Oczywiście, że jestem boski. Swoją drogą, nie miał bym nic przeciwko, żebyś zaczęła mnie tak nazywać – stwierdził wraz z kolejnym olśniewającym uśmiechem.

– Zastanowię się, o Boski – obiecałam.

To było takie dziwne! Stałam tutaj, w tym jakże znajomym mi gabinecie i jak gdyby nigdy nic przekomarzałam się z Emmett'em! Czułam się jakbym śniła, ale jakaś cześć mnie doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że to mimo wszystko prawda.

Szybko wyswobodziłam się z objęć wujka, może trochę zbyt szybko, bo poleciałam do przodu i niewiele brakowało, żebym upadła. Oddychałam szybciej niż zwykle, mając wrażenie, że kręci mi się w głowie, chociaż to nie powinno być możliwe. Instynktownie objęłam się ramionami, koncentrując się przede wszystkim na oddychaniu, chociaż to nie było takie łatwe, skoro w jednej chwili dopadło mnie pragnienie. Miałam wrażenie, że powietrze trze o moje gardło, nagle przypominając konsystencją papier ścierny albo coś równie mało delikatnego. Nie pamiętałam już, kiedy ostatni raz piłam krew – dni ucieczki zlewały mi się w jedno, a teraz tym bardziej nie byłam pewna jak wiele czasu minęło od ostatniego polowania, a tym bardziej wyjazdu z Volterry, ale to nie miało teraz żadnego znaczenia. Byłam świadoma wyłącznie tego, że za chociaż kilka kropel krwi oddałabym wszystko, a to raczej nie było czymś do czego zostałam przyzwyczajona.

THE SHADOWS OF THE PAST [KSIĘGA II: SZAŁ]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz