14. Karnawał

99 8 0
                                    

Felix

Lot był koszmarny, przynajmniej z mojej perspektywy. Siedzenie w miejscu doprowadzało mnie do szaleństwa, sprawiając, że miałem ogromną ochotę zrobić... Bo ja wiem? Cokolwiek. Nie chodziło już nawet o obecność ludzi, bo ta bywała znośna – w końcu nie pierwszy raz utknąłem na tak małej powierzchni z istotami z pulsem – ale o samą świadomość tego, że nie pozostało mi nić prócz ciągnącej się w nieskończoność bezczynności.

Westchnąłem w duchu, po czym machinalnie mocniej ścisnąłem dłoń siedzącej po mojej lewej stronie Hanny. Cały czas wpatrywała się w zasłonięte okno po swojej stronie; jej pierś właściwie się nie unosiła, a dla postronnego, niewtajemniczonego obserwatora musiała wyglądać tak, jakby spała. Cóż, bardziej niż błędne. Wampiry mogły co najwyżej mogły pomarzyć o śnie, podobnie jak i Hannah o spokoju – tego byłem pewien. Niemal czułem bijące od niej napięcie, nie wspominając o sposobie w jaki dyskretnie zaciskała dłonie w pięści. Byłem pewien, że cała ta podróż to dla niej wielka katorga i to nie tylko dlatego, iż wciąż martwiła się o Renesmee oraz o to, co powiedziała jej Corin. Miałem wrażenie, że i w tej kwestii dziewczyna nie powiedziała mi wszystkiego, ale wolałem nie naciskać, skoro tak bardzo śpieszyliśmy się na samolot. Teraz z kolei Hannah miała idealny powód, by się do mnie nie odzywać – a konkretnie perspektywę przypadkowego mordu na współpasażerach. Łatwo było zapomnieć jak bardzo jest młoda, że to na swój sposób wciąż nowonarodzona...

Och, świetnie: jak zwykle musiałem wpakować się w niezłe kłopoty. Nie dość, że nie mieliśmy pojęcia, co właściwie robimy, to na dodatek musiałem niańczyć młodą wampirzycę. Co prawda etap nowonarodzonej zdecydowanie miała już za sobą, ale to jeszcze nie znaczyło, że była odporna.

Och, przecież to nie pierwszy raz, warknąłem na siebie w duchu. Nie pierwszy raz Hannah daje sobie radę w takiej sytuacji. I co? I jak na razie wszyscy żyją, dodałem stanowczo, po czym niechętnie przyznałem sam sobie rację. O ironio! Tak czy inaczej, mówienie do siebie w myślach na pewno nie prezentowało się gorzej od ciągłego zamartwiania się z najróżniejszych powodów – cokolwiek tylko przychodziło mi do głowy. Tym razem mieliśmy mało czasu na przygotowani się, ale czym to się różniło od ucieczki z Volterry, kiedy na dodatek byliśmy bardziej wzburzeni niż do tej pory?

Poczułem na sobie intensywne spojrzenie i bez większego zainteresowania spojrzałem wprost na zwróconą w moją stronę Hannę. Jej oczy wciąż miały nieco dziwny, błotnisty odcień, który zawdzięczały szkłom kontaktowym, ale to nie przeszkadzało mi w odczytaniu targających dziewczyną emocji. Wywróciłem oczami, niemal słysząc to, co musiała sobie myśleć – począwszy od tego, że jestem zdecydowanie zbyt spięty, na jakichś złośliwych uwagach na temat swojego zachowania kończąc.

– Zakaz zamartwiania się do samego końca podroży – wyszeptała Hannah tak cicho, że nawet ja miałem problem z usłyszeniem poszczególnych słów. – Pasuje ci to, Felutku?

– Dobra. Ale tylko pod jednym warunkiem – odpowiedziałem, zerkając na nią wymownie.

Prychnęła cicho, ale skinęła zachęcająco głową w moim kierunku. Nie zaprotestowałem, kiedy wyszarpnęła rękę z mojego uścisku i wyprostowała się, by rzucić mu swoje pełnowymiarowe, wyzywające spojrzenie. Kąciki ust drgnęły i wygięły się w ten znajomy złośliwy, nieco pogardliwy uśmieszek, który już dawno zarezerwowała dla mnie i to chyba wyłącznie po to, by wyprowadzić mnie z równowagi. Tak czy inaczej, całym ciałem wydawała się komunikować to, że chyba upadłem na głowę, skoro w ogóle podejrzewałem, że mogłaby nie dać sobie rady.

Hannah przymrużyła czekoladowe oczy, przez co zaczęła mi trochę przypominać rozjuszoną, przygotowaną do ataku kotkę.

– Jakim? – Po jej głosie słychać było, że znów ma ochotę się ze mną podrażnić.

THE SHADOWS OF THE PAST [KSIĘGA II: SZAŁ]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz